75 lat „Sportu”. Kibicuję ze wszystkich sił

Rozmowa z Władysławem Bagierem, synem pierwszego redaktora naczelnego „Sportu” – Tadeusza.


Pański Ojciec miał 26 lat, kiedy w 1945 roku wprowadzał na rynek „Sport”, dzieło swojego życia. Można to nazwać odwagą?

Władysław BAGIER: – Przyjmując dzisiejsze standardy, w których wiek 20 kilku lat uchodzi za młodzieńczy, można to tak nazwać. Ale z tego, co mi opowiadał, dziennikarstwo – i oczywiście sport jako dziedzina życia – były jego ogromnymi pasjami. Chyba nie wyobrażał sobie życia poza tymi sferami. Zresztą jeszcze w czasach – nazwijmy je stanisławowskich (właśnie ze Stanisławowa rodzina Państwa Bagierów się wywodziła – przyp. red.) – próbował redagować szkolne gazetki. Potem – jeszcze przed wojną – studiował równolegle prawo i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. W 1945 roku zaczął pracę w dziale zagranicznym „Trybuny Robotniczej” i przekonywał szefostwo śląskiego wydawnictwa prasowego co do potrzeby utworzenia gazety sportowej. Zrobił to skutecznie.

Zakładając „Sport”, musiał się mierzyć nie tylko ze zwykłymi w przypadku takich przedsięwzięć problemami, ale i tym, że świat i Polska miały jeszcze długo cierpieć po II wojnie światowej.

Władysław BAGIER: – Myślę, że i to mieści się w kategoriach odwagi, ale i wielkiej wyobraźni – w czasach, w których każdy nowy dzień był wielkim wyzwaniem. Choć i nadzieją.

Panu Ojciec nie przeszczepił miłości do dziennikarstwa.

Władysław BAGIER: – Wystarczyło, że przeszczepił mi miłość do sportu jako takiego. Miałem 6 lat, kiedy zabrał mnie na mecz Ruchu Chorzów Dynamem Kijów w 1950 roku; łatwo obliczyć, że miałem roczek, kiedy zakładał „Sport”. Może nie do końca doceniałem fakt, że jest jego redaktorem naczelnym? Toczyło się to moje życie jakby równolegle, a rola Ojca była wówczas dla mnie oczywista, naturalna… No więc w istocie poszedłem inną drogą, ale sport – ten przez małe „s” – już przy mnie pozostał. Próbowałem nawet grać w piłkę na poziomie profesjonalnym – w czasie studiów we Wrocławiu byłem zawodnikiem Śląska Wrocław – ale chyba ze względu na niedostatek talentu wielkiej kariery nie zrobiłem.

Tadeusz Bagier, pierwszy szef „Sportu”

Na meczach jednak pan bywał i bywa po dzień dzisiejszy.

Władysław BAGIER: – Wspomniałem o pierwszym meczu, na jaki zabrał mnie Ojciec; ten Ruchu z Dynamem Kijów. Tak we mnie ta miłość do „Niebieskich” się narodziła; i już została po dzień dzisiejszy. Nie opuszczałem meczów klubu z Cichej nawet w III lidze, na swój sposób cierpiąc, że to tak niski szczebel. Dopiero pandemia wszystko przerwała.

O znaczeniu „Sportu” w tych pierwszych powojennych czasach świadczą nazwiska, jakie niedługo po jego powstaniu zaczęły się pojawiać na jego łamach…

Władysław BAGIER: – W istocie – to były wielkie nazwiska. Stefan Sieniarski, Zbigniew Dobrowolny, Wiesław Kaczmarek, Tadeusz Maliszewski, Jerzy Janicki, Jerzy Zmarzlik… Wymieniać wypadałoby długo. Pozostańmy przy tym, że „Sport” miał wielką siłę przyciągania, nie tylko w odniesieniu do Czytelników, ale i autorów. Do tego dochodziły rozmaite przedsięwzięcia wydawnicze przy okazji imprez sportowych na Śląsku, co sprowadzało się do tego, że gazeta była redagowana, drukowana i rozprowadzana jeszcze tego samego dnia. Porównanie ze świeżymi bułeczkami jest jak najbardziej na miejscu. Dzisiaj nie do pomyślenia…

Znana jest powszechnie historia swoistego wykreowania przez „Sport” osoby… Kazimierza Górskiego.

Władysław BAGIER: – To też był pomysł Ojca. Kazimierz Górski dzielił się na łamach pisma swoimi spostrzeżeniami o polskiej piłce, na tej też bazie odbywały się w redakcji dyskusje. A potem łatwo było znaleźć związki między poglądami głoszonymi przez „Trenera Tysiąclecia” a jego późniejszymi sukcesami.

Tadeusz Bagier był naczelnym „Sportu” w latach 1945-1969. Tyle lat na takim stanowisku…

Władysław BAGIER: – Z jednej strony możemy mówić o docenianiu jego roli w powstaniu i kształtowaniu tego tytułu, z drugiej – o wielkim żalu, że po tylu latach musiał z tego stanowiska odejść. A musiał, bo zaczął przeszkadzać ówczesnym władzom partyjnym w województwie. Pamiętajmy ponadto, że to były to ciężkie i smutne lata, trzeba wspomnieć chociażby o wydarzeniach marcowych, późniejszych czystkach politycznych, dokonywanych skwapliwie i pod byle pozorem. Wreszcie zmuszania ludzi do wyjazdów za granicę, bez prawa powrotu. Ojciec bardzo to swoje odsunięcie przeżył, a traktował jako cios w plecy.

Sport” był, jest i pozostanie dziełem jego życia. Ale dla prasy nadeszły czasy wyjątkowo ciężkie.

Władysław BAGIER: – Dlatego kibicuję „Sportowi” ze wszystkich sił, czytając go czy to w postaci papierowej, czy to przez internet.

Na zdjęciu: Nasz rozmówca – Władysław Bagier.