Ruch Chorzów może straszyć tylko… nazwiskami

W starciu piłkarskich kolorów Błękitni okazali się bardziej wyraziści od „Niebieskich”, którzy kolejny raz zrobili swoich kibiców na szaro. Kadra zespołu wydaje się na tyle mocna, by mierzyć w trzy zielone pola tabeli, ale dziś bliżej jest raczej ku temu, że zima minie na czerwono – czyli w strefie spadkowej. Nie może jednak być inaczej, skoro zawodnicy z ekstraklasową przeszłością grają momentami tak, jakby mieli żółte papiery… Przyszłość projektu Ruch Chorzów, z tymi personaliami, nie jawi się dziś przy Cichej w różowych barwach.

 

Jeden Bogusz to za mało

Trzy dni po bezbramkowym remisie w Toruniu, wywalczonym dzięki rozpaczliwiej chwilami, acz skutecznej obronie, Ruch zakończył intensywny tydzień w sposób absolutnie haniebny i niegodny 14-krotnych mistrzów Polski. Skończyło się porażką 1:3, mogło znacznie wyższą… – Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Musimy przeprosić wszystkich sympatyków Ruchu za naszą postawę w tym spotkaniu. Była fatalna. Przeprosiliśmy już osobiście tych kibiców, którzy pokonali wiele kilometrów, by nas dopingować. Nie ma dla nas żadnego usprawiedliwienia. To był dramatycznie słaby mecz w naszym wykonaniu – powiedział trener Dariusz Fornalak.

Jego zespół nie miał żadnych argumentów w starciu z operującym prostymi środkami przeciwnikiem. „Niebiescy” są dziś zespołem praktycznie pozbawionym atutów. Większość zawodników straszy tylko nazwiskiem, a na boisku sprawia wrażenie będących kompletnie bez formy. Nie funkcjonuje ani atak pozycyjny, ani gra z kontry. Nie istnieje środek pola (Maciej Urbańczyk został w sobotę zmieniony już w przerwie), różnicy nie robią skrzydłowi. Albo przegrywają pojedynki, albo nie podejmują ich w ogóle. Bez tego trudno myśleć o punktowaniu w jakiejkolwiek lidze.

Grając tak, jak w Stargardzie czy nawet w Toruniu, Ruch miałby problemy z dowolnym rywalem. Dziś ma kłopot ze sobą, a nie konkurencją. Nie potrafi zdobywać bramek w sposób inny niż po rzutach rożnych albo strzałach Mateusza Bogusza z dystansu. W sobotę akurat trafił (znowu), ale jeden 17-latek wszystkich kolegów z ekstraklasową przeszłością (w Stargardzie zagrało ich siedmiu!) na swoich plecach nie powiezie; nie uczyni tego nawet z pomocą ukraińskiego lewego obrońcy Pawła Miahkowa, który akurat sprawia wrażenie piłkarza przerastającego II ligę.

Credit: Szymon Gorski / PressFocus

W prostocie siła?

– Nie możemy znaleźć sposobu na naszą grę. Przegrywamy z przeciwnikiem, z którym – z całym szacunkiem dla niego – nie powinniśmy przegrać. Powinniśmy przyjechać, wygrać i wracać spokojnie do domu. Wydaje mi się, że powinniśmy grać trochę prostszą piłkę, bo to granie od tyłu nam za bardzo nie wychodzi. Koniec końców i tak gramy długą piłkę na napastnika, co chyba przynosi lepsze efekty – zastanawiał się Robert Obst, który wrócił do środka obrony po krótkiej przerwie spowodowanej urazem.

Oddajmy Błękitnym, że strzelili ładne gole. Dwukrotnie Kamila Lecha pokonał Piotr Kubiel. Najpierw – strzałem od poprzeczki, a następnie – finalizując sprawnie wyprowadzoną kontrę. Do siatki trafił też Adrian Kwiatkowski, technicznie uderzając w górny róg.

– Graliśmy z piłkarzami, którzy mają ekstraklasową i I-ligową przeszłość. Obawialiśmy się tego meczu. Był dla nas takim okienkiem na końcówkę rundy. Sami chcieliśmy się przekonać czy jesteśmy dobrze przygotowani, czy możemy podjąć walkę z Ruchem, który z pewnością sprawił jakiś zawód. Mogło być to podyktowane zmęczeniem, natomiast my zagraliśmy bardzo dobre spotkanie. Byliśmy wybiegani, stwarzaliśmy sytuacje – stwierdził [Adam Topolski], trener drużyny ze Stargardu.