Chciałem zobaczyć Ronaldo. I nie zobaczyłem…

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Podobno niewiele brakło, by podczas przygody z GieKSą – w sezonie 2010/11 – rzucił pan futbol na dobre. Skąd wówczas myśl o takim akcie desperacji u młodego piłkarza?

Paweł OLKOWSKI: – Trzy lata spędziłem w Gwarku Zabrze, kolejny rok w „młodoesktraklasowej” drużynie Zagłębia Lubin…

w której został pan mistrzem Młodej Ekstraklasy.

Paweł OLKOWSKI: – Owszem, ale niech mi pan wierzy – kokosów do tamtego momentu nie zarabiałem. A latem 2010 przychodziłem do GieKSy tylko na testy. To właśnie w tym okresie w głowie narodziła mi się myśl, że jeśli mi tu nie wyjdzie, po prostu zajmę się czymś innym. W szkole zawsze nieźle mi szło, więc… po prostu zapisałem się na studia na katowickiej AWF, na kierunek „nauczyciel wychowania fizycznego”. Pomyślałem sobie: „Takie studia można łączyć z półprofesjonalnym graniem w III czy IV lidze”. I to był już całkiem realny pomysł na dalsze życie.

Ale w końcu został pan w profesjonalnej piłce!

Paweł OLKOWSKI: – Zostałem, choć same testy nie napawały optymizmem. Dwa tygodnie trenowałem pod okiem trenera Fornalaka; normalnie raczej nikt tak długo nie podejmuje decyzji o angażu zawodnika bądź rezygnacji z niego. Miałem zresztą wrażenie, że bardziej niż trener zabiega o mnie Wojciech Cygan, który wówczas był w klubie kuratorem. Ostatecznie okazał się skuteczny: dostałem pierwszy w życiu zawodowy kontrakt seniorski!

Płacono chociaż regularnie?

Paweł OLKOWSKI: – Wtedy jeszcze tak. To był ten pierwszy rok, w którym głośno powiedziano: „Ma być awans”. Przyszedł Piotrek Piechniak, Jacek Kowalczyk… No cóż, ten „rok” trochę się już ciągnie. Osiem lat, a awansu nie ma. Śledzę od wielu lat regularnie GieKSiarskie wyniki. Wiem, że Katowice potrzebują ekstraklasy, a jednak wciąż coś stoi na przeszkodzie w realizacji tego celu.

Dobre czasy. Wtedy jeszcze byłem napastnikiem” – tak pan wspomina sezon 2010/11 przy Bukowej. Zaskoczył pana pomysł trenera Stawowego z ustawieniem „na szpicy”?

Paweł OLKOWSKI: – Próbowaliśmy to rozwiązanie na treningach. Starsze chłopaki trochę się podśmiewywały z pomysłu przesuwania bocznego obrońcy do ataku.

Ale to nie była dla pana całkowita abstrakcja?

Paweł OLKOWSKI: – Nie. Jako dzieciak zaczynałem kopanie piłki na pozycji napastnika. Smykałkę do tego miałem. Więc kiedy wiosną 2011, w meczu z Górnikiem Łęczna, trener przesunął mnie na ostatnie 20 minut do ataku, a ja strzeliłem dwa gole, przez kilka miesięcy pograłem w pierwszej linii.

Próbował pan w późniejszych latach przekonać któregoś z kolejnych trenerów – na przykład w Niemczech – by spróbował pana w tej roli?

Paweł OLKOWSKI: – Nie. Owszem, grywałem na prawej pomocy, ale głównie jednak – na bocznej obronie. Pomysłu na wykorzystanie mnie z przodu już nie było.

Kiedy w poniedziałkowe popołudnie autokar z kadrą zajechał na Bukową, jaka była pańska pierwsza myśl?

Paweł OLKOWSKI: – Że… niewiele się tu od tych siedmiu lat zmieniło, jeśli chodzi o sam budynek, o stadion. No i o pana Janka Furtoka, który tu jest zawsze. Przywitaliśmy się serdecznie, zamieniliśmy kilka zdań. Sympatyczna sprawa.

A sam Stadion Śląski kojarzy się panu z…?

Paweł OLKOWSKI: – Pierwszym meczem reprezentacji, jaki na nim oglądałem. W 2006 roku mama zabrała mnie na spotkanie z… Portugalią.

Supersprawa! Historia więc w pańskim przypadku w czwartek zatoczy koło; tyle że wróci pan na Śląski na mecz z Portugalią w zupełnie nowej roli!

Paweł OLKOWSKI: – Coś w tym jest… Tak naprawdę zaś wtedy przyszedłem oglądać Cristiano Ronaldo, a nie reprezentację Polski. I… de facto nie udało się go zobaczyć!

Przecież zagrał!

Paweł OLKOWSKI: – Nie udało się zobaczyć, bo… „przykrył” go zupełnie Grzegorz Bronowicki! Mecz był fantastyczny, wynik jeszcze bardziej, a i stres jaki przeżywałem z 50 tysiącami ludzi na trybunach, pewnie jeszcze większy niż zawodnicy na boisku. Potem byłem jeszcze m.in. na spotkaniu z Czechami – też zwycięskim – ale jednak to wizyta Portugalczyków na zawsze została mi w głowie.