„A naprzeciwko był dom uciech…” czyli historia Zagłębia Piotra Calińskiego

Pierwszą część wspomnień kierownika Zagłębia Sosnowiec można przeczytać TUTAJ. Dziś pora na odsłonę drugą i ostatnią. Ponownie oddajemy głos człowiekowi, który poprzedni pobyt w ekstraklasie zespołu z Kresowej pamięta z autopsji.

Lubię wracać tam, gdzie byłem już – słowa piosenki pasują do niego idealnie. Na powrót do krajowej elity Piotr CALIŃSKI czekał długich 10 lat. Wiele w tym czasie widział i wiele słyszał. Niewiele opowiedział. Aż do tej pory…

Trzy razy 997

– O tym Jarocinie muszę opowiedzieć, bo to jednak przekroczyło moją wyobraźnię. Zbliżał się wyjazdowy mecz z Jarotą. Znalazłem hotel w internecie z dobrymi referencjami – Korona Kielce jeździła tam na zgrupowania. Obok Aquapark, fajnie. Z panią menadżer odbyłem korespondencję mailową. Zaznaczyłem jak zawsze, że potrzebujemy ciszy i spokoju, więc o żadnych imprezach muzycznych nie ma mowy. Tym bardziej w nocy. Wszystko było ustalone, ruszyliśmy w drogę spokojni. Ale jak tylko podjechaliśmy pod hotel, coś mi już zaczęło nie pasować. Za dużo ludzi, gwar, zamieszanie.

Nie myliłem się w złych przeczuciach. Okazało się, że tam jest akurat jakaś wymiana studentów, juwenalia jakieś, czy nie wiadomo co. Pani menadżer zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Ale jeszcze się nie ściemniło, a cały budynek zaczął się dosłownie trząść. Nie do wyobrażenia, że myśmy w coś takiego trafili. I nie do opisania, co się tam działo. Trzy razy dzwoniłem na policję, trzy razy przyjeżdżali, ale nie dali rady sytuacji opanować. Sala bankietowa w podziemiach, ogródek piwny na zewnątrz. Jakieś półnagie studentki uciekają, pijani studenci za nimi w pościgu. Wszystko dudni, hotel się mało nie przewrócił na bok. A my odpoczywamy przed meczem o punkty. Dramat!

Biegałem za tą menadżerką, gdzie się dało. W końcu wyłączyła telefon i była nieosiągalna. Pamiętam, że tam wtedy jeszcze Bytovia nocowała. Rano na śniadaniu wymienialiśmy się spostrzeżeniami, kto kogo gonił i kto się z kim bił. Jak się nie mylę, to chyba żeśmy wtedy nie zapłacili za tę noc. Po naradzie uznaliśmy, że są podstawy do reklamacji…

Kurtyzany sąsiadkami

W Kaliszu było inaczej. Cichutko, spokojnie, w restauracji „hotelowej” czyściutko i smacznie. Ale jak zobaczyliśmy pokoje, to się trzeba było za głowy łapać. Brudno, ściany odrapane, ciasnota. Zawodnicy spali po czterech, a jeszcze kierowca musiał się gdzieś wcisnąć, bo nie miał się gdzie podziać. Za oknem zimno jak sk…, wiało, lało. A zaraz naprzeciwko – dom uciech. Nie ma co, idealna sceneria na przedmeczowy nocleg. Ale warty przy drzwiach nie musieliśmy wystawiać. Nikt nie poszedł na drugą stronę ulicy. Dyscyplina w zespole była.

Zdarzały się takie kwaterunki, bo to były kruche czasy dla klubu. Prezes Marek Adamczyk zostawił po sobie ogromne zadłużenie. Miasto dało pieniądze, żeby ratować sekcję, ale i tak trzeba było zaciskać pasa. Drużyna? Mieliśmy wtedy skład węgla i papy. Kuleliśmy na boisku i cieszyliśmy się, jak się trafił remis. Dźwignęliśmy się sportowo, kiedy trenerem został świętej pamięci Jerzy Wyrobek. Wspaniały człowiek. Tak ciepłego i dobrego człowieka to ze świecą szukać…

FOT PRZEMEK DEBCZAK / PRESSFOCUS

Hiszpański sznyt

Standardy się zmieniły po nastaniu prezesa Marcina Jaroszewskiego w 2013 roku. Od tamtej pory na nic nie mamy prawa narzekać. Byłem dumny, kiedy przed meczem z Gryfem Wejherowo mogłem zarezerwować hotel w Gniewinie, który był bazą reprezentacji Hiszpanii w trakcie finałów Euro 2012. Skoro tak, to i potem na boisku wypadało zagrać po mistrzowsku. Poszło gładko – 3:0 dla nas.

Nawet na najdalszy wyjazdy jeździli za nami fani Zagłębia. Wiadomo, że nie zawsze byli zadowoleni z wyników. Jak człowiek idzie do teatru, to płaci i wymaga dobrego przedstawienia. Tak samo jest na stadionie, nawet jeśli tylko drugoligowym. Zdarzało się, że kibice próbowali nas „mobilizować”, ale obyło się bez strasznych gróźb. Nikt też nigdy nie posunął się do rękoczynów. Trzeba im jednak oddać, że w tych najtrudniejszych chwilach zawsze byli z nami i drużynę dopingowali. No i widać ich było w całej Polsce. Teraz nie będzie inaczej. Wróciliśmy tam, gdzie nasz miejsce.

Opijus z odpustu

 Z sędziami żyłem różnie. Nie zawsze pokojowo. Kilka razy wyfruwałem na trybuny, zdarzyło mi się nie podpisać meczowego protokołu. Generalnie jednak nie wierzę, że rozjemca robi komuś celowo krzywdę. Ci ludzie też pracują w stresie i popełniają w tym napięciu błędy.

Ale raz poczuliśmy się ewidentnie oszukani. To był sezon 2009/10. O awans do I ligi biliśmy się mocno z Polkowicami, Radzionkowem i Zawiszą. Pojechaliśmy na mecz do Polkowic. Sędzia wyglądał, jak by go ktoś z jakiejś wiochy z odpustu wyciągnął. Taki typowy wiejski opijus, cały czerwony, biała koszula zapięta pod samą szyję. Do tego obszarpana marynarka. Od razu wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie uznał nam dwóch bramek i przegraliśmy 0:1.

A po innej kolejce dostałem telefon z Jarocina, że Polkowice grały prawie przez 10 minut bez młodzieżowca – czyli został złamany regulamin rozgrywek. Dopiero jak się zorientowali, to wpuścili na boisko właściwego zawodnika. Dowody były, wszystko zostało nagrane. Ruszyliśmy ten temat. Sprawa trafiła do PZPN, były komisje. I co? Nic. Uznano, że incydent nie miał wpływu na przebieg spotkania! Jak my byśmy coś takiego zrobili, to byśmy dostali walkowera do końca życia…

Credit: Rafal Rusek / PressFocus

Bandyci wypalili oko

A jak Polkowice miały przyjechać do nas, to meczu nie było. Przełożono kolejkę po katastrofie w Smoleńsku. Zagraliśmy w innym terminie, ale przy pustych trybunach. Ciekawe, że pan wojewoda zamknął nam stadion n kilka meczów akurat przed starciem w innym pretendentem do awansu.

To był efekt zajścia, jakie miało miejsce jakiś czas wcześniej, podczas innego meczu na Stadionie Ludowym. Kibice odpalili race i poparzyli dziecku oko. Zrobiła się wielka sprawa z tego, w TVN-ie o tym mówili. Ochrona kogoś tam nie przepuściła, karetka nie mogła się dostać na miejsce i rzekomo nie można było udzielić pomocy. Bandyci z Sosnowca wypalili dziecku oko – tak to wtedy przedstawili w telewizji. A jemu się na szczęście nic wtedy nie stało, zaprószone to oko tylko miał.

Ojciec tego dzieciaka takiej burzy narobił. Potem wyszło, że wszystko miało w ogóle podtekst polityczny. Bo ten wojewoda to z PO był. Cały Dolny Śląsk był kojarzony właśnie z tą partią. I tak się  mówiło, że ten zamknięty stadion to nie przypadek.

Bimber w szafie

A propos zamykania, to od razu mi się przypomina trening reprezentacji Szwecji na naszym obiekcie. Ze Zlatanem Ibrahimoviciem jeszcze. Zajęcia miały oczywiście charakter zamknięty. Ale do trenera Krzysztofa Tochela zadzwonił ktoś ze sztabu reprezentacji Polski – z taką dyskretną prośbą, żeby tych Szwedów jednak po cichu nagrać. Stałe fragmenty gry i tak dalej. Prośba została przyjęta. Zamelinowałem się z kamerą w budce nad trybuną VIP-ów, razem ze mną był Tochel i koordynator Jerzy Dworczyk.

Stanąłem bliżej ściany niż okna, żeby mnie nie było widać, i kręciłem ręki. Ale w pewnej chwili jeden ze szwedzkich trenerów mnie zobaczył. I ruszył gwałtownie w naszą stronę z ochroną. Ja w panice, nie wiem gdzie się chować. Ale dobrze, że tam wtedy taka wysłużona podłoga była, jeszcze drewniana. Jak tamten wparował, to wpadł nogą do dziury i od razu się wyłożył. Podniósł głowę akurat na otwartą szafę, w której był mechanizm do sterowania stadionowym zegarem. Potężne lampy jak w starym telewizorze, tylko jeden człowiek w mieście umiał to obsługiwać. Szwed spojrzał na to z takim zdziwieniem, jak by się tam co najmniej bimber pędziło. Wstał, otrzepał się i wyszedł. A tamci pograli jeszcze chwilę w „dziada”, wsiedli do autokaru i pojechali. Tyle poszpiegowałem…

Kapelan nie pił

Lata wspomnień i niezapomniane historie. Jak będzie teraz w ekstraklasie? Musi być dobrze. Byliśmy w czwartek całym zespołem na mszy. To już nasza tradycja. Tylko jednego roku żeśmy nie poszli i skończyło się prawie degradacją do III ligi. Od tamtej pory nie konkurujemy z siłami wyższymi.

Skąd się wziął pomysł mszy? Ma już 10 lat. Zrodził się z mojej rozmowy z proboszcz parafii w Czeladzi, czyli z naszym klubowym kapelanem. Przed rundą rewanżową sezonu 2007/08 poszliśmy wszyscy na taki mały bankiecik. Kręgle, piwko. Kapelan nie pił. No i od słowa do słowa – pierwsza msza. Potem kolejne, kolejne i tak zostało. Modlitwy musiały być szczere, skoro zostały wysłuchane…


Credit: Rafal Rusek / PressFocus