Kręcina: „Narodowy” nie zawsze znaczy „dobry”

Druga część rozmowy „Sportu” ze Zdzisławem Kręciną, byłym sekretarzem generalnym PZPN-u

W pierwszej części rozmowy Zdzisław Kręcina mówił m.in.:

  • Nie jestem mściwy, nie szukam rewanżu. Jeżeli doznawałem z czyjejś strony krzywdy, uznawałem, że ten ktoś albo robił to na zlecenie, albo po prostu był niedowartościowany.
  • Przed Euro 2012 byliśmy – jako władze PZPN – tak zaaferowani organizacją turnieju; dbaniem o to, by wszystko było OK, że zaniedbaliśmy nieco sferę sportową.
  • Tak sobie myślę, że wpływ prezesa Bońka na trenera Nawałkę był jednak bardzo mocny. Tak mocny, że dziś były już selekcjoner naprawdę jest na siebie wk… – no dobra, zły.
  • Jeżeli taki zawodnik, jak Krychowiak, ma miejsce w reprezentacji, to… źle to o tej reprezentacji świadczy.
  • Dziennikarze odegrali niechlubną rolę. Nawet ci najbardziej rozsądni – a bywają w waszym środowisku fachowcy, muszę to przyznać – wpisywali się przed mundialem w ową „propagandę sukcesu”.

 

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Wrócę na moment do – jak pan to nazwał – „audiotele”, czyli wyboru na tę funkcję Franciszka Smudy. W kadencji obecnych władz mamy do czynienia ze zjawiskiem dokładnie odwrotnym: trener wybierany jest jednoosobowo. To dobrze?

Zdzisław KRĘCINA: – Czy dobrze – nie wiem. Wiem, że inaczej nie mogło być.

Dlaczego?

Zdzisław KRĘCINA: – Odpowiedź jest na moim koncie na Twitterze. Gdy De Biassi – rzekomo – miał poskarżyć się znajomemu, iż „został zwolniony z pracy z Polakami zanim jeszcze ją podjął”, odpisałem krótko: „Trzeba mu wytłumaczyć, że w polskiej federacji selekcjoner nie może być osobą numer jeden, bo najważniejszy jest prezes!”. Znam Zbyszka 35 lat i wiem, że przy trenerze tej klasy czułby się bardzo źle. On nie mógłby być prezesem PZPN-u również w czasach Beenhakkera, bo tenże – ze względu na sukcesy klubowe – był duża postacią w środowisku.

Ale tak powinno być: najpierw jest szef związku, a potem wszyscy inni!

Zdzisław KRĘCINA: – No jasne. Tyle że zatrudnienie polskiego szkoleniowca jest dla Zbyszka rozwiązaniem dużo wygodniejszym i do tego – co w dzisiejszych czasach ważne – propartiotycznym. Mam tylko nadzieję, że Jurek Brzęczek nie będzie trenerem tymczasowym. Ale – poza umiejętnościami – będzie do tego potrzebował szczęścia.

Umówmy się jednak, że nie jest pierwszym trenerem, który obejmuje kadrę, mając bardzo niewielkie doświadczenie klubowe. Antoni Piechniczek startował z podobnego pułapu – bielsko-opolskiego, a przywiózł medal mistrzostw świata!

Zdzisław KRĘCINA: – Owszem. Ja w ogóle zgodziłbym się z tezą, że selekcjonerem może być absolwent AWF z niewielkim doświadczeniem trenerskim, ale tenże sam absolwent nie powinien pracować jako trener w klubie. Dlaczego? Bo to dwie różne role. Szkolenie w reprezentacji dziś sprowadzone jest do minimum; w ciągu paru dni selekcjoner nie zdziała cudów, jeśli nie ma zawodnika przygotowanego do gry na bazie klubowej. Musi za to mieć otwarty umysł, zdolność kojarzeniową i umiejętność wybrania niekoniecznie najlepszych w danej grupie, za to pasujących do realizacji konkretnych zadań. Z samych indywidualności bowiem drużyny się nie złoży.

W składzie od myślenia ma być jeden lider, któremu wszyscy powinni się podporządkować i zaakceptować swoje role. Rok 1974 przywołam i opowieści uczestników tego turnieju. Po odprawie w wykonaniu Kazia Górskiego i jego asystentów – Jacka Gmocha i Andrzeja Strejlaua, drużyna wychodziła na boisko i Kaziu Deyna – ten lider – mówił krótko: „Pogadali sobie, a teraz my, panowie, zagramy swoje”. Tyle że miał wówczas kolegów, którzy doskonale wiedzieli, co mają robić. A w dzisiejszej ekipie każdemu trzeba to pokazać!

A takiego przewodnika stada – w sensie mentalnym – mieliśmy? Robert Lewandowski?

Zdzisław KRĘCINA: – Nie. Przy całym szacunku dla jego umiejętności sportowych, nie jest osobowością mogącą pociągnąć grupę. Trzeba tego lidera jak najszybciej wykreować, bo w gronie uczestników mundialu ja go nie widziałem! Włodek Lubański Kaziu Deyna, potem Zbyszek Boniek – takich ludzi w tej grupie nie ma.

Mało to pocieszająca analiza…

Zdzisław KRĘCINA: – Mało. Ale mówię, jak czuję!

Rozmawiamy dzień po „domowym” blamażu Legii w Lidze Mistrzów. Zmierzam tym wstępem do tego, że za chwilę mamy przetarg na prawa telewizyjne w ekstraklasie. Ile dziś jest warta polska piłka ligowa?

Zdzisław KRĘCINA: – Niech na ten temat mówią fachowcy, ja się nie znam. Na bazie tego, co czytam, powiem tylko, że jest – moim zdaniem – bardzo przeszacowana. Oczywiście otrzymuje dużo mniej, niż np. liga francuska, i oczywiście chciałbym, żeby jak najwięcej pieniędzy w ekstraklasie się pojawiło, ale… piłkarsko nie robimy nic, by tym nadawcom za ich piękne opakowanie produktu się odwdzięczyć. Mamy piękne deski sceniczne – bo organizacja Euro 2012 pchnęła nas w dziedzinie infrastruktury o całe dekady do przodu – ale widowiska na nich wystawiane są kiepskiej jakości.

Utarli nam nosa Słowacy, a 4-milionowa Chorwacja jest wicemistrzem świata. Czemu to takie trudne dla nas?

Zdzisław KRĘCINA: – Bo u nas w różnych dziedzinach zdarza się przerost formy nad treścią. Mówię i o stadionach do gry – bo bazy treningowej to nam bardzo brak, i o haśle „Zacznijmy od szkolenia młodzieży” – bo ono dziś już jest banałem, sztampą, wytrychem.

Może i sztampą, ale też „konikiem” Zdzisława Kręciny. To o tym traktował pański wywiad w „Sporcie” sprzed 40 lat. Zdaje się, że pracował pan wówczas na AWF w Katowicach?

Zdzisław KRĘCINA: – Owszem, bo jestem „betonem” w jednej kwestii: podstawą dobrego szkolenia przyszłego piłkarza jest wychowanie fizyczne dzieci w szkołach. Trzeba zrobić tak, by w tej dziedzinie u nas wszystko funkcjonowało jak chociażby w krajach byłej Jugosławii. Mówię to z autopsji, bo z bliska się temu przez ponad miesiąc przyglądałem. Tam tylko złamana noga zwalniała z zajęć WF, które miały zawsze wymiar ogólnorozwojowy. Specjalizację wprowadzano dopiero na kolejnych etapach rozwoju sportowego.

W efekcie mają dziś na Bałkanach fantastyczne zespoły niemal w każdej dyscyplinie: piłce ręcznej i nożnej, w siatkówce, koszykówce. Właśnie dlatego, że jest tradycja szkolenia pojedynczego zawodnika, a nie robienia wyniku pod drużynę do lat siedmiu! Tymczasem ja u nas widzę 3-5-letnich chłopaczków, którzy w komercyjnych szkółkach kopią twardą piłkę dla seniorów. Krew mnie zalewa! Zresztą efektywność szkolenia w tych prywatnych akademiach nie jest najwyższa. Często trafiają do nich przecież pociechy ludzi, których stać na opłacenie tych lekcji, a nie te dzieciaki, które autentycznie błyszczą talentem.

Moment; kilkanaście lat działał pan w PZPN-ie. Naprawdę nie można było o tym z ministrem sportu rozmawiać? Wprowadzać zmiany?

Zdzisław KRĘCINA: – Za mojej kadencji ministrowie sportu co najwyżej myśleli tylko o wprowadzaniu kuratora do PZPN-u. Pięć razy to robili! I dokładali rzeczy trochę fasadowe – jak wojewódzkie ośrodki szkolenia. Za czasów Jacka Dębskiego stosowne umowy ministerstwo podpisywało nawet nie z PZPN, ale bezpośrednio z regionalnymi ZPN-ami, aby podkreślić nadrzędną rolę ministerstwa nad naszym stowarzyszeniem. A ostatecznie dla wielu uczniów tych ośrodków jedynym celem była matura, a nie piłkarski rozwój! Do tego dochodzi ministerialna punktomania: uzależnianie dotacji dla klubów od wyników spartakiad, olimpiad młodzieży itp. A gdzie szkolenie pojedynczego piłkarza? Gdzie efektywne szkolenie indywidualne?

Jest na to jakiś sposób?

Zdzisław KRĘCINA: – Sięgnę daleko w przeszłość. Pamięta pan czasy, kiedy w polskim hokeju dominowało Podhale Nowy Targ? Zgarniało tytuły mistrzowskie, ale i miało swych wychowanków niemal w każdym klubie ligowym. „Jak to robiliście?” – spytałem kiedyś mojego kolegę, Leszka Tokarza, jednego z najlepszych hokeistów w historii. No to zdradził mi „szczegóły systemowe”. „Co jakiś czas zapraszaliśmy do klubu nauczycieli WF z regionu. I – po pierwsze – przekazywaliśmy im cały zużyty klubowy sprzęt, by rozdali go dzieciakom w szkołach. Po drugie – dawaliśmy im konkretną motywację.

W momencie debiutu w zespole ligowym przyprowadzonego przez nich chłopaka, oczywiście po wielu latach od rozpoczęcia szkolenia, mieli dostać nagrodę w postaci wielokrotności swej miesięcznej pensji” – mówił mi Leszek. Skutkowało, jak wiadomo. Wiem, dekady minęły od tamtej pory, ale…

ale dziś trener młodzieży zarabia paręset złotych w klubie, i jeszcze powinien mieć wyniki swej drużyny, by robotę utrzymać. Za debiut wychowanka w ekstraklasie nikt go po 15 latach nie nagrodzi.

Zdzisław KRĘCINA: – Tak. Bo my dziś szkolimy drużynowo: wygrać ma drużyna, bo to daje klubowi punkty w rankingu i pieniądze. Trener rozliczany z wyniku nie będzie patrzeć na indywidualny rozwój każdego z chłopaków z osobna. Tymczasem trening musi być zindywidualizowany. Rinus Michels był wielkim afirmatorem małych gierek w szkoleniu dzieci i młodzieży: trzech na trzech, czterech na czterech. Bo tak wygląda mecz; w każdej akcji uczestniczy trzech-czterech zawodników.

Obecna ekipa przynajmniej pozoruje jakieś dążenie do zmiany w tym zakresie: Narodowy Model Gry opracowała. A wy?

Zdzisław KRĘCINA: – Szczerze? Nie znam w pełni jego założeń, więc nie zabiorę głosu. Przekornie tylko powiem, że w Polsce nie zawsze coś ze słowem „narodowy” w tytule jest dobre dla wszystkich. Pyta pan, co myśmy zrobili? W 2009 sprowadziliśmy wytyczne do szkolenia, przyjęte wówczas w Belgii.

Ho ho! „Ekstraklasa” SA dopiero kilka lat później pochwaliła się – i chwali do dziś – nawiązaniem współpracy z belgijskimi teoretykami i praktykami szkolenia. Ale z waszych zamiarów – zdaje się – niewiele wyszło i niewielu o nich słyszało, czyż nie?

Zdzisław KRĘCINA: – Owszem. Może dlatego, że i dla Belgów to była wciąż nowość, więc i my sięgnęliśmy po ów dokument nie wiedząc, jak się sprawi i czy dla Polski będzie dobrym rozwiązaniem. Zresztą tak naprawdę do końca nie wiem, czy jest jakiś uniwersalny sposób szkolenia stricte piłkarskiego, do zastosowania w każdym kraju. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że jest – i że być może belgijska metoda sprawdziłaby się i u nas – wtedy nasze zabiegi pozostały zupełnie bez odpowiedzi; kluby kompletnie nie były zainteresowane tym dokumentem…