Rekordy nie do pobicia

Dobrze się stało, że działacze związkowi doszli do porozumienia z władzami woj. śląskiego i podpisali długoletnią umowę na organizację dwóch sztandarowych imprez lekkoatletycznych na Stadionie Śląskim. Podczas czerwcowego Memoriału Janusza Kusocińskiego na widowni zasiadło ponad 21 tys. widzów, którzy z pewną nieśmiałością reagowali na poczynania lekkoatletów, choć – oczywiście – nie szczędzili braw głównym bohaterom.

IX Memoriał Kamili Skolimowskiej przeszedł jednak – naszym zdaniem – najśmielsze oczekiwania. Któż mógł się spodziewać, że przyjdzie 41226 kibiców, niezwykle spontanicznie i żywiołowo reagujących na wszystkie wydarzenia. Uczestnicy zawodów byli zresztą pod wrażeniem publiczności. Ten rekord frekwencji podczas krajowych zawodów będzie trudny do pobicia… Podobnie jak wyczyn Amerykanina Ronnie Bakera, który 100 m przemknął w czasie 9,87 sek. i ten rezultat będzie na długie lata najlepszym memoriałowym osiągnięciem.

Rekordowy budżet

Powoli będziemy przyzwyczajać publiczność do zawodów na „Śląskim” – te słowa usłyszałem od prominentnego działacza związku kilka miesięcy temu. Wówczas nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że można zgromadzić tylu widzów podczas memoriałowej imprezy. Okazuje się, że można, ale tylko trzeba chcieć oraz mieć pomysł na stworzenie takiego widowiska, w którym nie będzie ani chwili wytchnienia, a ponadto zachęcić bezpłatnym wejściem. Marcin Rosengarten, „ojciec chrzestny” całego przedsięwzięcia, z roku na rok zdobywał organizacyjne doświadczenie, zaś w tym roku przeszedł samego siebie! W „Kotle czarownic”, jak nazywają stadion, zgromadził na starcie ponad 50 medalistów igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy oraz 26 z Berlina. Za tym kryje się nie tylko operatywność lekkoatletycznego menedżera, ale również rekordowy budżet imprezy, który jest owiany tajemnicą. Rosengarten zdradził na naszych łamach, że ten obecny jest 50-krotnie większy niż pierwszych zawodów na stadionie Skry. Ten memoriał, pod względem organizacyjnym jak i sportowym, nie odbiegał od elitarnych zawodów Diamentowej Ligi. Ba, śmiemy twierdzić, że je przewyższał.

Pochwała widzów

Spikerzy prowadzący zawody zgrabnie przekierowywali uwagę widzów z jednej na drugą konkurencję. A ci reagowali niezwykle spontanicznie, ku uciesze aktorów tego niezwykłego widowiska.

– Przed biegiem byłam skoncentrowana na starcie, bo chciałam godnie pożegnać ten sezon i nie zwracałam uwagi na widownię. Dopiero po biegu zaczęłam się rozglądać po trybunach i krzyknęłam: wow. Rzeczywiście doping widzów mnie uskrzydlił. To niezwykle miło, że wszyscy mocno mnie wspierali. Oj, chciałabym, by każde zawody krajowe były przy współudziale takiej publiczności – stwierdziła nasza najlepsza sprinterka, Ewa Swoboda, która po skończonym biegu przez 40 minut rozdawała autografy oraz pozowała z widzami do zdjęć, aż w końcu dotarła do strefy mieszanej i mogła się spotkać z dziennikarzami.

– Ależ jestem w szoku, tego jeszcze nie widziałam i kto wie, czy jeszcze zobaczę – uśmiechała się bohaterka tegorocznego sezonu, podwójna mistrzyni Europy, Justyna Święty-Ersetic. – To niezwykle ekscytująca chwila, gdy się biega w towarzystwie takiej publiczności. To nasz naturalny doping.

– Nasza lekka to nie jest dzieło przypadku, bo przecież zdobyliśmy w Berlinie 12 medali i dodam jeszcze ten mój wystrugany w drewnie – śmiał się po konkursie tyczkarzy Piotr Lisek. – Trudno się dziwić, że kibice chcą oglądać gwiazdy i mocno nas wspierali na rozbiegu. Gdy pokonałem 5,85 w innym miejscu Europy pomachałbym i ukłoniłbym się widzom. Na „Śląskim” czułem się jeszcze zobowiązany do skoku na 5,95 i tym chciałem podziękować wszystkim za wsparcie.

Bez obaw

Czy Justyna wytrzyma to szaleńcze tempo, bo przecież jeździ z zawodów na zawody, a ponadto uczestniczy w różnego rodzaju spotkaniach? – to pytanie skierowaliśmy do trenera [Aleksandra Matusińskiego], który pojawił na konferencji prasowej poprzedzającej memoriał.

– Nie ma żadnych obaw, bo jesteśmy już po najważniejszej imprezie sezonu. Justyna zrobiła w tym roku tak wiele, że brakuje mi słów uznania dla niej. Przeszła moje najśmielsze oczekiwania – wystrzeliła w kosmos. Teraz trudno się dziwić, że otrzymuje wiele zaproszeń na zawody i nie wypada z nich rezygnować. To jest jej czas i niech korzysta. Nie obawiam o jej zdrowie, bo na pewno wytrzyma trudy tego sezonu – powiedział szkoleniowiec katowickiego AZS AWF.
Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza sympatyczna mistrzyni trafiła na silną, ale jakże kontrowersyjną rywalkę Caster Semenyię, mistrzynią olimpijską oraz świata na dystansie dwa razy dłuższym. W tym sezonie przebiegła 400 m w 50,48 sek. i na bieżni w potyczce z mistrzynią Europy okazała się lepsza. Biegaczka z RPA dysponuje większą wytrzymałościową szybkościową i jej czas 50,06 jest nowym rekordem życiowym. Polka uzyskała 51,45 sek. i też nie ma powodów do zmartwień.

– Mogłem się spodziewać takiego rozstrzygnięcia, bo przecież Caster ma lepszy rekord życiowy i na razie z nią przegrywam. Nie robię z tego powodu tragedii, bo przecież ten sezon ułożył się dla mnie wyśmienicie i powoli już odczuwam zmęczenie. W optymalnej formie byłam w Berlinie i to jest najważniejsze. Teraz prawie nie trenuję i starty przeplatam miłymi spotkaniami, bo każdy chce mnie gościć. Takie zawody na zawsze zapadają w pamięć i niech taka oprawa zawsze nam towarzyszy.

Pozytywnie zakręcony

Konkurs skoku o tyczce podczas mistrzostw Europy miał kosmiczny poziom, a jego uczestnikami byli Piotr Lisek oraz Paweł Wojciechowski, którzy zajęli miejsca tuż za podium. Przed memoriałowymi zawodami wiele spekulowano i niektórzy twierdzili, że na „Śląskim” zobaczymy wreszcie skoki powyżej 6,00 m. Lisek, tyczkarz ze Szczecina, jest pozytywnie nakręcony i teraz w każdych zawodach można się spodziewać, że wystrzeli w… „kosmos”.

– To prawda tak się czuję, staram się robić swoje i skoki na wysokości 5,80 czy 5,85 sprawiają mi ogromną frajdę – przekonuje tyczkarz. – Jestem na topie i trzeba to wykorzystać. Startuje sporo, bo to taki czas i trenuję raz dziennie, acz żadnych technik nie robię, bo na to nie ma czasu. Jednak po każdym występie szczegółowo analizuję swoje skoki i wiem, co trzeba zrobić lepiej. Chciałem poprawić rekord na otwartym stadionie, ale się nie udało, choć w jednym ze skoków byłem dość blisko. W najbliższym czasie będę miał kolejne okazje, bo w weekend startuję w Warszawie, a potem my tyczkarze, ze względu na poziom oraz widowiskowość konkurencji, będziemy startowali podczas finałów Diamentowej Ligi w Zurychu i Brukseli.

Myśli Liska krążą wokół rekordu kraju i na razie nie robi żadnych planów urlopowych. Po zakończeniu sezonu chce „pomieszkać” w domu i odrobić wszystkie rodzinne zaległości, jakie się nagromadziły podczas sezonu.

Dmuchać i chuchać

Gdy na bieżni pojawia się Sofia Ennaoui zawsze się zastawiam, jak drobna kobieta może tak szybko pokonywać dystans 1500 m i nieco rzadziej 800. Sofia w Berlinie zdobyła swój pierwszy medal na stadionie w seniorach. Na „Śląskim” uchodziła za faworytkę i nawet po cichu liczyła na poprawienie rekordu życiowego, ale chyba trochę się przeliczyła. W rezultacie przegrała z Amerykanką Colleen Quigley, choć dzielnie walczyła do końca.

– Jestem trochę zmęczona i chyba za dużo mnie w mediach – zaskoczyła tym stwierdzeniem Sofia. – W Berlinie w silnej stawce, w sprzyjających warunkach, zdobyłam srebro. Potem podczas Diamentowej Ligi w Birmingham chciałam się zakwalifikować do finału i ten bieg kosztował mnie sporo sił. Wiatr nie był naszym sprzymierzeńcem, silna stawka biegaczek, walka na łokcie i teraz czuję to wszystko w nogach i głowie. Muszę trochę odsapnąć, zrobić porządny trening i jak najlepiej zaprezentować się podczas ostatnich zawodów. Po finale Diamentowej Ligi czeka mnie start w Pucharze Świata w Ostrawie, bo trzy dni temu otrzymałam oficjalne powołanie. Z takiego zaproszenia nie można rezygnować, bo to przecież ukoronowanie całego sezonu.

Marcin Lewandowski, wicemistrz Europy na 1500 m po raz drugi z rzędu wygrał z mistrzem Europy na 800, Adamem Kszczotem. „Lewy”, gdzie tylko się pojawia, podkreśla jak rozdarte ma serce, zaś 1500 m wybiera z myślą o medalu olimpijskim w Tokio. I jednocześnie pokazuje, jakie drzemią w nim możliwości. Kszczot był markotny i stwierdził: – Cóż, raz jest się na wozie, zaś innym razem pod nim.

Na tę chwilę trudno sobie wyobrazić, by kolejny memoriał mógł przyćmić ten ledwie zakończony. Perfekcja w każdym calu i jeżeli były jakieś niedociągnięcia, to na pewno niezauważalne dla entuzjastycznie reagującej i licznej publiczności.