75 lat :Sportu”. Przez „Sport” został… księdzem

Obchodzący pod koniec maja swoje 80. urodziny Hubert Kostka, jedna z wielkich legend polskiej piłki, to wierny czytelnik naszej gazety.


Złoty medalista igrzysk olimpijskich z Monachium z 1972 roku, jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii ligowych rozgrywek, który przecież mistrzostwo Polski z Górnikiem Zabrze zdobywał 8 razy, a Puchar Polski sześć, jak mówi – był wychowany przez „Sport”.

50 groszy na tydzień

– Nie pochodziłem z bogatej rodziny. Mama, która pracowała, musiała wychować trójkę chłopców. Do tego była babcia i dziadek, wszystkich trzeba było utrzymać. Nie była mi w stanie dać więcej niż 50 groszy na tydzień. „Sport” wtedy wychodził, pamiętam jak dziś, w poniedziałki, środy i piątki. Kosztował 50 groszy. Ja kupowałem go w poniedziałek, bo tam były wszystkie wyniki.

Fot. Michał Zichlarz

A w szkole, już w liceum, mieliśmy taki zwyczaj, taką grupę, która rywalizowała, żeby znać wszystkie wyniki – nie tylko z piłki nożnej – ale też z innych dyscyplin. „Sport” w poniedziałek publikował te wszystkie rezultaty. Trzeba było znać rekordy świata w lekkoatletyce, w pływaniu, w podnoszenie ciężarów czy w innych dyscyplinach. Robiliśmy takie konkursy, kto się najlepiej we wszystkim orientował. Do dzisiaj wspominam to bardzo mile – opowiada pan Hubert.

Już w ligowych latach, czy to kiedy grał jeszcze w drugoligowej Unii Racibórz czy potem w Górniku, to nasza gazeta stale mu towarzyszyła.

– „Sport” był gazetą, która u nas na Śląsku była najbardziej popularna. Oczywiście, zawsze interesowaliśmy się tym, jakie noty otrzymywaliśmy po meczach, co było w relacjach. Tak prawdę powiedziawszy, to „Sport” nas wychował – zaznacza.

Jak został „farorzem”

Ze „Sportem” związana jest jeszcze inna historia, która przylgnęła do pana Huberta na lata, a związana jest z Bernardem Gryszczykiem, wieloletnim dziennikarzem „Sportu”, który pod koniec lat 70. wyjechał do RFN.

– To był taki rewolwerowiec. On podsłuchiwał, szukał ciekawostek, potem opisywał zasłyszane historie. No i raz był na meczu ligowym Unii Racibórz, bo wtedy pisało się także sprawozdania z tych niższych lig. Tych klubów nie było tak wiele jak teraz, to była końcówka lat 50., a ja w Unii grałem w okresie 1958-60. Unia Racibórz dwa razy wywalczyła mistrzostwo Polski juniorów [było to w 1954 i 1956 roku – przyp. red.], a grał tam mój kolega Kalus. Ja wtedy jeszcze w Unii nie byłem, to było w okresie, kiedy występowałem jeszcze u siebie w Markowicach.

Kalusa dobrze znałem, bo byliśmy z jednego rocznika i chodziliśmy razem do liceum. On potem, po tym drugim mistrzostwie w juniorach, po turnieju, który jak się nie mylę rozegrano we Wrocławiu, to poszedł do zakonu, do franciszkanów. Po roku opuścił jednak zakon.

I wracam do Gryszczyka, który przyjechał na mecz do Raciborza i usłyszał, że w bramce stoi „ksiądz”. Ktoś pomylił mnie z tym Kalusem, no i ten to strzelił w gazecie, że „farorz w bramce Unii Racibórz”. Stąd się wzięło to moje przezwisko – opowiada Hubert Kostka.

– Potem jak ktoś do mnie przyszedł i rozmawiał ze mną, szczególnie jak już znalazłem się w Górniku, to pytał: „byłeś w seminarium?”. No i zostało po ślonsku „farorz”. Ja to prostowałem, ale im więcej i usilniej to robiłem, tym to częściej powtarzano. Tak się to przyjęło. Potem już to zostawiłem, tłumaczenia nie miały sensu – wspomina.

Hubert Kostka Fot. gornikzabrze.pl

Włodzimierz Lubański w swojej biografii pisał nawet, że jego klubowy kolega miał epizod związany ze… studiami teologicznymi, że chciał zostać księdzem! To jednak nieprawda, a boiskowy pseudonim nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

– Spotykając się później z Bernardem, zawsze oczywiście wspominaliśmy tą historię i śmialiśmy się z niej, ale z prawdą nie miało to nic wspólnego. Ja chętnie do seminarium bym poszedł, ale nie miałem do tego powołania – stwierdził na koniec Hubert Kostka, jedna z wielkich legend polskiej piłki.


Na zdjęciu: Hubert Kostka wychował się na katowickim „Sporcie”.

Fot. gornikzabrze.pl