Ferens: Cannes? Dla ludzi obrzydliwie bogatych

Dołączył pan do zespołu Jastrzębskiego Węgla w środku sezonu zasadniczego, w roli nominalnego trzeciego przyjmującego, choć „chrzest bojowy” nastąpił szybko, bo już w finale Pucharu Polski.
Wojciech FERENS: – Kiedy przyjeżdżałem do Jastrzębia-Zdroju, doskonale zdawałem sobie sprawę, że taka będzie moja rola w zespole. Jestem tu po to, aby pomóc drużynie. Finał Pucharu Polski przeciwko ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle na pewno nie był dla mnie łatwy.

Wcześniej odbyłem dwa treningi z zespołem i zagrałem pół seta w Bielsku-Białej. Musiałem obyć się z atmosferą i z… piłką, bo w lidze francuskiej gra się Moltenem, a nie Mikasą. Dodatkowo waga meczu była spora, ale trzeba wejść na boisko, postawić wszystko na jedną kartę i dać z siebie maksa. Myślę, że to się udało, ale jednak finał przegraliśmy. Dlatego moje dobre wejście w tamten mecz trzeba w myślach odsunąć, bo pamięta się tylko zwycięzców. Dlatego trochę to boli. Gramy jednak dalej, bo mamy fajne cele przed sobą.

Co różni piłkę marki Molten od Mikasy? Dla laików piłka to piłka…
Wojciech FERENS: – Przede wszystkim inna jest trajektoria lotu. We Francji może 10 procent zawodników zagrywa flota. U nas jest tego więcej i różnica jest spora, dlatego zostaję po treningu, aby sobie pewne rzeczy odświeżyć. Zagrywka z wyskoku Moltenem bardziej „siedzi”. Lepiej się ją czuje. Poza tym trzeba ją dobrze zamortyzować w fazie przyjęcia. Co ciekawe, kiedy ktoś przestawia się w drugą stronę, z Mikasy na Moltena, przez dwa tygodnie czuje ból w barku, bo ta piłka potrafi oddać uderzenie.

Jak to się stało, że znalazł się pan w Jastrzębskim Węglu?
Wojciech FERENS: – Wszystko odbyło się błyskawicznie. Transfer dokonał się w tempie ekspresowym, w ciągu zaledwie czterech dni i za pomocą… dwóch telefonów. Pierwszy mówił o tym, że jest zainteresowanie, a drugi, żebym pakował swoje rzeczy i przyjeżdżał do Jastrzębia. W Jastrzębskim Węglu nie potrzebowałem zbyt długo się aklimatyzować. 80 procent zawodników znałem z poprzednich sezonów w PlusLidze. Mój klub z Francji „wyłożył” się na wyliczeniach i dopadły go problemy organizacyjne, które mogły przerodzić się w problemy natury finansowej. Odebrano nam trzy punkty i zostaliśmy bez szans na awans do play offu. Wiem, że mój transfer pomógł Cannes, więc dla wszystkich cała ta sytuacja była na swój sposób korzystna. To klub z tradycjami i zasługuje na to, aby grać na najwyższym poziomie. Tymczasem gdyby kłopoty się nawarstwiły, to mogłoby dojść do degradacji, bo przepisy w lidze francuskiej są bardzo restrykcyjne.

To znaczy?
Wojciech FERENS: – Najlepszym przykładem jest z utytułowana drużyna z Paryża. Przychody nie zgadzały się z rozchodami i nie było sentymentów. Zespół został zdegradowany, mimo że do samego końca walczył o utrzymanie. Władze ligi były jednak nieugięte. To pokazuje, że Francuzi aspirują do tego, aby być w pełni profesjonalni. Można z nich brać przykład. Kiedy ktoś się mnie pyta, czy liga francuska jest dobrym kierunkiem, mówię, że tak. W kwestiach organizacyjnych działają perfekcyjnie.

A jak jest pod względem sportowym?
Wojciech FERENS: – Na pewno nie ma takiego zaplecza medycznego czy taktycznego, jak w PlusLidze. Miałem jednak świadomość, że tego może brakować, dlatego starałem się zadbać o to sam. Zwrócić uwagę np. na to, czy po treningu dobrze się rozciągam? Czy stosuję odpowiednią dietę? W Polsce mamy osoby, które mogą nam doradzić, pomóc. Tam to nie jest powszechne. Pod względem sportowym liga na pewno jest ciekawa. Trzeba trzymać koncentrację, bo pierwszy zespół może wygrać z ostatnim. Gdybym miał porównać siłę najmocniejszych drużyn Ligue A, to jest ona porównywalna z mocnym środkiem PlusLigi. Ciężko byłoby im walczyć u nas o miejsce na podium. Generalnie polecam ligę francuską. Byłem bardzo zadowolony, cieszyłem się z gry.

Popularność siatkówki we Francji i w Polsce jest chyba bardzo różna.
Wojciech FERENS: – Zainteresowanie nie jest tak duże, jak u nas. Są może 3-4 zespoły, których hale się zapełniają. Liga przyciąga kibiców, ale nie ma co marzyć o takich liczbach, jak w Polsce. Mój zespół dysponował najpiękniejszym obiektem w lidze, ale często padaliśmy tego ofiarą, bo taką halę trudno było wypełnić. Często na naszych meczach wydawało się, że kibiców jest garstka. W mniejszych halach było inaczej. Atmosfera potrafiła być ciekawa, chociaż poziom obiektów sportowych jest niższy niż w naszym kraju. Zdarzało się nam grać na normalnym parkiecie, bez terafleksu. Zdecydowanie… „najciekawsza” jest hala w Nantes. Ma szare boisko, jasno-błękitne pole poza boiskiem, a jedna ze ścian jest całkowicie przeszklona. Podczas porannego rozruchu kompletnie nie było widać linii. Podczas meczu było niewiele lepiej, bo bandy ledowe odbijały się na boisku, więc widoczność była fatalna. Co zresztą stanowiło atut tego zespołu.

A jakim miejscem do życia jest Cannes. Dla nas to przede wszystkim kurort wypoczynkowy i miejsce słynnego festiwalu filmowego.
Wojciech FERENS: – Kiedy wyjeżdżałem do Polski, mieliśmy 14 stopni powyżej zera. Szok termiczny po powrocie był więc dosyć spory. Cannes jest pięknym, niewielkim, portowym miasteczkiem, które żyje głównie sezonem letnim. Widoki są zniewalające, ale jest to miejsce dla ludzi… obrzydliwie bogatych. Restauracje są na najwyższym poziomie, a więc i ceny zawrotne. Hotele, samochody, jachty w porcie to… kosmos. Poza sezonem natomiast Cannes staje się miastem-widmem. Nie ma tam nic do roboty. Nasz zespół zresztą nie mieszkał w nim, ale w niewielkiej miejscowości Mandelieu-la-Napoule. To równie piękna miejsce, a na treningi dojeżdżaliśmy raptem 5-6 kilometrów. Ogólnie rzecz biorąc, ta część Francji jest wspaniała na wakacje, ale czy jest dobra do życia? Polemizowałbym. Trzeba by było trochę więcej zarobić.

Właśnie. Jakie są zarobki w lidze francuskiej? Podobno zawodnicy są zatrudnieni na podstawie umów o pracę, a nie kontraktów.
Wojciech FERENS: – To kolejny fajny pomysł. We Francji znakomicie funkcjonuje opieka medyczna i socjalna, acz dla obcokrajowca, który przebywa tam raptem parę miesięcy, nie jest ona łatwa do osiągnięcia. To wymaga czasu. Jeżeli chodzi o finanse, to trudno mi porównywać zarobki z PlusLigą. Pieniądze są jednak pewne.

Przyszedł pan z drużyny z problemami do zespołu, który zamierza walczyć o najwyższe cele w PlusLidze. To musiało mieć wpływ na pańską decyzję.
Wojciech FERENS: – Kiedy pojawiła się propozycja z Jastrzębia, z tyłu głowy zapaliła się lampka. Że w tym klubie będę grał o coś. To był ważny element, który skłonił mnie do podjęcia tej decyzji. W drużynie bardzo pozytywnie zaskoczył mnie poziom koncentracji i treningu. Jest na bardzo wysokim poziomie, dużo wyższym niż we Francji. Drużyna jest bardzo dobrze poukładana. Ma wielu zawodników, którzy dysponują rozmaitymi siatkarskimi umiejętnościami, jak choćby Julien Lyneel czy Lukas Kampa.

To zawodnicy ograni i dobrze wyszkoleni technicznie. Każdy ma fajnie określoną swoją rolę i wypełnia ją w stu procentach. Trzeba poprzeć to ciężką pracą, którą trener Santilli na pewno bardzo lubi. Wierzę głęboko, że cele, które zostały przed nami postawione, zostaną osiągnięte. Ten zespół ma na to papiery i mnóstwo pozytywnej energii. Atmosfera w szatni jest rewelacyjna. Każdy wie, kiedy jest czas na koncentracje i rozluźnienie. Potrafimy żartować, ale jak trenujemy, to każdy jest skupiony na na maksa.

 

Na zdjęciu: Wojciech Ferens wrócił do PlusLigi, aby z Jastrzębskim Węglem walczyć o najwyższe cele.