Boniek: Nie ma powodów do zmartwienia

Odbiór meczów z Austrią i Łotwą był na tyle słaby, że prezes PZPN osobiście musiał przejąć rolę szefa działu PR związku i tłumaczyć się ze stylu zaprezentowanego w obu tych wygranych przez reprezentację Polski spotkaniach?

Zbigniew BONIEK: – Nie musiałem się w nic przebierać, bo my po prostu robimy swoje. Nie chwalimy się, ale mamy sześć punktów i idziemy dalej. Doskonale wiem, że jesteśmy nacją, która nie potrafi się cieszyć, dlatego w wielu sferach życia dominuje negatywna narracja. Mam jednak ten przywilej, że nie muszę się zgadzać z masą. Z Austrią – podobnie jak nasz zespół uważaną za faworyta grupy – chcieliśmy co najmniej zremisować, żeby nie rozpoczynać kwalifikacji negatywnie. Tymczasem po naprawdę mądrej grze wygraliśmy. Dlatego uważam, że w ogóle nie ma powodów do zmartwienia.

Po meczu z Łotwą także ich pan nie dostrzegł? Z jednej strony zagrali napastnicy Bayernu Monachium i AC Milan, z drugiej – pierwszoligowego Bruk-Betu z Niecieczy. A mimo to przez ponad 75 minut kibice oglądali męczarnie biało-czerwonych. To naprawdę nie wzbudza niepokoju?

Zbigniew BONIEK: – Jeśli już, to chyba tylko u tych, którzy lubią się zamartwiać na zapas. My spokojnie analizujemy sytuację, i staramy się poprawiać poszczególne aspekty gry. Nie zajmujemy się natomiast tworzeniem mitów. A prawda jest taka, że z Łotwą przez 90 minut graliśmy na jedną bramkę. Rywale zdołali w tym czasie wyprowadzić półtorej kontry, co jest normalne przy takiej dysproporcji umiejętności. Dziś każdy europejski zespół, oprócz może San Marino, potrafi wyprowadzić szybki atak. I tym trzeba po prostu się liczyć. Mogliśmy strzelić Łotyszom pięć, sześć bramek, ale nie udało się otworzyć wyniku wcześniej – mimo dobrych okazji – więc zdobyliśmy tylko dwie. To jednak wystarczyło do zwycięstwa, więc nie widzę powodu, żeby się nie cieszyć. Z badań wynika, że w Polsce 75 procent ludzi przyjmuje za swój pogląd, który ktoś im wmówił. Osobiście należę do tych 25 procent, które ma odrębne własne zdanie. Analizuję wszystko krytycznie, i uważam, że w grze reprezentacji Polski jest dużo do poprawy, mamy nad czym pracować. Trzeba jednak brać poprawkę, że kadra bazuje na indywidualnych umiejętnościach zawodników, mądrości trenera, i poczuciu odpowiedzialności za grę dla kraju. Nie na stylu. O stylu możemy mówić dopiero podczas występu na turnieju, przed którym są dwa, trzy tygodnie na jego przygotowanie.

To skupmy się na mądrości trenera. Zauważył pan jego wkład w te dwie wygrane?

Zbigniew BONIEK: – Oczywiście, nawet w kontekście tego, że w Wiedniu od pierwszej minuty na boisku nie pojawił się Krzysztof Piątek. Mimo że Arek Milik nie wyglądał w tym meczu najlepiej, to Piątek mógł wejść na lekko podmęczonego rywala i strzelić gola. Tyle że nie wypracował tej sytuacji sam, w bramkowej akcji udział wzięli Kamil Grosicki, Robert Lewandowski i Tomasz Kędziora. A Krzysztof – jak na rasowego napastnika przystało – znalazł się po prostu tam, gdzie powinien. I w odpowiednim momencie.

Wszystko to prawda, ale zapomniał pan dodać, że Piątka na boisko wprowadził przypadek…

Zbigniew BONIEK: – …proszę nawet nie stawiać takiej tezy! Rozmawiałem z trenerem przed meczem i stąd wiem, że około 65-70 minuty planował wpuścić Piątka. Liczyłem, że wówczas na boisku będzie Piotr Zieliński, bo we dwóch mogliby naprawdę mocno dać się we znaki Austriakom. Niestety, pech Zielińskiego, który doznał urazu, przekreślił te nadzieje. Owszem, nikt nie sądził, że Milik będzie aż tak osłabiony, iż będzie potrzebował zmiany już w przerwie. Od tego jest jednak trener, aby zajmował się lekturą meczu. I reagował na bieżąco na wydarzenia na boisku. I Jerzy Brzęczek robi to bardzo dobrze, wejście Przemka Frankowskiego w Wiedniu rozwiązało przecież wszystkie nasze problemy na prawej stronie. Zastopowany został David Alaba, a gdyby Frankowski był bardziej pazerny na bramki, to właśnie on mógł rozstrzygnąć mecz z Austrią.

Jako były piłkarz i trener, nie zaś pełniący obowiązki kierownika działu PR PZPN, dostrzegł pan postępy w grze drużyny budowanej przez Brzęczka od sierpnia ubiegłego roku?

Zbigniew BONIEK: – Kiedy spotkałem się z Jurkiem i porozmawialiśmy sobie o wszystkich aspektach pracy z reprezentacją, zasugerowałem, że zespół narodowy trzeba odmłodzić, bo już podczas MŚ w Rosji był to zespół stary. Brzęczek zgodził się z tą tezą, i myślę, że powoli następuje proces wymiany pokoleniowej. A mimo to dotąd nie widziałem jednego naprawdę bardzo słabego meczu pod kierunkiem Jurka. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć – nie mówię, że gramy świetnie, ale wszystko jest naprawdę nieźle poukładane. Mimo że w Lidze Narodów obecny selekcjoner musiał zacząć grać z marszu.

Nie patrzę na reprezentację z perspektywy kibica, tylko osoby za nią odpowiedzialną. Chłodno i analitycznie, bez niezdrowego podniecania się. I naprawdę wolę, że po dwóch meczach, w których pojawiło się jeszcze sporo mankamentów, mamy sześć punktów niż gdybyśmy mieli przegrać w Austrii 2:3 po spotkaniu z technicznymi i taktycznymi fajerwerkami z naszej strony.

Uciekł pan od odpowiedzi o postęp. Czyżby z tego powodu, że najlepsze 45 minut drużyna narodowa pod wodzą Brzęczka rozegrała na inaugurację w Bolonii? A potem było tylko gorzej?

Zbigniew BONIEK: – Rzeczywiście, nasi piłkarze wyglądali we Włoszech dobrze, ale także z tego powodu, że gospodarze zagrali tak, jak zagrali. Proszę jednak zauważyć, iż z Portugalią w Chorzowie także mieliśmy świetne 25 minut. Tyle że nie wykorzystaliśmy wszystkich bramkowych szans, a potem przeciwnicy zmusili nas do obrony. Gdy jednak w końcówce wszedł Kuba Błaszczykowski, mogliśmy ich nawet dogonić. Z Italią na Stadionie Śląskiem w pierwszej połowie cierpieliśmy, ale w drugiej – były sytuacje, żeby nawet wygrać.

Bądźmy obiektywni, Włosi w Chorzowie już do przerwy mogli nam strzelić cztery gole i pozamiatać jeszcze przed zejściem do szatni. Nasza gra w destrukcji istniała tylko teoretycznie.

Zbigniew BONIEK: – Zgoda, mogli. A czy strzelili? Otóż nie! My do przerwy w meczu z Łotwą też mogliśmy zdobyć dwa gole, ale nie padł żaden. Taka jest specyfika piłki. Nie zapominajmy przy tym, że Włosi i Portugalczycy to zespoły z TOP 10 na świecie. Nie starajmy się więc na siłę mówić, że kiedy wychodzimy naprzeciw nim, to zawsze musimy wygrać. Pewnie, staramy się o to, i czasami się udaje, ale generalnie biją nas na głowę potencjałem. Jako nacja mamy szalone ambicje, niepoparte jednak racjonalnymi argumentami.

Fot. Piotr Kucza/400mm

A dlaczego mielibyśmy nie mieć dużych ambicji, skoro jeszcze niedawno biało-czerwoni plasowali się w TOP 10 rankingu FIFA, przed Portugalią i Włochami?

Zbigniew BONIEK: – Spokojnie, zawsze powtarzałem, że nasze TOP 10 jest tylko na papierze, bo reprezentacja Polski – realnie, patrząc na wypadkową całego krajowego futbolu – może się zmieścić między 15 a 25 miejscem na świecie. Dlatego nie uważam, że z Austrią, Łotwą, Izraelem, czy Macedonią mamy wygrać 5:0, czyli lekko, łatwo i przyjemnie. Kim my w ogóle jesteśmy – z ligą, która corocznie jest drenowana z kilkunastu najzdolniejszych zawodników zastępowanych przez turystów zza granicy – żeby domagać się takich rezultatów ze wspomnianymi przeciwnikami?! Przecież to nonsens.

Naprawdę? Przecież 5 miejsca w rankingu FIFA nikt nam nie dał za darmo.

Zbigniew BONIEK: – Za darmo nie, ale więcej było w tym przypadku niż naszej zasługi. Zawsze zresztą powtarzałem, że rankingi są fajne, lecz my nimi nie żyjemy. Bo tak naprawdę nikt do końca nie wie, na jakiej zasadzie są budowane.

Jako przełożony Brzęczka akceptuje pan brak konsekwencji selekcjonera w budowie zespołu? Jesienią grał z dwoma skrzydłowymi, albo bez żadnego, tymczasem w eliminacjach – tylko z jednym i Zielińskim na lewej stronie. Dostrzega pan w tym logikę?

Zbigniew BONIEK: – Piotr zaczynał mecze z Łotwą i Austrią na skrzydle dlatego, że od pół roku w Neapolu gra jako pół-lewy pomocnik. I spisuje się w tej roli bardzo dobrze. Nie chciałbym jednak zagłębiać się w taktyczne dywagacje, bo naprawdę nie są poparte naukowymi podstawami. Każdy plecie co ślina przyniesie na język, a prawda jest taka, że na poziomie reprezentacji na przykład stoperzy równie dobrze powinni funkcjonować, gdy jest ich na boisku dwóch albo trzech. Zwłaszcza że Jan Bednarek występuje w Southampton ustawieniu z trójką. I sobie daje radę. A Kamil Glik zbierał świetne recenzje za grę w tej taktyce w Torino. Drużyna narodowa musi zresztą umieć czasami zagrać inaczej niż przyzwyczaiła. Tak samo bowiem, jak my czytamy rywali, oni czytają nas. I jeśli myślimy, że przez całe życie będziemy grać z szeroko ustawionym Grosickim i na każdego przeciwnika to wystarczy, to mocno się mylimy. W pomocy możemy alternatywnie wystawić na przykład czwórkę z Karolem Linettym, Grześkiem Krychowakiem, Szymonem Żurkowskim i Zielińskim. A Grosik może być drugim napastnikiem. I takie modyfikacje selekcjoner wręcz powinien stosować! Mądra drużyna nie może ograniczać się do jednego ustawienia.

To wnioski z Kopenhagi, gdzie Duńczycy przeczytali zespół Adama Nawałki niczym elementarz?

Zbigniew BONIEK: – Do pewnego momentu rutyna była atutem zespołu Nawałki, ale potem przerodziła się w problem, gdyż powodowała brak postępu. Mecz w Kopenhadze jednak pomijam, bo to nie trener Duńczyków okazał się taki wielki, kluczowe dla wyniku 4:0 było rozluźnienie w naszym zespole. Mieliśmy dużą przewagę w tabeli i piłkarze byli już przekonani, że pojadą na mistrzostwa świata, natomiast gospodarze grali o życie. Oni spięli się na maksa, my nie byliśmy już w stanie zmobilizować się na takim poziomie, i to dlatego skończyło się, jak się skończyło. Nie ma jednak sensu wracać do tak odległej przeszłości, podobnie jak w nieskończoność wałkować meczu z Senegalem, który kompletnie i na własną prośbę zawaliliśmy. Skupmy się na tym, co przed nami.

Proszę bardzo – Żurkowski i Robert Gumny tak bardzo odstawali podczas marcowego zgrupowania od etatowych reprezentantów, że okupowali miejsca na trybunach?

Zbigniew BONIEK: – Nie byli jest jeszcze tak dobrzy i gotowi do gry jak inni. Na pewno jednak nie był to dla nich czas stracony. Dzięki pobytowi na marcowym zgrupowaniu pierwszej reprezentacji adaptacja tych dwóch zawodników jesienią – już po mistrzostwach Europy U-21 we Włoszech – będzie przebiegać sprawniej. Trener dał im czytelny sygnał, że na nich liczy. Mogli też poznać zasady o zasadach funkcjonowania drużyny narodowej. Czas i miejsce na ogrywanie młodych będzie wówczas, gdyby udało nam się zapewnić awans do finałów Euro 2020 dwie, trzy kolejki przed końcem eliminacji. Dziś, żeby zagrać, musieliby wyglądać dwa razy lepiej od ludzi wcześniej sprawdzonych przez trenera Brzęczka. A tak nie było.

Jak ważna jest dla PZPN młodzieżówka Czesława Michniewicza, która w czerwcu powalczy o start w igrzyskach olimpijskich?

Zbigniew BONIEK: – Igrzyska w tym momencie w ogóle mnie nie interesują, jedziemy na mistrzostwa Europy. Gdybyśmy wyszli z grupy, w której zagramy z Włochami, Hiszpanią i Belgią – a zatem takiej, że gorszej nawet nie sposób sobie wyobrazić – i znaleźli się w czwórce najlepszych zespołów na kontynencie to byłoby oczywiście wielkie osiągnięcie. Natomiast olimpiada w ogóle mnie nie podnieca. Medal olimpijski jest najcenniejszym jaki sportowiec może zdobyć, ale tylko w dziedzinach, w których startują wszyscy najlepsi. A nie drużyny U-23 wsparte trzema starszymi piłkarzami. Na dodatek nie w takich składach, w jakich wywalczyły awans, bo na przykład 90 procent naszego zespołu przekroczyłoby wiekowy limit. Futbol jest potrzebny igrzyskom, z uwagi na otoczkę i sprzedaż praw telewizyjnych, ale z punktu widzenia świata piłki – jest drugorzędny. Cieszymy się oczywiście z każdego sukcesu młodzieżowców, głównym zadaniem prowadzenia kadr na zapleczu drużyny narodowej jest jednak to, aby najzdolniejsi piłkarze dojrzewali w nich dużej piłki.

Nie macie sportowych ambicji dotyczących występu kadry U-20 na mundialu w tej kategorii wiekowej, który od 23 maja będzie rozgrywany w Polsce?

Zbigniew BONIEK: – Oczywiście, że mamy! Na pewno chcemy wyjść z grupy, a potem różne rzeczy mogą się zdarzyć, bo jest faza play off. Tyle że priorytetem i tak pozostanie przygotowywanie piłkarzy do pierwszej reprezentacji. Do 50-osobej kadry, którą Jacek Magiera musiał w marcu zgłosić do FIFA załapało się kilku zawodników 17-letnich. Mam więc nadzieję, że – jeśli oczywiście będą zasługiwali na powołanie na turniej – trenerowi nie zabraknie odwagi. Bo właśnie o promocję najzdolniejszych chodzi nam w pierwszej kolejności.

Fakt, że to Michniewicz i Magiera, szkoleniowcy z tytułami mistrza Polski w gronie seniorów, prowadzą młodzieżówki wyniknął z wniosków wyciągniętych z nieudanego Euro U-21 rozegranego w Polsce w 2017 roku?

Zbigniew BONIEK: – Nie. Tak się złożyło, że na rynku byli dostępni tak dobrzy trenerzy, a ja w PZPN chciałbym mieć najlepszych. Jeśli więc ligowy rynek nie był w stanie zagospodarować takich specjalistów, to uznałem, że moim zadaniem jest wykorzystać ich do pracy w związku. Zresztą Magiery od początku nie chciałem zatrudniać wyłącznie do pracy trenerskiej, ale także jako twórcę programów i edukatora. Proszę przy tym zauważyć, że odkąd zostałem prezesem PZPN, w związku nie zwalnia się trenerów. Odchodzą, jeśli nie jesteśmy zadowoleni z ich pracy, kiedy kończą im się kontrakty. Przecież Waldemara Fornalika też nie zwolniłem.

Ale miał pan taki zamiar!

Zbigniew BONIEK: – Nie ja. Dymisji domagali się dziennikarze i grupa działaczy z gorącymi głowami, która jeszcze wtedy funkcjonowała. Dostałem Fornalika w spadku po poprzednim zarządzie, ale mam o nim jak najlepsze zdanie. Jako o trenerze klubowym. Od pierwszego dnia współpracy wydawało mi się, że nie jest fachowcem, który najlepiej czuje się na spotkaniach z gwiazdami przypadających co kilka miesięcy, gdy nie ma czasu na wdrożenie swojego sposobu myślenia. Waldek naprawdę jest dla mnie jednym z lepszych szkoleniowców jakich znam, tylko po prostu profil jego pracy o wiele bardziej pasuje do klubu niż do reprezentacji.

Fot. Piotr Kucza/400mm

A Magiera i/lub Michniewicz pasują do pracy z kadrą na tyle, że mogą w przyszłości przejąć pierwszą reprezentację?

Zbigniew BONIEK: – Na dziś taki temat nie istnieje. Jestem bardzo zadowolony z ich pracy, natomiast drużyna narodowa ma w tym momencie trenera, który także spełnia moje oczekiwania. Uważam, że wszystko w reprezentacjach jest poukładane i zarządzane właściwie, i dzięki temu podczas mojej kadencji co dwa lata jeździmy na duże imprezy, a to jest nasz cel. Zatem nie ma sensu burzyć struktury, która się sprawdziła.

Pytałem o potencjał obu tych szkoleniowców, a nie o to, czy przy pomocy któregoś z nich miałby pan zamiar zluzować Brzęczka.

Zbigniew BONIEK: – Każdy dobry trener, a ta ocena odnosi się zarówno do Magiery, jak i Michniewicza, nosi w plecaku buławę selekcjonera. Ważne tylko, żeby ewentualna nominacja nastąpiła w odpowiednim momencie szkoleniowej kariery. Dziś selekcjonerem jest Brzęczek, którego pozycja w PZPN jest pewna, mocna i w ogóle nie do ruszenia. Zatem spekulacje na temat przyszłości nikomu nie są potrzebne. Michniewicz i Magiera nie czyhają na posadę Jurka, świetnie z nim współpracują, i mają swoje zadania do wykonania. Zmiana trenera pierwszej reprezentacji nie będzie już należała do mnie. O kolejnym wyborze na tę funkcję zadecydują ludzie, którzy przejmą stery w PZPN w następnej kadencji.

A to już przesądzone, że Ustawa o sporcie nie zostanie zmieniona i nie będzie pan mógł kandydować na trzecią kadencję?

Zbigniew BONIEK: – Nie słyszałem, aby ktokolwiek w ogóle pracował nad ustawą. A gdyby nawet ktoś wpadł na taki pomysł, to stałoby dla dobra polskiego sportu, a nie w interesie Bońka. Głupi i niedemokratyczny przepis w tej ustawie nie hamuje przecież tylko prezesa PZPN, ale także innych, którzy wykonują dobrą robotę – w PZLA czy PZN. A po drugie – nikt dotąd Bońka nie zapytał, czy miałby ochotę zostać na trzecią kadencję. W tym momencie koncentruję się na wzmocnieniu piłki kobiecej, dziewczyny mają przecież takie samo prawo do spełniania futbolowych marzeń jak chłopcy. Postaram się więc przekonać czołowe kluby w Polsce, że te największe w Europie nieprzypadkowo tworzą sekcje żeńskie. Bo to nie tylko ze względów społecznych, jest bardziej pożyteczne niż sprowadzanie do Lotto Ekstraklasy zagranicznych piłkarzy-turystów.

To ja zapytam Bońka – ma pan ochotę na trzecią kadencję?

Zbigniew BONIEK: – Na dziś moja kadencja kończy się w październiku 2020 roku i z kilku powodów nie myślę, co będzie potem. Po pierwsze, mam co robić, więc wybieganie tak daleko do przodu byłoby chore. Po drugie ustawa zabrania mi kandydowania. Nie ma więc sensu, abym tracił czas na zastanawianie się nad czymś, co jest niemożliwe.

Jest pan zaskoczony, że pańskiemu niedawnego faworytowi Adamowi Nawałce tak bardzo nie powiodło się w Poznaniu?

Zbigniew BONIEK: – Adam jest człowiekiem, który totalnie poświęca się pracy. Natomiast zasady piki ligowej są trochę inne niż w reprezentacji. Można od piłkarzy wymagać czegoś innego przez trzy, cztery dni podczas zgrupowania, natomiast jeden człowiek nie zmieni w krótkim czasie mentalności wszystkich, z którymi współpracuje. Miałby na to szanse wówczas, gdyby wyniki się zgadzały i wszystko szło do przodu. W Poznaniu wyszło na to, że jeden człowiek męczy wszystkich dookoła – nagle w klubie trzeba było spędzić osiem godzin zamiast półtorej i nie można było pójść do galerii. Zatem niebezpieczeństwo, że projekt „Nawałka w Lechu” może się nie udać, istniało od początku. Moje zdania na temat warsztatu Adama nie zmieniło się jednak, nadal oceniam go bardzo wysoko. Wyszło po prostu na to, że trener może dobrze funkcjonować w sprawnie poukładanym otoczeniu.

A może po prostu zadziałała prawidłowość, że reprezentacja Polski wyniszcza trenerów? Pan już po przygodzie z kadrą nie wrócił na ławkę, a przykłady zjazdu szkoleniowców po równi pochyłej po kadencji w naszej drużynie narodowej można mnożyć.

Zbigniew BONIEK: – Trochę śmiać mi się chce, że wszyscy przy okazji meczu z Łotwą chcieli na siłę przywalić Bońkowi obecną klasą tego rywala. Zupełnie zapominając, że Łotwa, z którą ja przegrałem zdobyła w kwalifikacjach 14 punktów, wygrała baraż z Turcją, a na Euro w Portugalii zremisowała z Niemcami. Rozumiem, że była moda i okazja, żeby mi przywalić, ale…

…podobna jak pana przykrość dotknęła Henryka Apostela, Andrzeja Strejlaua, Janusza Wójcika, Jerzego Engela, Pawła Janasa, Franciszka Smudy. I kilku innych, a nie tylko Bońka. Zbyt osobiście pan to odebrał.

Zbigniew BONIEK: – Siebie bym w to nie mieszał, zrezygnowałem z powodów pozasportowych. A czy reprezentacja Polski wysysa wszystko, co najlepsze z trenerów? Otóż jestem przekonany, że Jurek Brzęczek, kiedy wróci do pracy w klubach – bo trenerem kadry można być dwa lata, cztery albo sześć lat, a nie do końca życia – to na pewno znakomicie się odnajdzie. Bo według mnie ma odpowiednią strukturę. Ma głowę, zna się na piłce i na taktyce, umie żyć i rozmawiać z piłkarzami, motywować ich. Pewnie za rok nie zostaniemy mistrzami Europy, ale są podstawy, aby sądzić, że start w finałach Euro nie wyniszczy obecnego selekcjonera.

 

Na zdjęciu: Zbigniew Boniek ma sportowe ambicje związane ze startem biało-czerwonych w mundialu do lat 20, ale priorytetem i tak pozostanie przygotowanie młodzieżowców do gry w pierwszej reprezentacji.