Komentarz Sportu. Współczucie dla bramkarzy

Po sobotnich meczach za zapleczu ekstraklasy zacierałem ręce z zadowolenia. Grad bramek, niespodziewane zwroty akcji i emocje sięgające zenitu. Takie spektakle piłkarskie muszą przyciągać kibiców na trybuny, tak jak miód pszczoły. Znajomy kościelny z Jastrzębia w trakcie porannej, niedzielnej mszy, zdołał mi szepnąć do ucha: „Byłem wczoraj na meczu GKS-u i o mało nie dostałem zawału serca”. Pewnie mój znajomy nie był jedynym osobnikiem na trybunach, który miał skoki ciśnienia, a niewykluczone, że i migotanie przedsionków. Ale takie atrakcje są solą dyscypliny sportu zwanej futbolem. I za to ją wszyscy kochamy, chociaż czasami jest to miłość bez wzajemności.

Kiedy emocje trochę opadły, pomyślałem o bramkarzach i obrońcach drużyn, które musiały przełknąć gorycz porażki. Strażnicy bramki sięgając do siatki po futbolówkę mogli nabawić się skrzywienia kręgosłupa, szczerze współczuję przede wszystkim Radosławowi Janukiewiczowi, Konradowi Jałosze i Krystianowi Stępniowskiemu. Mieli prawo mieć „doła”, bo pięć goli w bramce to domena raczej hokeja na lodzie. Swojej złości (mam nadzieję, że nie frustracji) nie mogli wyładować na kolegach, których jest bronienie dostępu do bramki. Podejrzewam, że kilku defensorów po weekendowych występach nie było pewnych swojego kodu pocztowego.


Zobacz jeszcze: Czy polubimy poniedziałki?