Damian Nowak. Ogrodnik, magazynier, snajper

– To mój najlepszy okres w przygodzie z piłką – mówi Damian Nowak. 26-latek ze Skry Częstochowa jest na celowniku wyżej notowanych klubów i uchodzi za jednego z czołowych napastników II ligi. 8 z 18 goli, jakie w tym sezonie strzelił beniaminek spod Jasnej Góry, było jego autorstwa. Droga ku temu była jednak kręta. W dwóch poprzednich klubach – Pelikanie Łowicz i LKS-ie Czaniec – futbol musiał traktować niemalże amatorsko, łącząc go z pracą.

Dbał o zieleń

W Łowiczu spędził 2014 rok. Był to jego pierwszy wyjazd z rodzinnych Czechowic-Dziedzic. – To był zły wybór, nie byłem tam szczęśliwy. Zawsze coś było nie tak, nawarstwiały się problemy finansowe, klub nie płacił. Był problem z normalnym funkcjonowaniem. Naprawdę zdarzały się okresy, kiedy brakowało na jedzenie. Nie chciałem się zapożyczać, dlatego postanowiłem pójść tam do pracy. Zatrudniłem się w firmie, która zajmowała się dbaniem o zieleń, ogrody. Kosiliśmy trawniki, sadziliśmy kwiaty, grabiliśmy liście, dbaliśmy o porządek. Typowe obowiązki ogrodnika. Dostawaliśmy zlecenia z miasta, pracowaliśmy w parkach czy wokół przydrożnych trawników – opowiada Nowak.

Gdy grał w Pelikanie, drużyna najpierw występowała w drugiej, a następnie – trzeciej lidze. – Wszyscy myślą, że obowiązek piłkarza to tylko dwie godziny treningu, ale grając na szczeblu centralnym trzeba o siebie dbać. Dobrze się odżywiać, regenerować, mieć czystą głowę… W Łowiczu się nie dało. Wstawałem rano, by na 7 zdążyć do pracy. O 15 wpadałem do mieszkania, a już pół godziny później zaczynaliśmy trening. Potem brakowało energii. Zaległości w klubie były duże, w pracy zarabiałem ze dwa tysiące i z tego się utrzymywałem. Kontrakt rozwiązałem za porozumieniem stron, potem jeszcze przez jakiś czas Pelikan mnie spłacał – mówi napastnik.

Spełnione marzenie

Pobyt w Łowiczu musiał być dla niego tym bardziej frustrujący, że jeszcze kilka lat wcześniej dotknął z bliska ekstraklasy. Wiosną 2012 roku rozegrał dwa spotkania w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała, gdzie spędził niemal wszystkie juniorskie lata. Żadnego z nich drużyna nie przegrała. Nowak debiutował w starciu ze Śląskiem Wrocław, czyli przyszłym mistrzem Polski. Zmienił Łukasza Mierzejewskiego. Potem również z ławki wszedł na spotkanie z Polonią Warszawa; tym razem trener Robert Kasperczyk posłał go na boisko w miejsce Izraelczyka Lirana Cohena. Dwukrotnie kończyło się remisem 1:1. – Spełniło się wtedy jedno z moich marzeń. Po latach bardziej pamiętam mecz z Polonią. Pokazałem się wtedy z dobrej strony. Tomek Jodłowiec złapał na mnie dwie żółte kartki, wywalczyłem karnego, miałem też stuprocentową sytuację, którą powinienem wykorzystać. Uderzyłem nad bramką. Może gdybym wtedy trafił, wszystko potoczyłoby się inaczej… – zamyśla się nasz rozmówca, który miał wtedy niecałe 20 lat.

Więcej w ekstraklasie już nie zagrał. – Wierzyłem, że dostanę jeszcze kilka szans, ale przeszkadzały mi w tym kontuzje. To była moja zmora, czysty pech. Nie było okresu przygotowawczego, który bym przepracował. Pamiętam, że kiedyś na treningu do strzału składał się Sylwek Patejuk. Nie trafił w piłkę, tylko w… moją kostkę, która została skręcona. Mógłbym też szukać innych wymówek, ale trzeba szczerze powiedzieć, że nie byłem w najlepszej dyspozycji. Teraz już wiem, że gdybym wtedy dawał z siebie więcej, to byłoby lepiej. Dziś staram się dodatkowo pracować w siłowni i z fizjoterapeutą. Wzmacniam różne części ciała, urazy omijają mnie szerokim łukiem – podkreśla Damian Nowak.

Kolega zrobił reklamę

Z Podbeskidzia odchodził do klubów z niższych klas rozgrywkowych. Był zawodnikiem BKS-u Stali Bielsko-Biała, wspomnianego Pelikana czy LKS-u Czaniec, do którego trafił po powrocie z Łowicza. LKS grał wtedy w trzeciej lidze, ale Nowak furory tam nie robił. – W Czańcu traktowałem to amatorsko. Trenowaliśmy o 17.00, a na 20.00 jechałem do pracy w magazynie w Bielsku-Białej. Kończyłem o 6.00. Pogodziłem się z tym, że panem piłkarzem już nie będę. Grałem dla przyjemności, a nie wielkich ambicji. Praca na nocne zmiany odbijała się na tym, jak wyglądam w meczach – przyznaje snajper. Przez cały 2015 roku strzelił w trzeciej lidze tylko dwa gole. I… wylądował w Skrze Częstochowa, której barw broni do dziś.

– Reklamę zrobił mi tam Daniel Gołuch, czyli mój kolega, z którym występowałem w Czańcu. Trener Jakub Dziółka ściągnął go do Skry, a któregoś dnia zapytał, czy nie zna napastnika, którego mógłby polecić. Gdyby nie padło to pytanie – albo gdyby Daniel w inny sposób odpowiedział – to pewnie do dziś miałbym klub gdzieś w niższej lidze w okolicach Podbeskidzia i pracowałbym razem z przyjaciółmi z osiedla. Jestem wdzięczny Danielowi, do dziś mamy kontakt, mimo że nie gra już w piłkę. Wyjechał za granicę do pracy – opowiada Nowak.

2016, czyli przełom

W przerwie zimowej sezonu 2015/16 Skra była na niego zdecydowana bez testów. Napastnik dał sobie szansę. – W Częstochowie na początku nie zaoferowano mi dużych pieniędzy. Mama powtarzała: „Do Czechowic, do pracy, zawsze możesz wrócić. Na razie skoncentruj się na tym, co robisz najlepiej”. Zapewniała mnie, że jeśli będą kłopoty, to mi pomoże. Nie martwiłem się, nie szastałem kasą, ale nie było problemów. Uznałem, że przez pół roku skupię się tylko i wyłącznie na grze w piłkę. To przyniosło efekt. Cały 2016 rok był dla mnie przełomowy i pozwolił uwierzyć, że jeszcze mogę. Już wiosną strzeliłem w trzeciej lidze 7 goli, rozegrałem fajną rundę. Trener Dziółka wyciągnął z Czańca starego Nowaka i stworzył nowego. Wiele mu zawdzięczam, ale nie mogę też zapominać o trenerze Pawle Ścieburze, który do dziś na mnie stawia i zaufał mi najmocniej ze wszystkich trenerów, jakich w życiu miałem – podkreśla 26-latek.

Dziś trudno wyobrazić sobie Skrę bez niego, choć rok temu było całkiem inaczej. Gdy drużyna mknęła po awans do drugiej ligi, w ataku szalał Daniel Rumin. – Nie było na niego mocnych, znajdował się w superformie, zdobywał mnóstwo bramek. Trenować z nim – to była przyjemność. Mieliśmy bardzo dobry kontakt, wspieraliśmy się. Cieszyłem się, gdy dostał szansę od GKS-u Katowice, a ja… nie obawiałem się drugiej ligi. Wiedziałem, na co mnie stać – i że naprzeciw grać będą normalni ludzie. Byłem przekonany, że sobie poradzimy. Strzeliłem 8 goli. Te liczby mogłyby być lepsze, ale i tak nie są złe, a w dodatku nieraz słyszę, że fajnie to z mojej strony wygląda. To dodatkowy bodziec do pracy nad sobą – mówi Damian Nowak.

Ostatni dzwonek

W Częstochowie nie zaproponowano mu jeszcze nowego kontraktu. Ten obecny wygasa po sezonie. Wydaje się mało prawdopodobne, że go przedłuży. Już zimą interesowało się nim kilka klubów, strzelił nawet gola w sparingu GKS-u Tychy. – Myślałem, że już zimą zmienię otoczenie. Na tyle dobrze czuję się w Skrze, że rozczarowany nie jestem. Chcę dołożyć jeszcze kilka bramek, wycisnąć maksimum z tych spotkań, które zostały nam do rozegrania w sezonie. Liczę, że potoczy się to wszystko po mojej myśli i uda się pójść wyżej. To dla mnie ostatni dzwonek. Powtarzam sobie, że nawet ekstraklasa nie jest aż tak wielkim przeskokiem, bo niejednokrotnie radzili w niej sobie chłopaki z drugiej ligi, ale trzeba twardo stąpać po ziemi i robić swoje – zaznacza 26-latek. W miniony weekend zdobył dwie bramki na wagę wygranej z Olimpią Elbląg, a w grudniu poznał tu dziewczynę. W Częstochowie wciąż mu dobrze!

Damian NOWAK
urodzony: 14.05.1992 w Pszczynie
pozycja: napastnik
kluby: UMKS „3” Czechowice-Dziedzice, Podbeskidzie Bielsko-Biała (2007-13), BKS Stal Bielsko-Biała (2013), Podbeskidzie II (2013), Pelikan Łowicz (2014), LKS Czaniec (2015), Skra Częstochowa (2016 – ?).
w ekstraklasie: 2 mecze/0 goli, w II lidze: 35/9, w III lidze: 128/31, w tym sezonie: 22/8