Adam mrugnął do mnie okiem

Łukasz ŻUREK: Na niedzielny wieczór czeka pan z obawami czy z nadzieją na cudowną reinkarnację drużyny narodowej?

Janusz PANASEWICZ: – Mimo wszystko z nadzieją. Chyba że w drużynie wydarzyło się coś, o czym jeszcze nie wiemy. Ten zespół ma przecież kilku świetnych piłkarzy i potrafi grać w piłkę. Ale z drugiej strony ten mecz z Senegalem – tyle błędów… Odnosiłem wrażenie, że jesteśmy potwornie przemęczeni. Piłkarze poruszali się tak, jakby przyjęli w ostatnich dniach zbyt dużą dawkę treningu siłowego.

Fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm

Pojawiła się teoria, że zabójczy okazał się klimat panujący w Soczi, gdzie biało-czerwoni na co dzień stacjonują…

Janusz PANASEWICZ: – Słyszałem, ale nie trafia to do mnie. Skoro oni siedzą i trenują w tej wysokiej wilgotności, to powinno im to wyjść tylko na dobre. Przyjeżdżają potem na przykład do Moskwy, gdzie panuje klimat kontynentalny i grają na świeżości. Nie uważam, by przyczyn niemocy należało szukać w Soczi.

Co pana najbardziej uderzyło we wtorkowym meczu otwarcia?

Janusz PANASEWICZ: – Trzy rzeczy. Po pierwsze – brak Bartka Bereszyńskiego na prawej obronie. Łukasz Piszczek ma za sobą ciężki sezon, w którym grał nieregularnie z uwagi na kłopoty zdrowotne, więc mogliśmy się spodziewać, że nie będzie w topowej dyspozycji. A „Bereś” jest w gazie, ma za sobą dobrą rundę, był regularnie chwalony za występy w Serie A. Po drugie – występ Milika. Próbował, ale nie wychodziło mu kompletnie nic, był poza grą. Zamiast niego widziałbym Jacka Góralskiego, który nie uznaje kompromisów i szarpie na całej długości boiska. Po trzecie – Thiago Cionek na środku obrony. Lubię tego chłopaka i absolutnie nie winię go za pierwszą bramkę, bo byłoby to głupotą. Ale skoro gramy ostatnie sprawdziany z wysokim Bednarkiem i wygląda to dobrze, to dlaczego potem sadzamy go na ławce? Przecież Senegalczycy górowali nad nami wzrostem. A my do niskiego Pazdana dokładamy niskiego Cionka…

Wygląda na to, że kruszy się mit „trenera 1000-lecia”. Adam Nawałka zaczyna być postrzegany jako bezradny strateg, który nie potrafi reagować na boiskowe wydarzenia…

Janusz PANASEWICZ: – Może nie stawiałbym sprawy w ten sposób. Selekcjonera znam osobiście od wielu lat – jeszcze z czasu początków Lady Pank. Wisła Kraków miała wtedy znakomitą drużynę i on tam grał. Teraz przed mundialem pojechaliśmy do Juraty i zagraliśmy dla kadry mały koncert na zgrupowaniu. Widać było, że to zgrana drużyna i że ci ludzie się lubią. Usiedliśmy potem z trenerem i pytam go: „Adam, jak zrobić, żeby tacy piłkarze jak Lewy, którzy mają w nogach kilkadziesiąt meczów trudnego sezonu, pojechali na mundial i zagrali na świeżości?”. Odpowiedział, że są na to różne sposoby – odpowiednie odżywianie, właściwie dobrany trening, odnowa biologiczna. Ale potem mrugnął do mnie okiem i powiedział, że przede wszystkim trzeba mieć trochę szczęścia. W meczu z Senegalem nie mieliśmy go nawet trochę…

W takim razie co zrobić, żeby szczęściu pomóc? Przebudować ustawienie i taktykę czy… w pierwszej kolejności głowy zawodników?

Janusz PANASEWICZ: – Głowy, najpierw głowy! Wiem, że to się łatwo mówi. Ale od tego nie uciekniemy. Wylała się na nich fala krytyki i oni o tym wiedzą. Są jeszcze młodzi, trudno im to unieść. Na Kolumbię muszą jednak wyjść tak, jakby meczu z Senegalem nigdy nie było.

Selekcjoner może się cieszyć, że nie jest menadżerem grupy muzycznej. Gdyby w totalną niedyspozycję popadło mu 90 procent zespołu, musiałby przerwać trasę koncertową…

Janusz PANASEWICZ: – No raczej tak. Dobre porównanie. Ale z tą dyspozycją różnie bywa. Jednego dnia wychodzimy na scenę, jesteśmy wszyscy zdrowi, w dobrej formie i koncert „brzmi”, porywa ludzi. Następnego dnia wychodzimy gdzie indziej, niby wszystko jest dokładnie tak samo, ale nic nie gra już tak jak wczoraj. Nie wiem dlaczego, może to klimat miejsca. Dobrze że Moskwa już za nami. Może „zabrzmi” dopiero Kazań…