Adam Krawczak: Na koniec dnia wszyscy jesteśmy ludźmi

Podczas swojej pracy zwiedził pół świata i poznał wiele interesujących kultur. W czasie studiów w Stanach Zjednoczonych trenował tenis. Myślał nad pracą trenerską, jednak został nim tylko w Football Managerze. Druga część rozmowy z prezesem Rakowa.


Tenisowy epizod jest ciekawy przez studia w Stanach Zjednoczonych. Floryda, inny klimat niż w Warszawie. To też inny świat, w porównaniu do Polski z przełomu wieków?

Adam KRAWCZAK: To było niesamowicie ciekawe doświadczenie. Proszę pamiętać, że zanim przeprowadziłem się na stałe do Stanów, to trzy razy pod rząd w wakacje jeździłem tam na obozy. To było moje pierwsze zetknięcie z Florydą i USA. Był to rok 1996 lub 1997. Był to zupełnie inny świat do tego, co widziałem w Polsce. Te wyjazdy pozwoliły „otworzyć” głowę. Miałem możliwość mieszkania w internacie z Japończykiem. Dzieliłem także pokój z Francuzami czy Hindusem wyznającym sikhizm. Były to ciekawe doświadczenia, które zaszczepiły we mnie swego rodzaju pasję do różnorodności, która w nas, ludziach tkwi nie tylko na poziomie lokalnym, ale i globalnym.

Żyjemy w dość specyficznym miejscu, w którym nie wszyscy potrafią „otworzyć” głowę na odmienność. Ten pobyt w Stanach i nauka pomógł panu później w pracy, szczególnie przy tak różnych miejscach, kulturach i sposobach bycia?

Adam KRAWCZAK: Przytoczę anegdotę. Podczas pracy w Dubaju ustalaliśmy terminy realizacji pewnego zlecenia z lokalnym Arabem. Zapytałem go kiedy zostanie on wykonany. W języku arabskim funkcjonuje powiedzenie „in sza Allah”, co oznacza po polsku „jak Bóg da”. Powiedział mi, że „jak Bóg da to pojutrze”. Zapytałem „a jak Bóg nie da”? W odpowiedzi usłyszałem, że my Europejczycy mamy zegarki, a oni mają czas. Ta anegdota pokazuje, że kulturowo te światy są bardzo od siebie różne. Miałem to szczęście, że zanim wyprowadziłem się do Dubaju, to miałem okazję pracować z różnymi kulturami europejskimi. Od Portugalii po Moskwę, od Irlandii po Cypr i Maltę. To były zupełnie inne kraje.

Różnice między Europą a Bliskim Wschodem były spore?

Adam KRAWCZAK: Myślałem, że jestem już oswojony z dywersyfikacją kulturową. Natomiast, gdy wprowadziłem się do Dubaju, to wtedy zrozumiałem, że jednak wiem dość mało. Jest on specyficznym miejscem. Lokalnej społeczności jest raptem kilkanaście procent. Resztę stanowią ekspaci (specjaliści wysokiej klasy, którzy dobrowolnie opuścili kraj za pracą – przyp. red.), w dużej mierze z Azji, z okolic Indii i Pakistanu. Europejczyków jest tam pewnie niecałe 20 procent. Siłą rzeczy obcujesz cały czas w świecie, który jest całkowicie różnorodny. Akurat tam poziom tolerancji względem siebie jest ustawiony wysoko. Na pewno wszyscy nawzajem się akceptowaliśmy. Dla mnie osobiście było to niezwykle ciekawe doświadczenie pokazujące, że ludzie wywodzący się z innej religii, kultury, mający zupełnie inne, zakorzenione przekonania mogą ze sobą współpracować.

Akceptowanie różnic kulturowych jest trudne dla naszego społeczeństwa?

Adam KRAWCZAK: Myślę, że każdy kraj ma w sobie coś takiego. W miejscach, które odwiedziłem zawsze znajdują się ludzie konserwatywni. Pielęgnują oni swoje kultury i nie są otwarci na inne, przychodzący z zewnątrz. Równie wielu, także w Polsce jest otwartych. Chętnie poznają to, co nieznane. Moje doświadczenia pokazują mi, że wszędzie jest pod tym względem podobnie. Oczywiście kultury się różnią. Inne są rytuały czy percepcje. Mimo to wszędzie są ludzie konserwatywni, jak i liberalni.

Można więc powiedzieć, że konserwatyzm nie jest tylko naszą specjalnością?

Adam KRAWCZAK: Jesteśmy wyjątkowym narodem o niezwykłej historii. Siłą rzeczy będziemy trochę inni, niż sąsiedzi z najbliższej zagranicy czy rejonów jeszcze bardziej oddalonych. Na koniec „dnia” wszyscy jednak jesteśmy ludźmi. Mamy te same emocje, wszyscy potrafimy kochać i nienawidzić. Najważniejsze, byśmy częściej potrafili robić to pierwsze, niż drugie.


Uniwersytet Stetson w DeLand, Floryda przez kilka lat był domem dla nowego prezesa Rakowa.
Fot. facebook.com/stetsonU

Wróćmy do spraw bardziej przyziemnych. Co sprawiało panu większą frajdę – treningi piłkarskie czy tenisowe?

Adam KRAWCZAK: Zdecydowanie bliżej było mi do tych pierwszych. Sprawiały mi one przyjemność do tego stopnia, że nawet gdy trenowałem w akademii tenisowej, to po solidnie przepracowanych 5-6 godzinach to wraz z kilkoma fanatykami piłki ruszaliśmy w kierunku pobliskich boisk piłkarskich. Trenowała tam amerykańska młodzieżówka. Dla zabicia czasu i pogłębienia pasji graliśmy tam jeszcze do upadłego dodatkowe 2-3 godziny.

Specyfika treningu piłkarskiego była lepsza od tenisowego?

Adam KRAWCZAK: Dla mnie jest on ciekawszy. Głównym tego powodem jest fakt, że piłka nożna jest grą zespołową. Cały czas jesteś w kontakcie z innymi zawodnikami. Tenis to sport indywidualny. Liczysz się w nim ty. Przez to praca nad sobą jest nieustanna, w wielu momentach żmudna, ale przede wszystkim powtarzalna. Wychodzisz na trening i uderzasz dwa czy trzy tysiące forhendów, za chwilę zmieniasz to na bekhendy. Z mojej perspektywy są to treningi nudniejsze. Nie chce deprecjonować tenisa, ale są ludzie, takich poznałem, do tego sportu predysponowani. Czerpią z niego dużo większą przyjemność. Ja jednak wolałem bardziej biegać z kolegami za piłką, niż samemu za piłeczką tenisową.

To był jeden z powodów, dla których nie ukierunkował się pan na profesjonalizm i zawodowstwo?

Adam KRAWCZAK: Takie marzenie we mnie się tliło do momentu, aż nie wyjechałem do USA. Po to tam zresztą wyjechałem. Gdy jednak zobaczyłem, jak wygląda tenis na najwyższym poziomie… Miałem okazję przyglądać się treningom sióstr Williams, Marka Philippoussisa, który był wtedy w TOP 20 rankingu światowego, Tommego Hassa, Anny Kurnikowej. Tam było naprawdę wielu bardzo dobrych, wręcz wybitnych tenisistów. Wtedy uświadomiłem sobie, trenując blisko tych ludzi, że nie dam rady wskoczyć na ich poziom, który oni reprezentują.

Przeskok na najwyższy poziom jest wyjątkowo trudny, a kroki zbliżające do tego celu małe. Tylko najwybitniejsze jednostki, z predyspozycjami nie tylko fizycznymi, technicznymi, ale także psychicznie, indywidualiści ukierunkowani tylko na tym są w stanie odnieść realny sukces. Uświadomiłem sobie, że nie jestem tą osobą. Zdecydowanie jestem bardziej zespołowym „zwierzęciem”, typem kapitana na boisku, a nie indywidualisty patrzącego tylko na siebie. Jestem wdzięczny, że to wszystko się wydarzyło. To ciekawe doświadczenie, które uświadomiło mi w którym kierunku powinienem zmierzać jako osoba.

Nie było planów by jako ten typ „kapitana”, lekko inspirując się Football Managerem dalej kontynuować kariery w tym kierunku, jednak od innej, trenerskiej strony?

Adam KRAWCZAK: Pamiętam, gdy w czasie studiów, dorabiając jako kelner siedziałem na przerwie ze znajomym. Omawialiśmy wówczas wyniki piłkarskie. Zatliło mi się w głowie marzenie, by pójść w tym kierunku. Od jakiegoś czasu czułem w sobie predyspozycje strategiczne. Wtedy to było marzenie i myśl, że kiedyś się uda. Byłem na studiach biznesowych. One otwierały drogę do wyuczonego zawodu. Bliżej mi było do niej, niż do marzeń. One się pojawiały, trzymały się z tyłu głowy. Jednak im dalej się rozwijałem w kolejnych miejscach pracy, tym marzenia się oddalały. Piłka nożna przewijała się jednak w moim życiu.

Gdy pracowałem w Costa Coffee moim szefem była osoba, która pracowała wcześniej w Southampton. Mieliśmy dzięki temu wiele wspólnych tematów. Dzięki niemu zwiedziłem kilka interesujących brytyjskich stadionów. W Van Purze pracowaliśmy z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, sponsorowaliśmy Puchar Polski. To kolejne ciekawe doświadczenie, choć odrobinę zobaczyć z bliska, jak ten świat funkcjonuje. Marzenie o pracy trenera było nadal obecne, jednak finalnie miłość do tego sportu podsumowała się w postaci obecnego stanowiska. Trudno opisać poziom mojego zadowolenia. Jestem wreszcie przy tym sporcie, który od tak wielu lat kocham.

Nadal jest pan jednak „trenerem”, przynajmniej tym wirtualnym. Football Manager – jaki klub najczęściej pan wybiera?

Adam KRAWCZAK: Jeżeli chodzi o zespoły, to ich było multum. Nigdy nie wybierałem tego samego klubu co przy poprzednim wydaniu gry. Biorąc pod uwagę ostatnie trzy edycje to najfajniejsze savy jakie pamiętam, to „prowadzenie” Dulwich Hamlet FC z Londynu. Udało mi się go „wyciągnąć” z Conference South (szósty poziom rozgrywkowy w Anglii – przyp. red.) do poziomu Ligi Mistrzów. Bardzo lubię, i ten chyba najczęściej przewija mi się podczas powrotów raz na kilka lat, to Athletic Bilbao. Można tam korzystać jedynie z Basków. To spore ograniczenie i wyzwanie. Rzadko grywam wielkimi firmami, wolę wybierać drużyny z niższych lig, przeważnie z krajów TOP 5 w Europie. Próbuję wtedy zrobić z nich legendy.

Jaka taktyka wówczas dominuje?

Adam KRAWCZAK: Do niedawna było to 1-4-3-3, w którym funkcjonował albo defensywny pomocnik na pozycji rozgrywającego lub ofensywnego, który grał za plecami napastnika, skrzydłowi schodzący do środka. Pod dziś uwielbiam oglądać mecze zespołów prowadzonych przez Jurgena Kloppa, stąd przeważnie wybieram gegenpressing. Ostatnie moje próby, zważywszy na to jakim ustawieniem gra Raków to zacząłem bawić się ustawieniem 1-3-4-3 bądź 1-5-2-3, w zależności czy „wychodzę” na mecz bardziej ofensywnie, czy defensywnie. Szczerze przyznaję, że sprawiało mi ono dużą radość. Aż byłem zdumiony, że wcześniej go nie próbowałem.


Pierwsza część rozmowy: Rodzice zaszczepili we mnie pasję do sportu

TRZECIA CZĘŚĆ ROZMOWY W CZWARTEK


Fot. Jakub Ziemianin/rakow.com