Minęło 30. lat od śmierci Włodzimierza Mazura, znakomitego piłkarza

Gdyby żył miałby 64 lata. Odszedł przedwcześnie 1 grudnia 1988 r. Właśnie mija 30 lat o śmierci piłkarza, który w Sosnowcu uchodzi za legendę. „Mazur Włodzimierz, nie ruszaj Włodka bo zginiesz”. To hasło śpiewane przed laty na Stadionie Ludowym w Sosnowcu wśród kibiców Zagłębia przekazywane jest z ojca na syna.

– Zabił go tętniak. Upadł przed sklepem. Stracił przytomność. Trafił do szpitala, ale nie było już dla niego ratunku. To wszystko stało się tak nagle. Nigdy nie można powiedzieć, że jesteśmy do końca przygotowani na odejście, ale w sytuacji gdy umiera 34-letni człowiek trudno nie mówić o szoku. Odszedł za wcześnie, o wiele za wcześnie. Mógł zrobić jeszcze tyle dobrego… – wspomina siostra piłkarza Elżbieta.

Zaczynał w Kazimierzu

Zanim stał się legendą Zagłębia, dla którego rozegrał w ekstraklasie prawie 300 spotkań, królem strzelców polskiej ekstraklasy, uczestnikiem Mundialu w Argentynie i strzelcem historycznej już bramki na Stadionie Śląskim kiedy to strzałem z rzutu karnego w środek bramki (a’la Panenka) pokonał bramkarza reprezentacji Holandii kopał piłkę w Górniku Kazimierz. Tam stawiał pierwsze kroki. – Piłka towarzyszyła mu od małego. Kopał z kolegami pod blokiem, na dzikich boiskach niedaleko domu no i oczywiście w klubie. Nie szło go ściągnąć do domu. Przez to całe granie omal nie dopuścili go do bierzmowania. Podpadł księdzu bo nie zaliczał materiału, ale na szczęście drugi kazał mu się podczas uroczystości stanąć w odpowiednim miejscu i jakoś się udało – wspomina mama Włodzimierza Mazura, Natalia Mazur.

Fot. zaglebie.eu

Do Zagłębia trafił w 1970 roku w wieku szesnastu lat. – Przyszedł któregoś dnia do domu i oznajmił, że na treningu pojawił się trener z Zagłębia i że teraz będzie tam grał. Wiedzieliśmy, że skoro tak ma być to będzie, bo Włodek na punkcie piłki miał świra. Nauka? Schodziła na dalszy plan. Chodził do technikum kolejowego, ostatecznie skończył szkołę zawodową, choć jak ojciec go pytał jak to zrobił to odpowiadał: nie martw się, nie martw – opowiada Pani Natalia.

Zaginione zbiory

Rodzice piłkarza nie kryli dumy z osiągnięć syna. Jego występów nie oglądali jednak zbyt wiele. Zarówno na żywo jak i w telewizji. – Ojciec Bronisław na mecze chodził, siadał zawsze w tym samym miejscu, po czym po kilku minutach wstawał i chodził wokół boiska. Mnie zabrał ze sobą jeden, jedyny raz. Gdy Włodek wyszedł z tunelu i zobaczył, że jestem na trybunach tak się wściekł, że tylko wygrażał ręką. Oj, co myśmy wówczas się z ojcem nasłuchali. Miał większą swobodę jak nie czuł oddechu rodziców na plecach.

Nie powiem, bo dla mnie też to był stres dlatego w telewizji spotkań też nie oglądałam. Tata chodził, ale był jakby z boku. Byłam jednak na bieżąco bo śledziłam wszystko w gazetach, zresztą masę tych rzeczy wycinałam. Niestety większość tych zbiorów zaginęło. Kilka lat temu zjawił się młody człowiek, który miał pisać pracę magisterską o Włodku. Wziął sporo rzeczy i już nie oddał. Może jak teraz ten materiał, to odezwie się w nim sumienie i je odda – mówi z nadzieją mama Mazura.

Człowiek-dusza

W Zagłębiu Mazur szybko stał się kluczowym graczem. Prym wiódł jednak nie tylko na boisku. -Wszędzie go było pełno. Przy tym był człowiekiem, który uwielbiał pomagać innym. Ile on ludziom pozałatwiał, a to mieszkanie, a to talon na samochód, a to wizytę u lekarza. I wszystko bezinteresownie. Pamiętam jak sąsiadowi źle złożyli złamaną nogę. Włodek użył swoich znajomości i kilka tygodni potem sąsiad ponownie trafił na stół operacyjny, ale tym razem wszystko zrobiono jak należy. Dbał także o nas.

Pamiętam jak nie chciałam się położyć do szpitala. Tak drążył, tak namawiał, aż w końcu powiedział: mama strzelę bramkę dla Ciebie tylko masz iść do lekarza. Wszystko jest załatwione. No i uległam. Leżę w tym szpitalu, nagle słyszę jakieś poruszenie. Na oddział wpada Włodek. Zadowolony, uśmiechnięty. „Słowa dotrzymałem. Bramka miała być i jest” – krzyczał od wejścia. Zawsze był pomocny, zawsze wpadał do nas. Przed treningiem musiał być, zobaczyć czy wszystko jest w porządku i dopiero gnał na trening. Rodzinny był strasznie. Nie ukrywam, że to było miłe. Zresztą nie raz słyszałam: „oj Pani Mazurowa, Pani to ma syna”.

Byłam na kuracji w Ustroniu. Wpada Włodek, bo on zawsze w biegu, zawsze gnał autem. Mówi do mnie miałaś taki zabieg, byłaś tu i tam. Zastanawiałam się skąd on to wszystko wie. Potem na obchodzi podchodzi do mnie lekarz i mówi taki syn to skarb. Wszystko wypytał, o wszystko zapytał. Taki był właśnie Włodek. Na pewno był świetnym piłkarzem, ale myślę, ze człowiekiem był jeszcze lepszym…- nie kryje wzruszenia Natalia Mazur.

Bigos we Francji

Były napastnik reprezentacji Polski był duszą towarzystwa nie tylko w Polsce. – Dwa lata grał w Stade Rennais. Byliśmy tam dwukrotnie z mężem. Włodek bardzo chciał żebyśmy go odwiedzili. Od razu dało się wyczuć, że jest tam lubiany. Pamiętam szczególnie jednego z piłkarzy, który niemal całymi dniami przesiadywał u niego w domu. Bardzo go lubił, razem jeździli na treningi.

Pewnego dnia syn mówi mamo on bardzo chciałby zjeść jakąś naszą polską potrawę. Padło na bigos. Tylko broń Boże nie mów mu, że tam jest mięso wieprzowe, bo jemu religia nie pozwala. Co było robić. Ugotowałam tego bigosu, musiałam dać jeszcze na wynos, ale jak powstawał i co w nim było nie zdradziłam – uśmiecha się mama piłkarza.

Żył w biegu

Jak wspomina sympatią darzyli go nie tylko koledzy z drużyny, ale także kibice. – Tam gdzie mieszkał zbierała się zawsze grupa kilku młodych chłopaków, których często zabierał na mecze. Nie było to dla niego problemem. Czasem wyjeżdżał już do klubu, aby po przejechaniu kilku metrów wrócić po nich. Potem gdy wracał z meczu widział jak wracają. No i oczywiście otwierał drzwi i kazał im wsiadać. Taki był. Nie przywiązywał się do rzeczy materialnych. On był taki, że ostatnią koszulę by z siebie zrzucił i dał innym. Nie przywiązywał wagi do pieniędzy. Z kolei to, że był rozpoznawalny wykorzystywał aby pomagać innym. Taki był.

Żył szybko, często w biegu, ale gdy trzeba było pomóc nie odmówił. Szybko żył, szybko jeździł autem. Kierowcą był dobrym, ale zawsze mu mówiła, Włodek nie tak szybko, zdążysz. Kiedyś gdy był na jakimś zgrupowaniu, a miałam jeździć na zabiegi Włodek poprosił Jerzego Lulę, z którym się blisko trzymali, żeby to on woził mnie na te zabiegi. Lula jeździł tak dostojnie, spokojnie. Mówię wówczas do niego, że szkoda, że Włodek tak nie jeździ na co Lula mi odpowiada: gdyby Włodek jeździł tak jak ja, to pewnie spowodowałby wypadek – opowiada.

Natalia Mazur podobnie jak reszta rodziny do dziś nie może się pogodzić z faktem, że Włodzimierz Mazur odszedł tak wcześnie. – Widocznie tak miało być. Taki los był mu pisany. Żył szybko. Za szybko odszedł. Przypłaciłam jego śmierć chorobą, z którą muszę się mierzyć po dziś dzień. Odbiło się to strasznie na mojej psychice. Wiele rzeczy z tamtych lat po prostu nie pamiętam. Mam już 88 lat, ale dzięki Bogu jeszcze się jakoś trzymam.

Cieszę się, że pamięć o moim synu nie zanikła. Dziękuję wszystkim, którzy o nim pamiętają. Największe słowa uznania kieruję oczywiście do Leszka Baczyńskiego, który w trudnych momentach był przy Ani, żonie Włodka, pomagał i pomaga nadal, w pewien sposób kontynuując to, co przed laty robił Włodek. Dziękuję prezydentowi miasta, który zresztą mnie odwiedza, za piękną tablicę upamiętniającą syna. Mam nadzieję, że dzięki takim gestom w Sosnowcu i nie tylko zawsze Włodka będą wspominać – dodaje Natalia Mazur.

Jakby zaraz miał wrócić…

– Mama bardzo przeżyła śmierć Włodka. To naprawdę był taki syn, jakiego chce mieć każda matka. Zawsze był rodzinny, ale także pomocny innym. Może gdyby bardziej skupiał się na sobie, na swoich problemach to byłby wśród nas. Odszedł za wcześnie. Cały czas czujemy jednak jego obecność. Jedna z sąsiadek, która mieszkała obok Włodka mówi wręcz, że ona zawsze czuje Włodka i jego perfumy na klatce schodowej. Tak jakby właśnie przed chwilą tu był… Jakby zaraz miał wrócić – nie kryje wzruszenia siostra Elżbieta.

Od 1996 roku w Sosnowcu odbywa się memoriał im. Włodzimierza Mazura. Jednym z jego inicjatorów był Leszek Baczyński, który po śmierci Mazura otoczył troskliwą opieką najbliższych piłkarza. – Pomysł narodził się spontanicznie. Pierwszym , który go rzucił był Krzysiek Tochel. Zaczęliśmy działać, ruszyliśmy od sponsora do sponsora i jakoś się udało. Byłem wówczas prezesem klubu, który odradzał się od podstaw. Turniej odbywa się do dziś. Nigdy nie zapomnimy o tym jakim Włodek był człowiekiem. W pewien sposób próbuję go naśladować pomagając innym.

Rodzina Włodka wie, że zawsze może na mnie liczyć. Szkoda, że nie ma go wśród nas. To był człowiek do tańca i do różańca. Był mecz to piłka była najważniejsza, ale był też duszą towarzystwa. Mieliśmy fajną ekipę, która blisko siebie mieszkała. Ja, Włodek, Jurek Lula, Janusz Koterwa, Marek Jędras. To był świetny czas. Włodek był znany z tego, że nikomu nie odmawiał pomocy. Szkoda, że nie ma go już wśród nas. To był okaz zdrowia, nogi miał jakby ze stali. Mocne uderzenie, gra głową na najwyższym poziomie. Mówili o nim drugi Gałeczka. Mógł osiągnąć jeszcze więcej. Pewnie gdyby skupiła się tylko na sobie to byłoby inaczej.

Był jednak stworzony do tego aby myśleć też o innych. Mógł zostać we Francji, ale żona nie czuła się tam zbyt dobrze, chciała wracać. Od siebie powiem, że oprócz tego, że zazdrościłem mu umiejętności to zawsze chciałem tak jak on jeździć samochodem. Miał takie powiedzonko fiat, zastawa, przemalowana warszawa. Pamiętam jak dziś jak gnał autem podpuszczając nas i namawiając na wyścigi. Odszedł za szybko, ale będziemy o nim pamiętać – podkreśla Leszek Baczyński, honorowy prezes Zagłębia.

Pozostanie legendą

Z rozrzewnieniem wspominają go także koledzy z boiska. – Miał niesamowity instynkt. Piłka go szukała. To była przyjemność grać z nim w ataku Zagłębia. Ludzie go uwielbiali bo był jednym z nich. Nie zadzierał nos, nie odmawiał pomocy. Lubił się zabawić, ale wiedział kiedy i gdzie. Z nim zawsze było wesoło. Na boisku był jak taran. Powalić go na ziemie było naprawdę trudno – wspomina Jerzy Dworczyk.

Miał także w sobie pewien luz. – Bez tego nie pokonałby tego bramkarza z Holandii w taki sposób jak to zrobił. Czasem ten luz go gubił bo kilka dni po tamtym meczu w reprezentacji chciał tak samo pokonać Stanisława Burzyńskiego w meczu z Widzewem no i się przeliczył bo bramkarz nie ruszył się z miejsca i złapał piłkę. Poza tym Włodek to był bardzo dobry człowiek. Ceniłem go także za przywiązanie do barw. Zawsze powtarzał, że jest z Sosnowca i Zagłębie to klub dla niego najważniejszy – podkreśla Marek Jędras, kolega z Zagłębia.

Mundial w Argentynie

W 1978 roku wraz z dwójką kolegów z Zagłębia: Wojciechem Rudym i Zdzisławem Kostrzewą pojechał na Mundial do Argentyny. Na murawie pojawił się tylko w jednym meczu. Miał odmienić losy starcia z gospodarzami turnieju. Gdy trener Jacek Gmoch krzyknął w stronę rezerwowych „grzej się Włodek” z ławki podniósł się Włodzimierza Lubański. Szkoleniowiec wskazał jednak na Mazura. Losów spotkania nie odmienił, ale w historii polskiej piłki zapisał się na stałe. W sumie wystąpił w 23 meczach. – Kibice kochali takich jak on. Szybkość, luz, finezja, mocny strzał. Taki był Włodek. Młodzi piłkarze chcieli być tacy jak – wspomina Leszek Baczyński.

– Czasem zastanawiam się jakby dziś wyglądał – powiedziała na zakończenie naszego spotkania mama Włodzimierza Mazura. – Czy bardzo by się nie zmienił? Może trochę wyłysiał, ale dalej byłby taki sam. Uśmiechnięty, w biegu, no i pewnie miałby wąsa – uśmiecha się siostra byłej gwiazdy Zagłębia, o którym pamięć w Sosnowcu zapewne nie zgaśnie. Bo dziś śmiało można mówić o nim jako o legendzie Zagłębia.

Krzysztof Polaczkiewicz

 

Włodzimierz Mazur

Fot. zaglebie.eu

Urodzony: 18.04.1954 r. w Opatowie,

Zmarł: 1.12.1988 w Sosnowcu

Kluby:

Górnik Kazimierz (do 1969),

Zagłębie Sosnowiec (1970–1983),

Stade Rennais (1983–1985),

Zagłębie Sosnowiec (1985–1986),

Górnik Wojkowice (1986–1987)

W polskiej ekstraklasie: 282 mecze/79 goli

W reprezentacji Polski A: 23 mecze/3 gole

Sukcesy klubowe: król strzelców polskiej ligi (1977), dwukrotny zdobywca Pucharu Polski (1977, 1978)

Sukces reprezentacyjny: uczestnik mistrzostw świata w Argentynie (1978)