Stary człowiek i może, czyli.. piłkarze „z piątką na przedzie”

Następny1 z 2
Użyj strzałek ← → do nawigacji

Pytanie o wciąż czynnych „piłkarzy z piątką na przedzie” nie wywołuje zdziwienia w Śląskim ZPN-ie. Nestorzy śląskiej piłki w elektronicznym systemie ewidencji takowych występują dość licznie. Ale samo zgłoszenie do gry a rzeczywisty udział w rozgrywkach – to dwie różne sprawy. Tu już grono aktywnych mocno się kurczy. I nic dziwnego – mówiąc o „piątce na przedzie”, mamy na myśli nie wiek, ale… numer PESEL. Krótko mówiąc – chodzi nam o graczy urodzonych w latach 50., a więc dziś mających lat co najmniej sześćdziesiąt. Byli jednak minionej jesieni na śląskich boiskach i tacy! Lub… prawie tacy; prezentując „nestorów” śląskich boisk, troszkę nagięliśmy wstępne założenia. Jednemu z czterech wspaniałych prezentowanych poniżej kilka tygodni temu „stuknęło” dopiero 58 lat. Ale że spośród wszystkich tu prezentowanych był jesienią najaktywniejszy piłkarsko, nie mogliśmy pominąć go milczeniem…

 

Janusz Małek: Miało być parę lat, zostałem na całe życie

W Śląskim ZPN-ie – jak zauważyliśmy na wstępie – obecności piłkarskich Matuzalemów w kadrach drużyn niższych szczebli się nie dziwią. Ale kiedy u progu rozgrywek trener rezerw Bytomskiego Sportu Polonii II, Mirosław Hass, przywiózł ze sobą na Francuską listę zawodników do uprawnienia, parę godzin później doczekał się telefonu z regionalnej centrali. „Wszystko OK, tylko w jednym numerze PESEL się pomyliliście” – usłyszał w słuchawce. Natychmiast wiedział, o co (a raczej – o kogo) chodzi. No bo przecież 60-latek zgłoszony do rozgrywek to jednak rzadkość. Tym bardziej, jeśli wraca do gry… prawie dwie dekady po ostatnim oficjalnym meczu o punkty!

A tak właśnie stało się w przypadku Janusza Małka. Spośród bohaterów naszej opowieści to zawodnik zdecydowanie najbardziej utytułowany. Na koncie ma przecież i mistrzostwo, i Puchar Polski – po oba trofea sięgał w pierwszej połowie lat 80., jako zawodnik Lecha.

– Zaraz potem zjechałem na Górny Śląsk, do Polonii Bytom. Miało być parę lat, a zostałem… na całe życie – uśmiecha się trzy i pół dekady po tamtej przeprowadzce. Poza klubem z Olimpijskiej, reprezentował jeszcze tylko – drugoligowy wówczas – Krisbut Myszków. Ostatnie spotkanie w jego barwach zagrał w wieku 40 lat (i siedmiu miesięcy). Może byłyby jeszcze kolejne, ale odmówił występu w sparingu (lipiec 1999) jeszcze przed podpisaniem nowego kontraktu, chroniącego go na wypadek ewentualnej kontuzji. Myszkowianie przegrali wtedy pięć pierwszych spotkań u progu nowego sezonu, a trener Władysław Szaryński w jednym z wywiadów z żalem powiedział krótko: „Nie miał kto w defensywie zastąpić Janusza Małka, który zakończył karierę”.

Albo będę prowadzić drużyny w wyższych klasach, albo… wcale

Zakończył karierę piłkarską, rozpoczął trenerską – trzeba dodać. Zaraz potem został bowiem szkoleniowcem trzecioligowego CKS-u Czeladź, po pół roku zaś – asystentem Pawła Kowalskiego w walczącej o powrót do ekstraklasy GieKSie z Bukowej. I razem z nim…. wyrzucony został z pracy po zrealizowaniu tego celu! Była jeszcze trenerska ławka m.in. w Polonii, również we wspomnianym Myszkowie.

– Jestem absolwentem „Kuleszówki” (szkoły trenerskiej PZPN-u – dop. red.), siedziałem w niej „w jednej ławce” ze Zdzisławem Kapką, z Adamem Musiałem, z Markiem Koniarkiem. Po jej ukończeniu, po odebraniu stosownej licencji, powiedziałem sobie jednak zdecydowanie: „Albo będę prowadzić drużyny w wyższych klasach, albo… wcale”. Początek trenerskiej przygody miałem fajny: III liga, potem II. Ale w pewnym momencie propozycje zaczęły przychodzić już tylko z niższych szczebli. A że sytuacja finansowa nie pchała mnie w trenerkę – żona prowadzi sklep odzieżowy w Bytomiu, ja jej pomagam w biznesie – wziąłem sobie urlop od futbolu. Dopiero latem 2018 do powrotu namówił mnie osobiście ówczesny prezydent Bytomia, Damian Bartyla – Janusz Małek dosłownie w paru zdaniach zamyka blisko 20 lat swojego pozaboiskowego życia.

Nestorzy śląskiej piłki na zdjęciu Janusz Małek
Janusz Małek na trenerskiej ławce Polonii II Bytom. Przed chwilą zszedł z boiska…

Choć prawda jak zwykle nie jest banalna; z piłką kontakt miał stale. Grywał w amatorskich rozgrywkach firmy Red Box i w Śląskiej Lidze Biznesu. A jesienią 2015 dał się się nawet namówić na kilkunastominutowy występ w klasie B, w barwach… Uczniowskiego KS z Szopienic. Jego drużyna uległa KP Katowice 0:4, ale on sam – regularnie trenujący „dla fanu i zdrowia” z oldbojami bytomskimi, m.in. Henrykiem Perlakiem, Tomaszem Kupijajem, Sławomirem Świstkiem czy… wspomnianym prezydentem Bartylą – przekonał się, że „wciąż jeszcze może”. No i to był wstęp do regularnych występów minionej jesieni!

 

23 lata po 40. urodzinach

Pan Janusz – do konkretów przejdziemy za chwilę – wrócił do gry o punkty po prawie dwóch dekadach. Przerwa Romana Herdzina trwała kilka lat mniej, choć mówi o tym… szeptem. Oficjalnie bowiem jego rozbrat z boiskiem trwał prawie 23 lata! 4 października 1995, dokładnie w swoje 40. urodziny, jako… grający trener stanął bowiem w bramce Śląska Świętochłowice (któremu poświęcił lwią część swego życia), w spotkaniu z rezerwą Wawelu Wirek (grał już wówczas w świętochłowickiej drużynie także jego syn, Tomasz!). Pięć lat później jednak – na prośbę znajomego – zdjął buty z kołka, raz jeszcze wygrzebał z szafy swoje szczęśliwe rękawice i… ruszył w Polskę.

Konkretnie – do leżącej w powiecie tarnowskim gminy Rzepiennik Strzyżewski, by w tamtejszym B-klasowym LZS-ie jeszcze przez ładnych kilka miesięcy łapać piłki lecące w jego stronę. Potem już jednak zajął się wyłącznie szkoleniem. Pracował m.in. w Stadionie Śląskim (to z jego rocznikowej grupy wyszedł Maciej Jankowski!), w Uranii Kochłowice, w Kolejarzu Katowice… Tam spędził najwięcej lat, prowadząc a to seniorów, a to różne kategorie wiekowe juniorów. A że życie bywa przekorne, we wrześniu 2018 właśnie Kolejarz – z kilkoma jego były podopiecznymi w składzie – znów pojawił się na drodze pana Romana. A było tak…

http://sportdziennik.pl/matejko-czyli-zaolzianskie-gry-na-pioskowinie/

– Dzień przed meczem A-klasowych rezerw Śląska z Kolejarzem właśnie okazało się, że tego dnia żadnego z golkiperów na co dzień trenujących z drugą drużyną nie będzie do dyspozycji trenera. Klub załatwił więc moje zgłoszenie do rozgrywek i… wszedłem między słupki – opowiada Herdzin. Efekt występu blisko 63-letniego golkipera był piorunujący: świętochłowiczanie wygrali na boisku rywala 4:0! Tydzień później dziarski oldboj wyszedł znów na rozgrzewkę – tym razem przed starciem z Siemianowiczanką. Tym razem jednak potrzeby występu już nie było. – Ale jakby co, zgłosiłem gotowość – śmieje się jeden z bohaterów tej opowieści.

Roman Herdzin na rozgrzewce przed meczem Śląska II Świętochłowice

 

 

Na młodych czasem wystarczy mocniej „tupnąć”

Wróćmy wszak do Janusza Małka. Bo – jak sam mówił wyżej – na początku sezonu mowa była jedynie o roli trenera rezerw. Tyle że to raczej… „selekcjoner” nie „trener”. Przed każdym kolejnym meczem wybrać musi drużynę spośród najzdolniejszych juniorów oraz tych, którzy akurat w dany weekend nie zmieścili się w kadrze meczowej pierwszego zespołu. W spotkaniach „domowych” z frekwencją problemów nie było, a i z wynikami – również.

– Gramy na boisku ze sztuczną nawierzchnią, która dla rywali bywa kłopotem. Nikt tu z nami walki nie nawiązał – wyjaśnia Małek. Rzeczywiście, poloniści byli mało gościnni, nikomu nie dali ugrać choćby punktu w Bytomiu. Gorzej było na wyjazdach. Bo – po pierwsze… – Również i tam staramy się narzucać przeciwnikom swoje warunki. Słowem: mamy grać jak Barcelona – uśmiecha się nasz rozmówca. – Tyle że często źle się to dla nas kończy. Nierówne boiska – to przecież B-klasa… – nie sprzyjają technicznej piłce, a 17-18-letni juniorzy warunkami fizycznymi z reguły ustępują siłowej grze przeciwników. Jedno-drugie ostrzejsze wejście rywala i… mecz ułożony. Na takich młodych chłopaków czasem wystarczy mocniej „tupnąć” i już trzeba im pampersy zakładać – dodaje Janusz Małek.

Jego doświadczenie – ale też twarde warunki, jakie przez 20 lat zawodowego grania stawiał przeciwnikom – są więc bezcenne. Zwłaszcza w sytuacji, gdyby jego zespół musiał w dziesiątkę. A tak się zdarzyło parokrotnie minionej jesieni: nie udało się zebrać na wyjazd nawet jedenastki. – Po raz pierwszy – w Kozłowej Górze. „A może byś zagrał?” – zaproponował mi kierownik drużyny. Podjąłem wyzwanie i… w sumie kilka tych występów się nazbierało – wyjaśnia.

 

Generał nie może być kapitanem

Sześćdziesięcioletni organizm na tym poziomie rozgrywkowym wciąż daje sobie radę! – Oczywiście biologia robi swoje: szybkościowo nie dorównuję ludziom, którzy mogliby być moimi synami, i to już mocno dojrzałymi – przyznaje trener Polonii II. – Ale dzięki rutynie i umiejętności ustawiania się jeszcze zdarza mi się być skutecznym w defensywie. No i kłania się boiskowe cwaniactwo: tak szafuję siłami, by nie „schodzić na rzęsach” z murawy.

Owo cwaniactwo pozwala też unikać kontuzji zmęczeniowych (- Bardziej czuję stawy, gdy małżonka bierze mnie na trening siatkarski na twardym parkiecie w Kozłowej Górze – zaznacza) oraz urazów wynikających z interwencji rywali. – Całe życie to ja kopałem, nie mnie kopano – podkreśla (z dystansem do siebie i swej boiskowej przeszłości) Janusz Małek. Krótko mówiąc: zdarza mu się „przyostrzyć” na boisku. Ale upomnienie sędziowskie dostał nie za faul, a za… krytykowanie orzeczeń sędziego. A raczej sędziny.

– Bo jeden z meczów prowadziła nam kobieta. I kiedy nie podyktowała karnego, powiedziałem jej co nieco do słuchu – tłumaczy polonista. Ale nie miał prawa się odzywać: był „tylko” grającym trenerem, bez kapitańskiej opaski (- No przecież generał nie może być kapitanem – mówi), więc „zarobił” żółtą kartkę…

 

Ciągle mi mało tej piłki!

Mogliby być moimi synami… – mówi o swych rywalach (ale i podopiecznych) Janusz Małek. Swoją drogą – jego pociechy od sportu nie stroniły. Najmłodszy syn – Kacper – jako dziecko kopał piłkę w GKS-ie Katowice. Średni – Paweł – w trakcie studiów grywał w lidze… lacrosse’a. Najstarszy – Konrad – w wieku 18 lat zaliczył zaś debiut w ekstraklasowym zespole szczypiorniaka Olimpii Piekary. Dziś każdy z nich idzie inną drogą (dwaj pierwsi zostali lekarzami, trzeciego czeka w tym roku matura), więc na placu sportowych bojów pozostał wyłącznie tato. No i mama – była ligowa siatkarka!

Inni bohaterowie tekstu? Roman Herdzin – jako się rzekło – grywał w jednej drużynie z synem. 62-letni Antoni Kucharczyk z Soły Żywiec jest kawalerem, więc o „następcach tronu” nie mówi. Ale grywa przecież z zawodnikami duuużo od siebie młodszymi.

–  To, że obok mnie grał jesienią nawet 18-latek, czyli chłopak młodszy ode mnie o 44 lata, nie ma dla mnie znaczenia. A dla niego – chyba tak, bo na boisku mówił do mnie „pan” – przyznaje w rozmowie opublikowanej na stronie Śląskiego ZPN-u z okazji nagrodzenia go Srebrną Honorową Odznaka PZPN-u. I podkreśla, że bynajmniej nieprędko zejdzie z placu gry.

Antoni Kucharczyk nagrodzony Srebrną Odznaką Honorową PZPN.

 

Wiek nie gra roli

– Dopóki zdrowie pozwoli, nie zamierzam oddawać miejsca w zespole! W klubie spotykamy się dwa-trzy razy w tygodniu, ale to dla mnie za mało, więc gram jeszcze w ekipie oldbojów oraz chodzę sobie pograć na orliku. Piłka ma w sobie coś takiego, że ciągle mi jej mało.

– Grać będę tak długo, jak długo zdrowie pozwoli i dopóki będzie mnie to cieszyć – zaznacza z kolei 58-letni Krystian Mamoń z Jastrzębia Bielszowice. A na razie cieszy. – Gram z synami kolegów, którzy wchodzili do drużyny, gdy ja już w niej byłem doświadczonym seniorem. Ta młodzież w Bielszowicach patrzy na mnie z życzliwością. Gdy ktoś na treningu mówi do mnie „panie Kiki” (pseudonim boiskowy od dekad – dop. red.), od razu prostuję: „Jesteśmy w jednej drużynie i musimy się traktować jak koledzy z boiska”.

 

Piwo z mistrzem olimpijskim

Dla każdego z bohaterów tej opowieści piłka była – i jest – najważniejszą pasją w życiu. Małek z niej żył, choć – to paradoks – trafił do niej najpóźniej z całego grona. Przez szkolne lata w rodzinnym Kraśniku grał w siatkówkę, a w sportowej klasie miał wręcz wybitnych kolegów i koleżanki w tej dyscyplinie sportu. Jolanta Kania-Szczygielska i Barbara Malinowska-Bąska zawędrowały przecież do reprezentacji, a Roman Szczerbik w barwach Hutnika Kraków był mistrzem Polski! On na pierwszy trening piłkarski zaproszony został do miejscowej Stali w wieku 17 lat, dwa lata później został jej kapitanem, a w końcu sięgnął z Lechem Poznań po wspomniane na wstępie trofea.

Romanowi Herdzinowi do „zawodowej kariery” na murawach być może brakło szczęścia. On – w przeciwieństwie do Małka – na boiskach pokazywał się już jako kilkulatek. W Lipinach pamięta jeszcze czasy, gdy trenerem był tam przedwojenny reprezentant kraju, Ryszard Piec.

– Mój tato miał niedaleko stadionu szynk. Pan Ryszard często wręczał mi… słoik i prosił: „Leć no, synek, do ojca i przynieś trocha piwa”. No to leciałem – uśmiecha się pan Romek, który w drużynie trampkarzy Naprzodu grał z synem Pieca, Jerzym, a także znanym później polonistą, Mariuszem Grociakiem. Z kolei w technikum – do którego trafił już jako junior GKS-u Katowice – trafił do klasy z innymi późniejszymi ligowcami: Henrykiem Pałką czy Józefem Łuczakiem. A w reprezentacji województwa o miejsce między słupkami walczył z Eugeniuszem Cebratem i Mirosławem Sowińskim. Świetne nazwiska piłkarskie. A przecież trafił później na największe z nich…

– W CKS-ie Czeladź miałem okazję grać w drużynie z Zygmuntem Maszczykiem. Ba; pan Zygmunt zabierał mnie z rynku w Chorzowie swoją skodą na treningi do Czeladzi. W drodze powrotnej zaś obowiązkowo zatrzymywaliśmy się w restauracji w Bańgowie (dzielnica Siemianowic – dop. red.) na jedno piwo – wspomina kontakty z mistrzem olimpijskim.

 

Fantastyczne zalety piłki nożnej

Również i pozostałym bohaterom tekstu właśnie futbol przyniósł kontakty z wielkimi. – Bardzo miło wspominam możliwość gry razem z najsłynniejszym piłkarzem z Żywca z moich młodzieńczych czasów, czyli z Markiem Motyką. To był „tylko” mecz oldbojów, ale występ obok takiej gwiazdy, reprezentanta Polski i mistrza kraju, była dla mnie stresujący i zobowiązywał do jak najlepszej gry – podkreśla Antoni Kucharczyk.

Kiedy Krystian Mamoń akurat nie gra w piłkę, jest spikerem na meczach swego ukochanego Jastrzębia Bielszowice.

Krystian Mamoń też ma idoli z podobnych lat. – W sparingach Zgody Bielszowice z Górnikiem Zabrze miałem okazję grać przeciwko reprezentantom. Człowiek był natchniony tym, że mógł zmierzyć się z takimi gwiazdami, jak Gienek Cebrat, Tadek Dolny, Rysiek Komornicki. Grałem też przeciwko Frankowi Sputowi, Markowi Koniarkowi, Jurkowi Wijasowi, czy Mariuszowi Śrutwie i Ryśkowi Wieczorkowi. To się pamięta, bo to było coś wspaniałego – wymienia ich nazwiska w rozmowie zamieszczonej na stronie Śląskiego ZPN-u.

Piłka – widać to doskonale na przykładzie całej czwórki – ma fantastyczne zalety. Po pierwsze – likwiduje bariery pokoleniowe. Po drugie – świetnie… konserwuje. I pewnie dlatego tak ją kochają. My też!

Następny1 z 2
Użyj strzałek ← → do nawigacji