NBA. MG13 to już nie F-16, ale…

Niemal każdy zawodowy sportowiec ma w sobie coś z… niewolnika. Najpierw musi ciężko pracować, by osiągnąć dyspozycję pozwalającą mu marzyć o kontrakcie zapewniającym godziwe życie. Potem musi cierpliwie czekać, by ktoś te jego możliwości zauważył i chciał za nie płacić. Później z kolei musi w każdych zawodach udowadniać, że pracodawca się nie pomylił, bo konkurencja naciska. W końcu, gdy super dyspozycja mija, sportsmen-profesjonalista musi zgodzić się z działaniami pracodawcy, który na przykład z dnia na dzień dziękuje mu za owocną współpracę…

Polak o zwolnieniu dowiedział się w czasie podróży na mecz przeciwko Indiana Pacers. Poinformował go o tym jego agent, Todda Ramasar.

W drodze na mecz

Decyzji szefów Clippers można się było jednak spodziewać. Plotkowano o tym już od kilku tygodni, a po oddaniu do Philadelphia 76ers najlepszego strzelca, Tobiasa Harrisa, głosy się nasiliły. Stało się wówczas jasne, że Clippers bieżący sezon spisali już na straty i zaczynają budowę nowej ekipy, która za kilka lat ma poważnie się liczyć w play offie. Mówi się o sprowadzeniu w lecie dwóch lub trzech gwiazd. W tym gronie wymienia się choćby Anthony’ego Davisa, który chce odejść z New Orleans Pelican.

Kolejne ruchy były tego konsekwencją. Najpierw Clippers wymienili się z lokalnymi rywalami – Lakers – wysokimi graczami. Oddali pozyskanego w środę z 76ers Mike’a Muscalę za Michaela Beasleya i Ivicę Zubaca. Potem przyszła wiadomość o zwolnieniu 35-latka z Łodzi. Wraz z nim klub opuszcza też inny z weteranów, Milos Teodosić.

Clippers spełnieniem marzeń

Gortat w Clippers nie odgrywał wielkiej roli. Wystąpił w 47 spotkaniach, 43 z nich rozpoczynał w wyjściowym składzie. Na parkiecie spędzał średnio po 16 minut i w tym czasie zdobywał 5 punktów, miał 5,6 zbiórki oraz 1,4 asysty. Mimo to był zadowolony z pobytu w Los Angeles. – W Clippers odżyłem. Moje samopoczucie się poprawiło. W klubie panuje świetna atmosfera i są dobre relacje między zawodnikami oraz szkoleniowcami – podkreślał na każdym kroku Marcin Gortat, który po poprzednich rozgrywkach bardzo chciał opuścił Washington Wizards. – W jakimś sensie wypaliłem się w tej drużynie. Sztab szkoleniowy szukał innych rozwiązań, praktycznie bez środkowych na parkiecie. Clippers nie wydają się iść tą drogą. Dla mnie to nowy początek, a Doc Rivers (szkoleniowiec LA Clippers – przyp. red.) to świetny trener, który ma na koncie mistrzostwo – mówił po podpisaniu umowy z klubem z Los Angeles.

Niepewność jutra

Czy zobaczymy jeszcze Polaka na parkietach NBA? Jego kontrakt wygasa latem. Obecnie – przez 48 godzin – jego nazwisko widnieje na liście zwolnionych zawodników. W tym czasie przejąć go może każdy klub, ale razem z obowiązującym kontraktem. Ten natomiast jest dość wysoki, za sezon 2018/19 ma zagwarantowane 13,56 mln dolarów.

Po tym czasie stanie się tzw. „wolnym agentem”. To oznacza, że będzie mógł negocjować nową umowę z kim chce i na dowolnych warunkach, prawdopodobnie jednak znacznie niższą niż obecna. Inną opcją jest zakończenie kariery.

Gortat, jak donoszą media w USA, ponoć bardzo chciałby grać w Golden State Warriors. Mistrzowie nie śpieszą się jednak z decyzją. Wolą poczekać i zorientować się, kto będzie na rynku. Dla naszego koszykarza opcja gry w Warriors jest wręcz wymarzona. Oczywiście nie odgrywałby w tej drużynie czołowej roli, może nawet byłby trzecim wyborem dla trenera i większość czasu spędzałby na ławce rezerwowych, ale na zakończenie kariery miałby szansę walki o mistrzostwo NBA.

Spełniony sen nastolatka

Gortat jest trzecim urodzonym w Polsce koszykarzem, któremu udało się zagrać w NBA. Cezary Trybański i Maciej Lampe kariery jednak w niej nie zrobili i wrócili do Europy, a o Gortacie śmiało można powiedzieć, że na przekór wszystkiemu odniósł sukces.

Koszykówki spróbował dopiero w wieku 17 lat. Pierwsze kroki stawiał w ŁKS-ie Łódź, ale 18 miesięcy później był już zawodnikiem niemieckiego RheinStars Kolonia. Mierzącym 211 cm nastolatkiem szybko zainteresowali się skauci pracujący dla NBA. W 2005 roku Gortat zgłosił się do draftu w NBA. Z 57. numerem wybrali go Phoenix Suns, ale jeszcze tej samej nocy oddali do Orlando Magic. Ówczesny trener klubu z Florydy, Brian Hill, nie widział jednak dla niego miejsca w składzie i rozczarowany Gortat wrócił do Kolonii. W Orlando pojawił się dopiero wówczas, gdy nowym szkoleniowcem został Stan Van Gundy. Postawił na Polaka. W NBA łodzianin zadebiutował 1 marca 2008 roku. W trakcie wygranego spotkania z New York Knicks (118:92) na parkiecie przebywał 141 sekund. Uzyskał 2 punkty i zbiórkę, popełnił też faul. W Magic nie miał łatwo, bo gwiazdą zespołu był występujący na tej samej pozycji Dwight Howard.

Ile zarobił Gortat?

Na debiut w pierwszej piątce musiał czekać do 15 grudnia 2008 roku. Wówczas w wygranym spotkaniu z Golden State Warriors (109:98) godnie zastąpił kontuzjowanego Howarda, uzyskując 16 punktów i 13 zbiórek. W tym samym sezonie zasmakował gry w finałach NBA. Magic dość gładko przegrali jednak z Los Angeles Lakers 1-4, a Polak w pięciu spotkaniach uzbierał łącznie 16 punktów.

W 2009 roku trafił do Phoenix Suns i zaświeciło dla niego słońce. Motorem napędowym klubu z Phoenix był Steve Nash. Kanadyjski rozgrywający słynął z niesamowitych podań. Doskonale współpracował z reprezentantem Polski. Sezon 2011/12 pozostaje najlepszym w karierze Gortata. Zdobywał średnio 15,4 pkt. Przed rozgrywkami 2013/14 klub z Arizony oddał go do Wizards. Kilka miesięcy później Gortat ustanowił rekord kariery, zdobywając 31 punktów w zakończonym trzema dogrywkami starciu z Toronto Raptors (134:129).

W 2014 roku podpisał wygasającą właśnie 5-letnią umowę, opiewającą na 60 milionów dolarów. Łącznie gra w NBA przyniosła mu 95 milionów „zielonych”.

Opracowali Jacek Błasiak i Michał Micor