Ligowiec. Nie brońcie tak tych trenerów!

Trochę lat już mam, więc wydawało mi się, że w piłce nożnej już nic mnie nie zaskoczy. A jednak. Jestem zdziwiony skalą „kociokwiku” po zwolnieniu – fakt, że niemal… grupowym – trenerów ekstraklasy.

Przecież każdy szkoleniowiec wie (musi wiedzieć!), że 24 godziny po podpisaniu umowy z klubem jest już jeden dzień bliżej zwolnienia i długość kontraktu wskazana na cierpliwym papierze nie ma tu żadnego znaczenia!

Piotr Stokowiec niemalże drze szaty na wieść o tym, że Zbigniew Smółka z Arki został zwolniony na godzinę przed meczem, i pyta drżącym głosem: – Może kolejnego trenera zwolnią w przerwie meczu?! Otóż, Panie Piotrze, były już takie przypadki, tyle, że jeszcze nie w Polsce – co potwierdził red. Andrzej Grygierczyk w swym klasyku „Bez rozgrzewki”. I słońce nie zgasło, a tsunami nastąpiło z przyczyn zupełnie niepiłkarskich. Jeżeli Piotr Stokowiec ma nadzieję, że jego praca w Gdańsku będzie niezagrożona do emerytury, to niech tylko spróbuje nie zdobyć z Lechią mistrzostwa Polski! Bardzo szybko gdańscy działacze poszukają kogoś następnego, kto zdetronizuje Legię, tym bardziej, że Lechia ma na to potencjał – osobowy, finansowy i jaki tam jeszcze potrzeba…

Gdyby trenerzy byli przyspawani do ławek, to ciągle jeszcze musielibyśmy podziwiać wybryki niejakiego Ricardo Sa Pinto. I nie chodzi nawet jedynie o to, że sprowadził Legię do roli ligowego przeciętniaka – bo to rywali warszawian może tylko cieszyć – ale o jego prostactwo, które we własnej opinii portugalskiego nieudacznika uchodzi pewnie za charyzmę.

Idźmy jednak dalej. Po pozbyciu się Sa Pinto Legia – było nie było mistrzyni Polski – pyknęła 3:0 Jagiellonię – było nie było wicemistrzynię kraju. Po zwolnieniu Adama Nawałki Lech 3:0 prowadził z Pogonią i choć trochę się potem zagapił, wygrał i z przytupem wrócił do górnej ósemki. Ze zwolnionym Zbigniewem Smółką jeszcze na ławce Arka zatrzymała zwycięski przemarsz liderującej Lechii. A Kibu Vicunie podziękowano dopiero po trzeciej porażce z rzędu i zadomowieniu się płockiej Wisły na miejscu spadkowym. Ale za to sam trener w dużym stopniu opanował nasz trudny język, co zaprocentuje mu w przyszłości.

Najbardziej niezwykły dla mnie w tym wszystkim nie jest jednak przypadek trenera Smółki, ale Adama Nawałki. Trener z prawdziwą (w przeciwieństwie do Sa Pinto) charyzmą poległ najszybciej – z wymienionych tu szkoleniowców pracował najkrócej! Wydaje mi się, że trener Nawałka bardziej niż o swój warsztat szkoleniowy dba obecnie o blaski swojego zawodu: olbrzymie apanaże, zatrudnienie wraz z całym taborem, pełnię władzy, a może nawet nietykalność. I dlatego nie rozczulam się nad jego losem, bo gdy niektórzy moi rodacy zarabiają na przykład tysiąc złotych miesięcznie, Adam Nawałka ze swoimi poznańskimi zarobkami powinien fruwać pod sufitem. A może właśnie wydawało mu się, że fruwa…

A tak w ogóle – w sporcie nieszczęście jednego jest darem losu dla drugiego. Kontuzja kolegi z drużyny pozwala innemu rozpocząć piękną karierę. Nie płaczcie więc trenerzy nad „złym” traktowaniem innych trenerów, bo gdyby nie było zmian sami musielibyście zmienić fach. Czy byłoby was na to stać?

Jacek Błasiak