Krótka piłka. Dziwny jest ten (nasz ligowy) świat

Niewiele zabrakło, aby tuż przed startem rozgrywek Biała Gwiazda została klubem bezdomnym. Później miała być dostarczycielem punktów, ale w początkowej fazie okazała się ligową rewelacją.

Następnie, gdy w reportażu wyemitowanym przez TVN ujawniono niebezpieczne klubowe związki, wydawało się, że tego tąpnięcia zespół Macieja Stolarczyka już nie wytrzyma. Tymczasem drużyna z Reymonta znów pokazała pazurki.

Wygrała derby i w tabeli ponownie przyczaiła się w okolicy podium. Tyle że przyszłość Wisły jest bardzo niepewna. Okręt niby jest sterowalny nawet na wzburzonych wodach, ale bardzo szybko może się – niestety – okazać, iż gdzieś rzuconej kotwicy nie da się już podnieść.

Cracovia to zupełnie bajka. Niby poukładana, bezpiecznie finansowana i z właściwie ustosunkowanymi właścicielami oraz członkami zarządu, ale zamykająca tabelę. Kibice Pasów mają dylemat, czy bojkotować drużynę, czy może przeciwnie – wzorem lokalnych rywali przejąć klub.

Wygłup z puszczeniem podczas derbów dopingu z mp3 tylko po to, aby zagłuszyć młodzież wspierającą Wisłę, kwalifikuje się już być może do wizyty u specjalisty – i to bynajmniej nie od uszu – tyle że to obecnie wcale nie jest największym problemem klubu z ulicy Kałuży. Jakiś czas temu postawiłem tezę, że krakowskie powietrze wyjątkowo nie służy trenerowi Michałowi Probierzowi.

Dziś wypada jedynie dodać, iż ten – niewątpliwie zasłużenie – ceniony ligowy szkoleniowiec zupełnie przegrał minione okienko transferowe. Oddał srebra rodowe w osobie Krzysztofa Piątka za świetne – jak się wydawało – pieniądze, ale niewłaściwie ocenił potencjał kadry bez tego goleadora.

A teraz ma problem, aby postawić skuteczną diagnozę, dzięki której drużyna mogłaby przezwyciężyć kryzys. W efekcie, choć miała walczyć o tytuł, Cracovia jest czerwona latarnią. Jak długo taki stan będzie tolerował wyraźnie już poirytowany po derbach właściciel sportowej spółki, Janusz Filipiak?

Jeśli mam być szczery, to najbardziej w obecnym sezonie lubię oglądać mecze Arki i Miedzi. OK., ma świadomość, że – prawdopodobnie – narażę się na sugestie, że sam również powinienem udać się do specjalisty – i to nie tylko tego od oczu – bo nikt normalny (spośród neutralnych obserwatorów) nie szukałby przecież w pierwszej kolejności (namiastek) dobrego futbolu na meczach odpowiednio 9. i 12. drużyny słabiutkiej ligi.

A jednak będę się upierał, że biorąc pod uwagę stosunek jakości do chęci gry piłką, w Gdyni i Legnicy taka proporcja wygląda najlepiej.

Aha, po cichutku, najmocniej latem krytykowana Legia – nadal zmagająca się z gigantyczną dziurą budżetową – już zrównała się punktami z liderem tabeli. Nie gra jeszcze olśniewająco, warszawski zespół stać na razie na jedną (tylko?) naprawdę solidną połowę, ale już pewnie za chwilę zacznie pokazywać wszystkim konkurentom plecy. Ot, taki urok Lotto Ekstraklasy.