54 mecze na wyjeździe

Swoją grą w meczu z liderem piłkarze Skry udowodnili, że nie zgadzają się na skazywanie ich na spadek


Trener Skry Jakub Dziółka pomeczową konferencję po porażce 1:2 z ŁKS-em zaczął nietypowo. – Zagraliśmy 54 z rzędu mecz na wyjeździe – stwierdził szkoleniowiec częstochowian. – Spotkaliśmy się z najlepszą w tym sezonie drużyną I ligi. Przegraliśmy, ale powiedziałem swoim piłkarzom w szatni, że jestem z nich dumny. W szczególności w drugiej połowie potrafili zdominować lidera i być zespołem zdecydowanie lepszym. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że w piłce nożnej gra się na bramki, a tych więcej zdobył ŁKS, bo w pierwszych minutach nie zagraliśmy tak jak potrafimy. Uczulałem na przedmeczowej odprawie, że w takich spotkaniach faworyta z ostatnim zespołem tabeli, a my to miejsce zajmujemy, przeciwnik stosuje zwykle taktykę mocnego otwarcia, żeby szybkim strzeleniem gola ustawić sobie grę. Wiedzieliśmy więc o tym, ale i tak daliśmy się zaskoczyć.

Wiemy, że nic nie mamy do stracenia, ale to było za mało. Musimy się wyzbyć – nie wiem jak to nazwać – tremy czy może bojaźni. Musimy, bo to jest kluczowe dla wyniku, a my potrzebujemy punktów i na pewno będziemy walczyć do końca. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Skra już spadła. Sezon trwa, a pracujemy nad tym, żeby grać skutecznie, bo tego wymaga ta liga, którą uważam za najmocniejszą na zapleczu ekstraklasy od kiedy potrafię sięgnąć pamięcią.

Mówiąc o grze Skry w meczu z ŁKS-em podkreślił, że to częstochowianie oddali więcej strzałów. – To my mieliśmy pierwszą okazję bramkową i my przeprowadziliśmy więcej groźnych ataków – zaznaczył trener Skry. – W pierwszej połowie jednak łodzianie, mając trzy sytuacje oddali trzy celne strzały i zdobyli dwie bramki, a my tylko raz zatrudniliśmy ich bramkarza. Decydujące w takich momentach okazują się doświadczenie i rutyna, a u nas dominuje młodość i brak I-ligowego obycia więc efekt jest taki, że Piotrek Pyrdoł nie wykorzystał swojej szansy na wyrównanie, a przeciwnicy z rzutu wolnego, którego mogliśmy uniknąć przy lepszej reakcji „ósemek”, od razu podwyższyli na 2:0.

Błąd w naszym ustawieniu został wykorzystany, ale mimo to podnieśliśmy głowy i wbrew powtarzanym opiniom o naszej grze, pokazaliśmy, że jesteśmy innym zespołem, od tego zaszufladkowanego przed wieloma miesiącami. Ruszyliśmy do ataku, strzeliliśmy kontaktowego gola i do końca walczyliśmy wierząc, że ten mecz możemy wygrać. Te sześć tygodni pracy w domu, na naszym stadionie, widać w grze. Pracujemy najlepiej jak potrafimy i jestem pewien, że pokażemy to wiosną na boiskach.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus