Ligowiec. Mioduski balansuje nad przepaścią

Sytuacja w Legii to od czasu rozwodu właścicielskiego permanentne zarządzanie kryzysem. Jedyny obecnie udziałowiec Dariusz Mioduski, mimo że czasu nie ma w nadmiarze, chciał bardzo szybko nauczyć się futbolu i kontynuować ścieżkę sukcesów, także na arenie międzynarodowej. Zamiast jednak bezgranicznie poświęcić się edukacji, najpierw musiał poradzić sobie z wewnętrzną destrukcją, której pochodzenie przypisywał byłym wspólnikom. To dlatego w pierwszej kolejności spłacił zobowiązania wobec Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, a nie zainwestował w letnie wzmocnienia przed rokiem. Co stołecznemu zespołowi czkawką odbija się tak naprawdę do tej pory. Wczoraj w Gliwicach warszawska drużyna miała więcej szczęścia niż w starciu z Dudelange, ale chaosu w jej poczynaniach było wcale nie mniej niż w czwartek. A jakości – nadal trzeba było szukać ze świecą, zwłaszcza że najlepszych zawodników kończący drugi epizod w roli tymczasowego szkoleniowca Aleksandar Vuković zostawił na ławce. I sięgnął dopiero wówczas, gdy grający w dziesiątkę Piast zaczął dyktować warunki…

Po niepowodzeniu przed rokiem misji trenera – też jeszcze z poprzedniego nadania – Jacka Magiery, 100-procentowy udziałowiec sportowej spółki z Łazienkowskiej otoczył się szwajcarskim doradcą i chorwackimi wykonawcami. W Lotto Ekstraklasie osiągnął – przy znacznie większych nakładach finansowych (choć zdaje się, że przy jeszcze większym stresie) – tyle samo, co z „Magicem” na ławce, zaś w kwalifikacjach Ligi Mistrzów został zatrzymany zaskakująco szybko. Na tyle, że emocje wzięły górę po przegraniu dwumeczu ze Spartakiem Trnawa, zwolnił więc Deana Klafuricia nie mając następcy. Tym wymarzonym i docelowym był Adam Nawałka, ale kiedy były selekcjoner reprezentacji Polski postawił warunki nie do przyjęcia, prezes Mioduski znalazł się na niezwykle ostrym zakręcie, który – jak wskazywały wczoraj wszystkie znaki na niebie i ziemi – będzie próbował wziąć przy pomocy Ricardo Sa Pinto.

Czy to dobry – na warunki Legii – trener, dopiero się przekonamy. Fakt jednak, że Portugalczyk nie był pierwszym wyborem właściciela stołecznego klubu po fiasku opcji chorwackiej – okazał się po prostu dostępny w sytuacji kolejnego załamania drużyny – nie najlepiej rokuje już na dzień dobry. Być może w tym szaleństwie jest jakaś metoda, ale po eksperymentach z Romeo Jozakiem i Klafuriciem – na myśl przywodzi już balansowanie nad przepaścią. Zwłaszcza że Legia potrzebuje nie tylko błyskawicznego bodźca przed rewanżem w Luksemburgu po pucharowym blamażu przed własną publicznością, ale przede wszystkim stabilizacji. I to w długiej perspektywie, zaś Sa Pinto dotąd pracował wyłącznie na krótkich dystansach.