Erik „poczuł klimat”. A ja mu pogratulowałem

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Są nerwy? Niewiadoma?

Szymon ŻURKOWSKI: – A dlaczego? Sztab bardzo dobrze przygotował nas do meczu, przeciwnik został przeanalizowany. Jesteśmy w pełni gotowi do czwartkowego grania.

Jaka jest najważniejsza lekcja, najważniejsze spostrzeżenie, wynikające z tej analizy?

Szymon ŻURKOWSKI: – Na pewno mamy być dobrze zorganizowani, blisko siebie, nie zostawiać przeciwnikowi zbyt wiele miejsca. No i mamy ich… zaskoczyć czymś, na co nie są przygotowani. Sam dostałem indywidualne notatki; wiem, jak gra zawodnik, na którego mam zwrócić szczególną uwagę. Zresztą każdy z nas wie, co ma robić na swojej pozycji.

A po tym wszystkim, co pan na temat rywala usłyszał, jakiej piłki – jakiej taktyki – z jego strony spodziewa się pan na murawie? Jak może ten mecz wyglądać?

Szymon ŻURKOWSKI: – Na pewno Trenczin będzie się starać długo utrzymywać przy piłce, bo po prostu dobrze nią gra. To zespół mający dobre, dynamiczne, szybkie skrzydła, więc pewnie będą starali się skupić swą siłę w tych strefach boiska.

Czy w tych notatkach otrzymanych od sztabu jest coś na temat trzymania nerwów na wodzy i unikaniu kartek?

Szymon ŻURKOWSKI: – Nie (śmiech); ani słowa o przedwczesnym schodzeniu z boiska… Sam wiem, że w niektórych sytuacjach powinienem grać szybciej piłką, miast ją holować. No i na pewno powinienem mniej efektownie upadać (śmiech).

Czasem trudno jest upaść, będąc nieustannie poniewieranym przez rywala – jak to miało miejsce w Koronie. Przyzwyczaił się pan do tego nieustannego „koszenia”?

Szymon ŻURKOWSKI: – Staram się o tym przed meczem nie myśleć. Kiedy „koszą” mnie w pobliżu pola karnego rywali, czasem może to przynieść drużynie korzyść. Gorzej, kiedy dzieje się to na naszej połowie – jakoś mniej chętnie sędziowie ostro karzą takie faule…

„Szymon był trochę poobijany” – powiedział trener Brosz, relacjonując stan pańskiego zdrowia po meczu z Koroną. Trudno czasami dotrwać do 90 minuty?

Szymon ŻURKOWSKI: – To jest mecz, walka, adrenalina – nikt nogi nie odstawia, ja też nie mam zamiaru tego robić. Jak mam piłkę przy nodze, raczej nie myślę o tym, czy ktoś mi wjedzie wślizgiem na „achillesa”. Co ma być, to będzie.

Przechodzi pan szybką lekcję piłkarskiego dorastania. Półtora roku temu był pan najmłodszy w pierwszoligowej jeszcze wówczas drużynie, dziś pan bierze „dzieci” i wyprowadza na murawę. Czuje pan zwiększoną odpowiedzialność z tym związaną?

Szymon ŻURKOWSKI: – Czasami tak. Odeszli przecież od nas liderzy zespołu, ważnego jego ogniwa, trzeba ich zastąpić. Ale nie nakładam sam na siebie dodatkowej presji; chcę po prostu jak najlepiej robić to, co do mnie należy.

Mecz z Zarią pokazał, że zaczyna też do pana należeć na przykład wykonywanie rzutów rożnych. Prawda to?

Szymon ŻURKOWSKI: – Prawda. Ale wziąłem to wówczas na siebie, bo w tamtym meczu nie było na murawie Daniela Liszki. Z Koroną już zagrał i to głównie on wykonywał stałe fragmenty; ja mam wtedy inne zadania. Oczywiście „podglądam” jednak uważnie na treningach, gdzie mam spaść piłka bita z rzutu rożnego.

Wróćmy do tego, co przed wami. Wtorkowa lekcja, jakiej Spartak Trnava udzielił trzynastokrotnemu mistrzowi Polski, zrobiła na panu wrażenie?

Szymon ŻURKOWSKI: – Jak powtarza trener – skupmy się na swojej robocie. Legia to Legia – i ma już swój mecz za sobą. Górnik to Górnik – i wciąż jeszcze możemy „swoje ugrać”. A we wtorek największe wrażenie zrobiła bramka naszego przyjaciela, Erika Grendela. Wymieniliśmy po spotkaniu SMS-y: ja mu pogratulowałem, on życzył powodzenia w czwartek.

Wygrana na Łazienkowskiej pewnie jemu sprawiła nawet większą frajdę, niż jego słowackim kolegom?

Szymon ŻURKOWSKI: – Będąc w Górniku pewnie zdążył „poczuć klimat”; nauczyć się, że spotkania z Legią zawsze są czymś specjalnym dla nas i naszych kibiców. Więc pewnie cieszył się… nieco bardziej, niż inni.

Grał pan już kiedyś na stadionie Feyenoordu?

Szymon ŻURKOWSKI: – Nie. Ale wszyscy postaramy się, by wkrótce tej przyjemności dostąpić.