Gortat poczuł ulgę i chce grać dalej

W nocy z wtorku na środę rusza kolejny sezon NBA. Tytułu bronią „Wojownicy”, którzy triumfowali w dwóch ostatnich latach.

Dołączyć do legend

Trzy mistrzostwa z rzędu jako ostatni wywalczyli Los Angeles Lakers w latach 2000-2002. Niezwykle rzadkie osiągnięcie uda się Warriors już w momencie awansu do finału. Od 1966 roku i zakończenia słynnej serii ośmiu triumfów Boston Celtics, żadnej drużynie nie udało się bowiem wystąpić w pięciu kolejnych finałach.

– Tak, zdobycie kolejnego mistrzostwa jest naszym celem. Wywalczenie trzech tytułów z rzędu to nie jest coś, co zdarza się często. Kiedy zacznie się sezon, wyłożymy karty na stół i zagramy o pełną pulę – powiedział lider Warriors Stephen Curry.

Jeszcze dalej idzie ich trener Steve Kerr, który wierzy, że nadchodzące rozgrywki nie będą „ostatnim tańcem” jego ekipy. – Najważniejsze to cieszyć się grą, bo wiemy, że nic nie trwa wiecznie. Za rok kilku zawodnikom skończą się kontrakty, ale mam nadzieję, że ten sezon nie będzie naszym ostatnim słowem – przyznał.

Zapowiedzi płynące z Oakland (tam siedzibę ma Golden State – przyp. red.) nie są rzucane na wiatr. O kadrowej sile Warriors najlepiej świadczy fakt, że dysponują pięcioma koszykarzami, którzy w poprzednim sezonie mieli prawo gry w Meczu Gwiazd. Do Curry’ego, Kevina Duranta, Klaya Thompsona i Draymonda Greena latem dołączył kontuzjowany na razie DeMarcus Cousins. Poprzednio taki potencjał mieli Celtics w rozgrywkach 1975/76.

Przeprowadzka Jamesa

We wszystkich finałach „Wojownicy” rywalizowali z Cleveland Cavaliers. Teraz na powtórkę nie ma co liczyć, bo zespół ze stanu Ohio opuścił jego lider LeBron James, który przeniósł się do Lakers. W Los Angeles chcą bowiem bardzo nawiązać do dawnych dziejów, gdy „Jeziorowcy” dzielili i rządzili w lidze. „Król James” tonuje jednak te nadzieje. – Czeka nas długa droga do poziomu na jakim są Golden State Warriors. Zaczynają praktycznie w tym samym miejscu, w którym skończyli zeszły sezon – powiedział.

Na Zachodzie fachowcy znacznie więcej szans dają Houston Rockets. Napędzani grą Jamesa Hardena Teksańczycy blisko sukcesu byli już w maju, ale ostatecznie w finale konferencji przegrali 3-4. A teraz są jeszcze silniejsi. Do Hardena i Chrisa Paula ściągnięto Carmelo Anthony’ego, który jednak nie już tak dobrym zawodnikiem, jak kilka lat temu. – Jedyną rzeczą o jakiej myślimy to pokonanie Warriors. Szczerze mówiąc to już jest nasza obsesja. Prawda jest taka, że jeśli chcemy zdobyć mistrzostwo, to na 90 procent po drodze będziemy musieli się z nimi uporać – przyznał generalny menedżer Rockets, Daryl Morey.

Koniec ery Spurs?

San Antonio Spurs przez lata należeli do czołówki, a w 2014 roku wywalczyli mistrzostwo. Ta drużyna jednak się rozpadła. Najpierw odszedł Tony Parker. – Chodziło o moją rolę w zespole. Nie chciałem skończyć jako asystent trenera. To była rola jaką mi de facto zaoferowali, podczas gdy ja chciałem tylko grać – wyjaśnił powody odejścia z San Antonio francuski rozgrywający. W Spurs nie ma też już Manu Ginobiliego (zakończył karierę) oraz Kawhi Leonarda, który wybrał ofertę Toronto Raptors.

Nowy rozdział Gortata

Marcin Gortat wciąż pozostaje jedynym Polakiem w NBA. Po pięciu latach spędzonych w Washington Wizards został oddany do Los Angeles Clippers. Z przenosin do Kalifornii jest bardzo zadowolony. – Po transferze do Clippers poczułem ulgę. Byłem zmęczony grą w Wizards. Wierzę, że mam w sobie jeszcze na tyle energii, żeby wrócić do tego poziomu, który prezentowałem kilka lat temu. O końcu kariery nie myślę – powiedział łodzianin, któremu w 2019 roku kończy się opiewający na 60 mln dolarów pięcioletni kontrakt. – Jest za wcześnie, aby o tym mówić. W tym momencie psychicznie czuję się tak, że chciałbym wypełnić tę umowę i koniec. To się jednak może zmienić. Zobaczymy, w jakiej roli będą mnie widzieć Clippers. Miałbym też o czym myśleć, gdyby pojawiła się oferta z klubu mającego realne szanse walki o mistrzostwo – przyznał Gortat.