Piszczek: Selekcjoner namawiał, ale uszanował mój wybór

Dwa miesiące temu – stosownym wpisem na portalu społecznościowym – Łukasz Piszczek zakomunikował piłkarskiej Polsce o rezygnacji z występów w kadrze. W poniedziałek – oficjalnie inaugurując działalność akademii piłkarskiej swego imienia – otworzył zupełnie nowy rozdział w swym zawodowym życiu.

Już „za moment” – równolegle z występami w Bundeslidze i Lidze Mistrzów – zacznie też poszukiwać „młodych zdolnych”. Na razie w okolicy swego rodzinnego domu, czyli na ziemi pszczyńskiej. Przy okazji „wbicia pierwszej łopaty” pod budowę ośrodka szkoleniowego w Goczałkowicach, porozmawialiśmy z nim również o wątkach reprezentacyjnych.

Dariusz LEŚNIKOWSKI : Młody chłopak zazwyczaj chce zostać piłkarzem. Jak już nim się staje, zaczyna marzyć o reprezentacji. A potem – gdy latka lecą – pojawia się myśl o byciu trenerem. Pan – miast tego ostatniego etapu – postanowił założyć akademię. I to raczej z dala od uznanych ośrodków piłkarskich. Dlaczego?

Łukasz PISZCZEK: – Dla mnie akademia w tym miejscu to zupełnie naturalne posunięcie. Wychowywałem się na tych boiskach, rodzice do dziś tutaj mieszkają. Zaangażowałem się parę lat temu w działalność LKS Goczałkowice, chcę coś oddać swej rodzinnej miejscowości, tutejszym ludziom. Udało mi się w życiu zrealizować moje marzenia, choć w tamtym czasie warunki do rozwoju piłkarskiego nie były najlepsze. A przynajmniej nie tak dobre, jakie chcemy stworzyć teraz. Im lepsze one będą, tym większa szansa, że doczekamy się lepszych piłkarzy czy – ogólnie – sportowców, bo przecież nie każdy wychowanek naszej akademii musi grać w piłkę. Ważne, by odkrył w sobie sportową pasję. A przy okazji oderwał się od komputera czy smartfona.

Wielu pańskich „kolegów po fachu” też próbuje odnaleźć się w nowej roli: trenera czy właściciela piłkarskiej szkółki. Dlaczego akurat ta należąca do Łukasza Piszczka ma być najlepsza?

Łukasz PISZCZEK: – Nie chodzi o to, by była najlepsza. Ma natomiast stwarzać najlepsze warunki dla dzieci. Nie będzie to akademia komercyjna; i nie ma być też – z założenia – konkurencją dla innych przedsięwzięć. Ma za to dać dzieciom z tego regionu możliwość wyboru w ich drodze sportowego rozwoju. A talenty są wszędzie, trzeba je tylko dostrzec.

Ma pan wrażenie, że gdyby podobna akademia funkcjonowała tutaj 20 lat temu, gdy pan – via Gwarek Zabrze – ruszał do wielkiej piłki, być może zaistniałoby w niej nieco więcej chłopaków z Goczałkowic i okolic?

Łukasz PISZCZEK: – Droga do sukcesu to temat-rzeka; długo moglibyśmy rozmawiać, komu i dlaczego się udaje, a komu nie. Na pewno jednak im więcej będzie dobrych boisk i dobrej infrastruktury do treningów, tym większa szansa na sportowy rozwój dzieci. Pamiętam doskonale swoje początki w Goczałkowicach. Były oczywiście treningi w klubie, na trawie, ale każde wakacje spędzałem na boisku betonowym. I… dzisiaj to czuję w kościach (śmiech).

Porozmawiajmy chwilę o reprezentacji. Nie było „ściśnięcia w żołądku”, kiedy zobaczył pan listę powołanych na wrześniowe mecze i uświadomił sobie: „Kurczę, nie ma mnie w tym zestawie”?

Łukasz PISZCZEK: – Nie. Sam przecież zdecydowałem nieco wcześniej, że to już czas i miejsce na to, by reprezentacyjną karierę zakończyć.

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus

Konsultował pan tę decyzję z selekcjonerem Brzęczkiem?

Łukasz PISZCZEK: – Tak. Spotkaliśmy się w cztery oczy, potem rozmawialiśmy jeszcze telefonicznie.

Namawiał pana do zmiany zdania?

Łukasz PISZCZEK: – Generalnie znamy się z trenerem bardzo długo. Więc owszem – starał się mnie przekonać. Ale też podkreślał, że jeżeli czuję, że to jedyna właściwa decyzja, zaakceptuje ją i uszanuje.

W pierwszym wywiadzie po tej decyzji mówił pan o względach zdrowotnych. Rzeczywiście dziś wymagania reprezentacyjne są tak wysokie pod tym względem?

Łukasz PISZCZEK: – Mam już 33 lata, na karku 14 lat gry w zawodowy futbol. Po drodze przydarzały się różne kontuzje. Wiem, że jeżeli przez najbliższe dwa lata – a na razie patrzę do przodu w takiej perspektywie – mam dawać z siebie wszystko, całe sto procent, w każdym występie, to tych spotkań w sezonie po prostu musi być trochę mniej niż dotychczas. Proszę zauważyć, że i w Bundeslidze niekoniecznie gram w każdym meczu Borussii. Taka jest kolej rzeczy; akceptuję to, że organizmu na pewnym etapie już nie da się oszukać. Chciałbym grać jak najwięcej i do tego będę dążył, ale czuję, że w niektórych momentach potrzebuję odpoczynku, by potem znów dać z siebie na boisku maksa.

Teraz, kiedy nie goni pan „na kadrę”, być może jest ciut więcej czasu na przemyślenia. Z perspektywy prawie czterech miesięcy od mistrzostw świata – jest pan w stanie ocenić, co tak naprawdę stało się na mundialu?

Łukasz PISZCZEK: – Myślę, że ta „bitwa z myślami” już poza mną. Przyznaję – pierwsze tygodnie po powrocie z mistrzostw naprawdę były… niezbyt fajne. Życie toczy się dalej, a niepowodzenia są po to, by z nich wyciągać wnioski i się rozwijać.

A dokąd prowadzą te wnioski?

Łukasz PISZCZEK: – Mam wiele przemyśleń. Ale na tym etapie już nie chcę tego na nowo rozgrzebywać.

Jak pan postrzega nową reprezentację Jerzego Brzęczka po pierwszych meczach?

Łukasz PISZCZEK: – Trener potrzebuje trochę czasu, by odcisnąć na niej swoje piętno; by zaczęła się realizować jego wizja tej drużyny. Oglądałem mecze z Włochami i Irlandią; wyszły całkiem nieźle. Wiem, wielu psioczyło na to drugie spotkanie w wykonaniu naszej drużyny, ale – jak selekcjoner wielokrotnie powtarzał w wywiadach – również i ono pokazało mu wiele rzeczy: choćby to, że kiedy zespół przegrywa, niekoniecznie musi od razu kopać piłkę do przodu, tylko może próbować rozgrywać ją po swojemu i budować konsekwentnie atak pozycyjny. Ja w każdym razie trzymam mocno kciuki za trenera Brzęczka, i za chłopaków oczywiście.

Polski kibic – a bardzo wielu nie pamięta już, że był pan kiedyś napastnikiem – w ostatniej dekadzie przyzwyczaił się do Łukasza Piszczka na prawej obronie reprezentacji. Teraz przyzwyczaja się do innych ofensywnych graczy, przekwalifikowywanych na bocznych defensorów. Dał pan przykład, że można…

Łukasz PISZCZEK: – Pamiętajmy, że ostateczny głos zawsze należy do trenera. Jeżeli widzi w zawodniku predyspozycje do gry w określonej roli, to będzie próbował je wykorzystać – z pożytkiem dla drużyny. I niech tak się właśnie stanie w przypadku czy to Bartka Bereszyńskiego czy Arka Recy. Jestem pewien, że obaj doskonale sobie w nowych rolach poradzą. Uwierzcie mi – a mówię przecież na własnym przykładzie – że nie ma w takim przekwalifikowaniu się wielkiej filozofii.

Przed nami mecze z Portugalią i Włochami. Zajrzy pan na Stadion Śląski?

Łukasz PISZCZEK: – Powiem tak: nie gram już w reprezentacji, mam więc inne obowiązki. W czwartek na pewno nie będzie mnie w Chorzowie – mam trening w Dortmundzie. W niedzielę – o ile czas mi na to pozwoli – pewnie chętnie się przejdę na mecz biało-czerwonych.

Sport” bardzo chciał, by Łukasz Piszczek z reprezentacją pożegnał się właśnie w Chorzowie. Jest pan przecież człowiekiem z tego regionu…

Łukasz PISZCZEK: – Czuję się nie tylko Ślązakiem, ale po prostu Polakiem. Choć oczywiście cieszyłbym się bardzo, gdyby – po pierwsze – do takiego pożegnania doszło, po drugie – gdyby mogło się ono odbyć właśnie na Śląsku. Nie zależy to jednak ode mnie, ale od PZPN-u.