Rapsodia w rytmie jive’a

Jednym z nich jest bohater tego tekstu. Piwo w restauracji mógłby już zamówić (- Ale – o ile wiem – nie zamawia… – mówi jego ojciec), bo dowód osobisty odebrał w tym roku. Ale szkolny egzamin dojrzałości – dopiero przed nim; we wrześniu zacznie naukę w klasie maturalnej. Ma też już za sobą ligowy debiut, a i występ w europejskich pucharach, choć rok temu miał na koncie ledwie jeden mecz oficjalny w seniorskiej piłce – w III-ligowych rezerwach Pogoni Szczecin. Tydzień temu w Legnicy przebiegł zaś najwięcej kilometrów spośród wszystkich piłkarzy na murawie, choć ledwie osiem miesięcy wcześniej jego przygoda z piłką stała pod dużym znakiem zapytania.

Wcześniej niż „Kownaś”

W Gorzowie Wlkp. wielkiej piłki nie było nigdy, a i znaczących piłkarzy z tego miasta zbyt wielu nie naliczyliśmy. Zenon Burzawa, Artur Andruszczak, Sławomir Twardygrosz – wymienią ci, którzy ekstraklasę oglądali i oglądają nie tylko od czasu do czasu. No i oczywiście Dawid Kownacki – świeżo upieczony uczestnik mundialu; dowodzący, że nawet w epoce „poStilonowej” rodzą się w tej okolicy utalentowani zawodnicy. Młodszy od niego trzy lata zabrzanin… właśnie dostaje szansę, by tę tezę potwierdzić. A żeby było ciekawie, dodajmy, że – jak „Kownaś” – też ma już za sobą występ na Stadionie Narodowym. Ba; założyć trzeba, że zagrał na nim… wcześniej niż obecny zawodnik Sampdorii. To był wrzesień 2012 roku…

Zidane to widział

… a nasz bohater był wówczas kapitanem reprezentacji Polski! Pod takim właśnie szyldem występowała wówczas drużyna gorzowskich dwunastolatków w finale Danone Cup – turnieju nazywanego przez tytularnego sponsora „mistrzostwami świata dwunastolatków”! Ekipa z Lubuskiego wywalczyła sobie wcześniej przepustkę do tego występu w krajowych eliminacjach, a w owym turnieju finałowym – najpierw rozgrywanym na Bemowie, a później wieńczonym rywalizacją właśnie na reprezentacyjnym obiekcie – zajęła ostatecznie 17. miejsce. „Bardzo dziękujemy za te chwile. Niesamowity doping i gra na Stadionie Narodowym to dla nas niezapominania przygoda” – kilka portali internetowych zacytowało wówczas bohatera naszej opowieści. I trudno się tym wielkim słowom małego człowieczka dziwić: na trybunach Narodowego siedziało 40 tys. widzów, a zmagania obserwował i nagrody „ambasador” sponsora, niejaki Zinedine Zidane!

Fan dance’u

Ten finał z jednej strony – o czym za chwilę – okazał się początkiem ładnie rozwijającej się przygody z boiskiem. Z drugiej – końcem równie sympatycznie przebiegającej przygody z… parkietem. – Bo był taki okres w życiu syna, kiedy zabierałem go z treningu piłkarskiego, on przebierał się w samochodzie, po czym – po dojechaniu na miejsce – już w innym stroju wybiegał prosto na salę treningową – opowiada tato bohatera tegoż story. Do dziś wyszukiwarki internetowe „wyrzucają” nie tylko nazwę klubów tanecznych – Fan Dance i Rapsodia – ale i personalia partnerki (Sandra!) młodego gorzowianina, z którą przez parę lat w Lubuskiem i Wielkopolsce sięgał po nagrody w… konkursach tanecznych. – Latynoamerykańskie bardziej mu pasowały. A już jive był jego pasją – wspomina cytowany już rodzic. – Ba; niektórzy trenerzy mówili nawet, że jego dobra boiskowa koordynacja ruchowa wzięła się właśnie z tanecznych parkietów!

Być może więc dziś nie byłoby piłkarza; byłby tancerz. Tyle że wspomniany Danone Cup de facto położył kres karierze tanecznej. – Zakładaliśmy, że po porannych eliminacjach „Polacy” z turnieju odpadną, a ja zdążę z synem wrócić samochodem na wieczorny konkurs w Gorzowie. Ale chłopcy grali dalej i… nie było szans zdążyć na zawody taneczne – wspomina tato zabrzańskiego ligowca. – To właśnie wtedy syn powiedział wyraźnie: „Futbol to dla mnie wszystko”!

W poszukiwaniu akademii idealnej

Konsekwetnie więc tę jego pasję rodzina rozwijała. Wiosną kolejnego roku rezolutny 13-latek – po zaliczeniu stosownych egzaminów w swojej szkole – na trzy miesiące przeniósł się do akademii Legii. Zaraz potem – po telefonie ojca do… Berlina – zaproszony został na testy do Herthy. Zaliczył je, więc trzy kolejne miesiące w nowym roku szkolnym spędził na treningach pod okiem… Pala Dardaia. Dziś to trener seniorów berlińskiego klubu, wtedy pracował z młodzieżą. Dłuższy „flirt” z Herthą okazał się jednak niemożliwy ze względów formalnych; młody zawodnik skorzystał więc z zaproszenia akademii piłkarskiej Pogoni. – Widzieli go wcześniej w letnim turnieju „Dobiegniew Cup” i zaproponowali przenosiny do Szczecina – mówi o skautach „portowców” pan Arkadiusz, czyli tato. Właśnie on najczęściej starał się kierować losami zdolnego nastolatka. I to on latem 2017 roku złapał za telefon, skontaktował się z Tomaszem Hajtą i… syn pojawił się w Zabrzu.

Niespodzianka sercowa

Siedemnastolatek szybko zdobył uznanie zarówno zabrzańskich łowców talentów, jak i samego Marcina Brosza. A to ostatnie okazało się szalenie ważne, bo życie nagle rzuciło zdolnemu chłopakowi kłodę pod nogi. – „Pamiętaj, że będzie na ciebie czekać miejsce w drużynie” – zapewniał syna właśnie trener Brosz. I słowa dotrzymał, za co będziemy mu zawsze wdzięczni – tłumaczy pan Arek. Sam zawodnik o tym epizodzie mówi niewiele i niechętnie, więc i my się nie rozwodzimy nad nim. Faktem jest jednak, że pełen werwy i ambicji piłkarz na kilka miesięcy… wykazać się cierpliwością. Po prostu – jak to w tym wieku bywa – za rozwojem fizycznym organizmu przestało nadążać serducho. Ale w Zabrzu to akurat nie problem: zawodnik trafił pod opiekę najlepszej w kraju kliniki kardiologicznej. – Nie mam słów, by wyrazić podziękowania dla pana doktora Kalarusa – mówi tato piłkarza. Badania, diagnoza, terapia… 17 stycznia, w dniu wylotu zabrzan na zgrupowanie na Cyprze, a dwa tygodnie po swych 18. urodzinach, gorzowianin odebrał wymarzony papier z pieczątką: „Zdolny do wyczynowego uprawiania sportu”…

150 SMS-ów

No i go uprawia. Krok po kroku realizuje swe marzenia. Powołanie do kadry U-18, potem konsultacja u Jacka Magiery; w końcu za rok na polskich boiskach mistrzostwa świata U-20. Równolegle – 14 wiosennych meczów w III-ligowych rezerwach Górnika. No i całkiem niedawno – wspomniane debiuty w ekstraklasie i europejskich pucharach. – Kiedy grał pierwszy mecz ekstraklasowy, dostałem SMS-y od 150 znajomych z Gorzowa i okolic, że oglądają transmisję. Sporo, jak na miasto, w którym Górnik nie ma zbyt wielu fanów! – uśmiecha się pan Arkadiusz, dumny z syna. Syna, czyli – rozwiążmy zagadkę – Kacpra Michalskiego