Andrzej Grygierczyk: Niech stadiony cienko piszczą

Na poprzednim ligowym meczu Cracovii, rozegranym na jej własnym stadionie przy ul. Kałuży, oprócz nielicznych widzów, była też grupka, która darła się i zaprezentowała jakieś transparenty. Z takim zamysłem, by dopiec profesorowi Filipiakowi, właścicielowi klubu.

Głównie za to, że rządzi od lat, a sportowych efektów nie widać. No fakt, można być sfrustrowanym, że idzie Cracovii jak po grudzie, choć ptasiego mleczka tam nie brakuje. Może to i wina profesora, ale też zawsze trzeba mieć z tyłu głowy, że gdyby nie on, to „Pasy” mogłyby się turlać po II czy III lidze. Jeśli w ogóle, gdziekolwiek…

Na pewno nie jest winą profesora, że na Cracovię chodzi tak mało – wręcz dramatycznie mało – ludzi. Tym bardziej nie jest jego winą, że na zbliżających się derbach Krakowa miało tych ludzi w ogóle nie być – oczywiście za karę za zachowanie tzw. kibiców. Ostatecznie  ludzie będą, w osobach dzieci do lat 16, za to sympatyzujący z oboma klubami.

Być może skutek będzie taki, że doping i wszelkie inne dźwięki dobiegające z trybun osiągną wysokie rejestry. I że będzie można się poczuć jak na pikniku dziecięcym. Ale każdy (normalny) przyzna, że lepsze to niż bezkarne skandowanie najgorszych wulgaryzmów, częstokroć „urozmaicanych” groźbami karalnymi, tudzież zmasowane ataki racami czy petardami, co już jest zagrożeniem zdrowia i życia. Za taki właśnie atak (podczas meczu z Wisłą przy Reymonta w poprzednim sezonie) zapłaci w najbliższą niedzielę Cracovia.

Ale owe wysokie rejestry szczególną nowością nie będą. Świeży przykład pochodzi z meczu Lecha Poznań z Miedzią Legnica, w trakcie którego łatwo słyszalna była dominacja cienkich, dziecięcych głosów. Zresztą nie musiały się one przez żadną ścianę dźwięków przebijać… Na trybunie zwyczajowo okupowanej przez – powiedzmy bardzo na okrągło – najbardziej zagorzałych i najgłośniejszych sympatyków Lecha były pustki.

Po raz kolejny też pustawo było w minioną sobotę na jednej trybunie stadionu Piasta w Gliwicach. Zwyczajowo zajmowali ją lokalni ultrasi, a od czasu niesławnej pamięci derbów z Górnikiem Zabrze nie mają tam prawa wstępu. I nie zanosi się na to, że rychło mieć będą.

Brak nieustannego, zorganizowanego dopingu zapewne doskwiera piłkarzom, a i zwyczajnym kibicom. Ale też trudno przyjąć, że doskwiera im brak wulgaryzmów, pełnych nienawiści do rywali wrzasków i zawołań, przerzucania się racami między sektorami; no i przerw w grze, m.in. z powodu zadymienia.

Niech już lepiej te stadiony cienko, po dziecięcemu, piszczą, niż miałyby tętnić takim życiem, które kojarzy się głównie z chamstwem, grubiaństwem, zagrożeniem, a generalnie z więzienną subkulturą. A przy tej okazji warto rozważyć, co bardziej opłaci się klubom – w dłuższej perspektywie.