Niebiescy bezradni w Rybniku

Chorzowski Ruch jeszcze nigdy nie zdobył stadionu w Rybniku i to nawet w latach, kiedy dominował w polskiej piłce, a w jego składzie byli o wiele lepsi piłkarze niż występujący w niebieskich barwach obecnie i w niedzielę tradycji stało się zadość. ROW po dobrym występie wygrał w niedzielę prestiżowe derby regionu zrównując się w tabeli punktami z „Niebieskimi”.

Gospodarze idealnie dla siebie rozpoczęli niedzielne spotkanie. W 11 minucie prawym skrzydłem pociągnął Marek Krotofil, ograł Mateusza Bartolewskiego i na styku linii końcowej z linią szesnastki dograł piłkę wzdłuż na piąty metr, Piotr Okuniewicz przepuścił ją między nogami, a zamykający akcję niepilnowany Kamil Spratek z bliska wpakował ją do siatki. Ruch powinien wyrównać w 24 minucie, jednak Wojciech Kedziora z pięciu metrów główkował obok bramki. To było pierwsze poważniejsze zagrożenie ze strony gości. W 36 minucie zagotowało się w obu ekipach po faulu na Macieju Urbańczyku, doszło do przepychanek, co zaowocowało od razu trzema żółtymi kartkami. W samej końcówce rywali mógł po raz drugi skarcić Krotofil, ale głową posłał piłkę z bliska w aut. Do przerwy rybniczanie zasłużenie prowadzili, bo piłkarze z Chorzowa pozwalali im na bardzo wiele.

Druga połowa rozpoczęła się od soczystego uderzenia w boczną siatką bardzo aktywnego wczoraj Krotofila, kilkanaście minut później Michał Bojdys próbował głową przelobować Kamila Lecha, a strzał Roberta Tkocza był minimalnie chybiony. Po godzinie gry Ruch wciąż był bez celnego strzału i nie zmieniał się jego styl gry. Za to po przeciwnej stronie bliski zdobycia bramki był Bojdys, główkę Okuniewicza intuicyjnie odbił przed siebie Lech, a dośrodkowanie Tkocza z rzutu rożnego odbiło się od poprzeczki. W 77 minucie brawa za minimalnie niecelną petardę dostał Piotr Giel. – To był ciężki mecz. Nie ma co mówić. Było mało pięknej gry, za to dużo walki. To była piłkarska wojna, którą wygraliśmy – ocenił spotkanie autor złotej bramki, Kamil Spratek.

ROW 1964 Rybnik – Ruch Chorzów 1:0 (1:0)

1:0 – Kamil Spratek (13)

Często w ostatnich dniach słyszę czy czytam, że zespoły ekstraklasowe po Pucharze Polski narzekają, mając wszystko: dobre warunki, kilkudniowe zgrupowania… My w ciągu dziewięciu dni pokonaliśmy 3300 kilometrów. Gramy wieloma młodymi chłopakami, zmagamy się z kontuzjami i przeciwnościami losu, a zamknęliśmy ten maraton bardzo dobrym wynikiem – stwierdził Rafał Bosowski, jeden z trenerów Rozwoju, który w niewiele ponad tydzień rozgrywał mecze w Elblągu, Koszalinie i Łęcznej. Najpierw odniósł pierwsze w sezonie zwycięstwo w roli gości, potem – na terenie III-ligowca – uzyskał po dogrywce awans do 1/16 finału Pucharu Polski, a w niedzielę na Lubelszczyźnie wywalczył punkt, który smakował niczym kolejna wygrana.

Tego meczu długo przy ul. Zgody 28 nie zapomną wszyscy; a zwłaszcza Sebastian Olszewski, 17-latek, który doczekał się pierwszej bramki w seniorskiej piłce, by w II połowie… niefortunnym „swojakiem” zapewnić gospodarzom prowadzenie. Wyżej notowany i dobrze dysponowany Górnik napędziły zmiany Kamila Bętkowskiego (to właśnie po jego dograniu padł gol na 2:1) i Mohameda Essama. Egipcjanin nie dograł jednak meczu do końca. W doliczonym czasie gry przepychał się – słownie i fizycznie – z Sewerynem Gancarczykiem. Obaj wyłapali w kilkadziesiąt sekund po dwie żółte kartki. „Gancar” w piłce widział wiele, ale takiego występu pewnie też jeszcze nie miał. To przecież właśnie on w 88 min doprowadził do wyrównania. Trafił do siatki z rzutu wolnego, który był niczym rożny, bo niemal w samym narożniku boiska! – W Łęcznej nie brakuje ptasiego mleczka, a my jesteśmy na przeciwnym biegunie, starając się ratować klub. Atmosferą nadrabiamy jednak bardzo wiele – podkreślał trener Bosowski.

Górnik Łęczna – Rozwój Katowice 2:2 (1:1)

0:1 – Olszewski, 11 min,

1:1 – Wojciechowski, 30 min,

2:1 – Olszewski, 65 min (samobójcza),

2:2 – Gancarczyk, 88 min (wolny)