„Wszystko poszło tak, jak sobie wymarzyłem”

Wygrywając, po raz pierwszy w karierze, Tour de Pologne napisał pan piękny rozdział w historii polskiego kolarstwa.

Michał KWIATKOWSKI: Tej historii nie napisałem sam, bo byli ze mną moi koledzy z drużyny, którym chcę z całego serca podziękować. Przez ostatnie cztery etapy, a tak naprawdę przez cały wyścig, wszystko zrobili za mnie. To, że w samej końcówce wyścigu musiałem gonić Simona Yatesa, to jest nic w porównaniu z tym, ile kilometrów na czele przejechali Łukasz Wiśniowski, Michał Gołaś czy inni zawodnicy grupy Sky. To niesamowite mieć tak silną drużynę. Tym bardziej to ważne, ponieważ w Tour de Pologne nie jest łatwo bronić żółtej koszulki lidera. Ten wyścig rozgrywa się zawsze na sekundy. Rundy w Bukowinie Tatrzańskiej są trudne pod względem technicznym i trudno jest kontrolować wyścig. A mimo to wszystko było w naszych rękach przez cały czas trwania tej rywalizacji.

Końcówka ostatniego etapu była niezwykle emocjonująca. Musiał pan gonić Simona Yatesa, aby ten nie odebrał panu zwycięstwa w całym wyścigu.

Michał KWIATKOWSKI: Na pewno nie było tak, że miałem klapki na oczach i goniłem za Yatesem z całych sił. Zdawałem sobie bowiem sprawę z tego, że Dylan Teuns dysponuje bardzo dobrym przyspieszeniem. Podobnie zresztą, jak George Bennett, który był tutaj w niesamowitej dyspozycji. Ci dwaj zawodnicy byli najbliżej mnie w klasyfikacji generalnej. Kalkulacja była prosta. Przy zwycięstwie etapowym i „urwaniu” mnie na sześć sekund, któryś z wymienionych wygrałby cały wyścig. Dużo gorzej byłoby w ten sposób przegrać. Musiałem wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, bo po prostu nie mogłem tego wyścigu przegrać.

Czy pan i pańscy koledzy z grupy byli świadomi przewagi, jaką tuż przed metą dysponował Yates?

Michał KWIATKOWSKI:  Cały czas mieliśmy informacje o tym, jaką Simon ma przewagę. Postanowiliśmy poczekać na Pawła Siwakowa i to się opłaciło, bo zrobił znakomitą robotę przed finałowym podjazdem. Sergio Henao pociągnął do tego momentu, do którego mógł. Później byłem świadomy tego, gdzie jest Brytyjczyk i mogłem to sobie już sam obliczać. Wiedziałem, że jeżeli to będzie 20-25 sekund, to na końcówce jego zapas nad nami zmaleje, bo inni kolarze będą chcieli wyskoczyć mi zza pleców. I tak się zresztą stało.

Jak ocenia pan swój sukces przed pryzmat całej, tygodniowej rywalizacji w TdP? Niegdyś był pan bardzo bliski triumfu na naszych szosach, ale ostatecznie udało się dopiero teraz…

Michał KWIATKOWSKI: Tour de Pologne nie jest łatwym wyścigiem i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Ta rozgrywka na sekundy daje się we znaki chyba wszystkim. Wszyscy chcą trzymać się w czołówce peletonu i starają się nie popełniać błędów. Ryzyko porażki jest bardzo duże. Czy wyrównałem rachunki? Na pewno w tym roku wszystko poszło tak, jakbym sobie wymarzył. Jestem wdzięczny całej drużynie, że mogłem w takim komforcie dotrzeć do mety. Szczególnie na ostatnim etapie, na którym runda była niesamowicie wymagająca. Cały czas byłem z przodu, a nie chciałbym jechać w środku peletonu, bo wielu zawodników przypłaciło to dużą stratą.

Miał pan, z pewnością, pewną przewagę nad rywalami, bo na całej trasie kibice trzymali za pana kciuki.

Michał KWIATKOWSKI:  Kibicom należą się najwyższe słowa uznania i podziękowania za to, jak bardzo mnie wspierali. Cieszę się z tego, że na oczach wszystkich Polaków mogłem się wybronić i wygrać wyścig. Zdawałem sobie sprawę, że ciąży na mnie olbrzymia odpowiedzialność. Musiałem stanąć na wysokości zadania. Dziękuję, że kibice do końca we mnie wierzyli i jestem przekonany, że ten wyścig pozostanie w mojej pamięci na długo właśnie dzięki nim.