75 lat legendy

Dziś 75 lat kończy jeden z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki Henryk Kasperczak.


Najpiękniejsze karty naszego futbolu związane są z osobą urodzonego w Zabrzu „Henriego”. W Górniku nie grał, później był tam trenerem. Piłkarskiego abecadła uczył się w Stali Zabrze. Maturę zdawał w techniku w Gliwicach.

Popis z Italią

Szybko opuścił Górny Śląsk, choć potem cały czas wracał do mieszkającej tam matki. W połowie lat 60. trafił do Stali Mielec, gdzie jest jedną z największych legend. W barwach klubu z Mielca dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski. Było to w 1973 i 1976 roku. Stal była wtedy ligowym potentatem, a oprócz Henryka Kasperczaka w zespole grali tacy zawodnicy, jak Grzegorz Lato, Jan Domarski, bramkarz Zygmunt Kukla czy Krzysztof Rześny.

Do narodowej kadry trafił późno, bo prawie jako 27-latek. Zadebiutował w wygrany 4:0 meczu ze Stanami Zjednoczonymi w marcu 1973 roku na stadionie ŁKS-u w Łodzi. W środku pola zagrał u boku Kazimierza Deyny i Jerzego Kraski, którego w drugiej połowie zastąpił Zygmunt Maszczyk z Ruchu. Potem ta trójka: Kasperczak – Deyna – Maszczyk, była znakiem firmowym reprezentacji Polski, która najpierw w eliminacjach odprawiła z kwitkiem faworyzowaną Anglię, a potem była rewelacją na mundialu na zachodnioniemieckich boiskach. Tam dał popis w ostatnim grupowym spotkaniu z urzędującym wicemistrzem świata Włochami. Najpierw po jego kapitalnym dośrodkowaniu, jak komentował niezapomniany [Jan Ciszewski] było ono o milimetrowej precyzji, trafił głową Andrzej Szarmach. Potem obsłużył Deynę, który kropnął tak, że legendarny Dino Zoff znowu musiał wyciągać futbolówkę z siatki. – Znów Henryk Kasperczak, który teraz jest na ustach wszystkich kibiców w Polsce – entuzjazmował się legendarny komentator, od którego ci obecni powinni się tylko uczyć.

To był jego chyba najlepszy mecz w narodowych barwach, choć kolejnych znakomitych spotkań w jego wykonaniu nie brakowało. Apogeum przyszło, kiedy obchodził „30”. W 1976 roku był w fenomenalnej formie. Mistrzostwo ze Stalą, srebrny medal na igrzyskach w Montrealu, wiele dobrych meczów. Został Piłkarzem Roku „Sportu”, a także „Piłki Nożnej”. Ostatni, 61 mecz w biało-czerwonych barwach zanotował na mundialu w Argentynie w 1978 roku. Był to nasz pożegnalny mecz z MŚ, w Mendzie przegraliśmy 1:3 z Brazylijczykami.

Kawałek ziemi w Bamako

Potem wyjechał do Francji, gdzie zaczęła się jego bogata kariera szkoleniowa. Co ciekawe, związana głównie z pracą na Czarnym Lądzie. Dlaczego futbolowy los zagnał go właśnie tam? Był początek lat 90. – Byłem na bezrobociu, ale nie na długo. Skontaktował się ze mną prezydent piłkarskiej federacji Wybrzeża Kości Słoniowej i szybko zdecydowałem się na pracę w Afryce. Czy wcześniej miałem jakiś kontakt z futbolem na Czarnym Ladzie? Nie, ale to nie stanowiło dla mnie problemu – opowiadał mi na potrzeby książki „Afryka gola! Futbol i codzienność”.

Ze wspomnianym WKS był 3 na Pucharze Narodów w 1994. Potem było wicemistrzostwo kontynentu z Tunezją dwa lata później i awans z nią na mundial do Francji w 1998. Potem jeszcze 4 miejsce z niedocenioną reprezentacją Mali w 2002. Za ten sukces przez gospodarzy PNA uhonorowany został… kawałkiem ziemi w Bamako.

Ja po raz pierwszy zetknąłem się ze szkoleniowcem w lutym 2004 roku w tunezyjskim Monastirze, gdzie przyjechał na obóz z Wisłą Kraków. Kierownik drużyny Jarosław Krzoska poradził, żeby podejść i przedstawić się, a dopiero potem rozmawiać z zawodnikami. Dzięki trenerowi Kasperczakowi mogłem potem, kiedy znowu wrócił na Czarny Kontynent, rozmawiać z takimi gigantami afrykańskiego futbolu, jak El Hadji Diouf, Papa Bouba Diop czy Seydou Keita. „Sport” życzy byłemu świetnemu reprezentantowi, a potem wybitnemu trenerowi dużo zdrowia oraz sto lat!


Na zdjęciu: Trener Henryk Kasperczak podczas pracy z reprezentacją Senegalu w latach 2006-2008.

Fot. Mor Fall/Stades