Adam Krawczak: Rodzice zaszczepili we mnie pasję do sportu

W styczniu został nowym prezesem Rakowa Częstochowa. Życie związał z biznesem. Jednak rodzice zaszczepili w nim miłość do sportu. Pierwsza część rozmowy z Adamem Krawczakiem.


Zacznijmy od metryczki, jak przy rozmowie o pracę. Imię, nazwisko, wiek, zawód i doświadczenie zawodowe?

Adam KRAWCZAK: Adam Krawczak, lat 40. Zawód – prezes RKS Raków Częstochowa. Jeżeli chodzi o doświadczenie, to jest dość bogate. Zaczynałem w 2006 roku. Zaraz po studiach pracowałem w agencji reklamowej, później miałem epizod w Polkomtelu. Po nim wróciłem do reklamy. Współpracowałem z ciekawymi klientami, takimi jak Lexus, Polkomtel, gazeta Dziennik, Kredyt Bank. Były to różne branżę, ale tym ciekawsza praca. Następnie przeszedłem na stronę klienta. Zacząłem pracę jako kierownik marketingu międzynarodowego w CoffeeHeven, która była wówczas największą siecią kawiarni w Polsce, do tego kilka rynków zagranicznych, które obsługiwałem. Po przejęciu firmy przez Costa Coffee dostałem propozycję dołączenia do ich składu jako szef marketingu na Europę. Wówczas obowiązki rozszerzyły się na rynki w 14 państwach. Była to ciekawa praca, non stop w samolocie. Miałem przed sobą wiele wyzwań, poznałem mnóstwo kultur z którymi współpracowałem.

Następny krok także był ciekawy…

Adam KRAWCZAK: Dzięki osiągnięciom w Costa Coffee otrzymałem propozycję z Dubaju, aby pracować dla rodziny Al Tayer, która ma w swoim portfolio wiele ciekawych marek. Była to ogromna firma, która obracała dziewięcioma miliardami dolarów rocznie. Zajmowałem się tam marketingiem i operacją w ich części hospitality, mowa o kawiarniach i restauracjach. Stamtąd zostałem zaproszony ponownie do Polski. Otrzymałem ciekawą propozycję z firmy Van Pur.

Po latach nastąpił powrót do kraju.

Adam KRAWCZAK: Wówczas z Dubaju przeniosłem się na Podkarpacie, dokładniej do Rzeszowa. Tam pracowałem przez cztery lata. Najpierw objąłem stanowisko dyrektora rozwoju biznesu, następnie byłem wiceprezesem, a skończyłem jako prezes tej firmy. To stanowisko piastowałem dwa lata. Miałem „pod sobą” sześć zakładów i prawie 1500 pracowników. To duża struktura, rzuciłem się na głęboką wodę, ale zebrałem niezwykle ciekawe doświadczenie. Po pracy w Van Purze przeszedłem na doradztwo. Pomogłem firmie Fibrain przejąć kilka spółek oraz dobrze je poukładać. W tym samym czasie prowadziłem projekt międzynarodowy dla firmy Vobev z Wisconsin, która później przeniosła się do Utah, dokładniej do Salt Lake City. Pomogłem im przygotować ciekawy wehikuł produkcji napojów połączonych z produkcją puszek. Wcześniej coś podobnego stworzyliśmy w Van Purze pod nazwą Q-Bev i BagPak.

Kolejny na liście był już Raków.

Adam KRAWCZAK: Mniej więcej w połowie sierpnia odezwał się do mnie znajomy headhunter (pol. łowca głów; poszukiwacz cenionych specjalistów, który próbuje przekonać pracownika do zmiany pracodawcy – przy. red.), który opowiedział mi o ciekawej roli, jaka „otwiera” się w Częstochowie. Pod koniec września spotkałem się z Michałem Świerczewskim. Po rozmowie zdecydowaliśmy się na współpracę. W ten sposób jestem tutaj.

Mówiąc krótko jest w czym wybierać. Ale myślę, że jest kwestia ciekawsza, szczególnie biorąc pod uwagę funkcję. Jakie ma pan pierwsze wspomnienie ze sportem?

Adam KRAWCZAK: Nie będzie to do końca moje wspomnienie. Według mojego taty swoje pierwsze kroki poczyniłem do telewizora w momencie, gdy Polacy grali na mistrzostwach świata w 1982 roku. Moje pierwsze wspomnienia są głównie osadzone wokół piłki nożnej. To była pasja mojego taty. Zapewne to on zaszczepił ją we mnie. Pierwszy mecz na którym kiedykolwiek byłem, to spotkanie Ligi Mistrzów. Legia na swoim stadionie grała wówczas ze Spartakiem Moskwa i przegrała 0:1 (spotkanie odbyło się 6 grudnia 1995 roku; „Wojskowi” przegrali ze Spartakiem po bramce Ramiza Mamiedowa – przyp. red.). Tata zabrał mnie na to spotkanie.


Adam Krawczak podczas swojej pierwszej wizyty na stadionie miał okazję podziwiać bramkarza Spartaka, a późniejszego trenera Legii, Stanislava Czerczesowa.
Fot. legia.com

A inne, mniej bezpośrednie formy pasji do piłki także się pojawiały?

Adam KRAWCZAK: Ciężko sięgnąć mi aż tak daleko w pamięci. Dużo wspomnień piłkarskich mam też z obserwowania ich w telewizji w domu przez telewizję satelitarną. Był też etap gier komputerowych różnej maści związanej z piłką. Jedną z nich, w którą gram po dziś dzień, choć z powodu obowiązków zdecydowanie rzadziej, jest Football Manager, kiedyś Championship Manager. Był to ciekawy sposób na zbieranie danych o piłce nożnej. Aczkolwiek sam jako zawodnik grałem w tenisa. Zacząłem w wieku 13 lat, poczyniłem spore postępy. Tutaj już działała miłość mojej mamy do tego sportu. Chciała, żebym poszedł w tym kierunku. Poczyniłem szybkie i duże postępy. Był to przyczynek do zrodzenia się marzeń o karierze sportowca. Na moje oko byłem lepszym piłkarzem niż tenisistą, ale w nim udało się odrobinę osiągnąć. Grałem w Stanach Zjednoczonych na poziomie juniorskim. Dzięki tenisowi miałem możliwość przez chwilę tam pomieszkać.

Zacznę jednak od piłki. Podobno był pan całkiem utalentowanym trampkarzem, gdy występował pan w Pogoni Grodzisk Mazowiecki.

Adam KRAWCZAK: Być może tak było. Na pewno wyróżniałem się na tle innych chłopaków pod względem fizycznym. Pomagało mi to. Pod kątem piłkarskim dzisiaj trochę żałuję, że po przeprowadzce z Grodziska do Warszawy to zacząłem grać w tenisa, a nie w piłkę. Byłbym lepszym piłkarzem niż tenisistą. W Pogoni zaliczyłem epizod piłkarski. Byliśmy dzieciakami, klub znajdował się 300 metrów od bloku, w którym wówczas mieszkałem. Siłą rzeczy wraz z kolegami z boiska zaczęliśmy tam chodzić. Początkowo byłem bramkarzem, ponieważ nikt nie chciał nim zostać, a mi szło całkiem dobrze. Później zostałem obrońcą. Byłem szybki, silny i skoczny. Trudno było mnie przejść.

Rodzice zaszczepili w panu chęć do sportu. Oni także doradzili, by poszedł pan w kierunku biznesu?

Adam KRAWCZAK: Jeżeli chodzi o sport to zdecydowanie tak. Mój tata do dziś kibicuje tak mi, jak i klubowi. On to we mnie zaszczepił. Mama „uruchomiła” wątek tenisowy. W przypadku biznesu decyzję podjąłem samodzielnie. Zarówno wybór studiów, jak i kolejne krok i decyzje, to była moja inwencja. Raczej otrzymywałem od nich aprobatę. Nie oczekiwałem od moich rodziców, by mi podpowiadali w którym kierunku mam iść. Byłem już na tyle samodzielny i świadomy, by podejmować swoje wybory. Na pewno tenis pomógł sam w sobie później, już podczas kariery profesjonalnej czy to biznesowej, menadżerskiej. Dzięki niemu dotknąłem międzynarodowego świata. Wyprowadziłem się z Polski, mieszkałem za granicą, poprawiłem język angielski, dzięki czemu mogłem swobodnie się nim poruszać w pracy.


DRUGA CZĘŚĆ ROZMOWY W ŚRODĘ


Fot. Jakub Ziemianin/rakow.com