Albin Wira, czyli „odkurzony” przez Zbigniewa Bońka

 

Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek, robiąc test dziennikarzowi, odkurzył Albina Wirę. A wszystko zaczęło się od wpisu na Twitterze @BoniekZibi (zapis oryginalny)

– pan jest dziennikarzem sportowym?
– tak panie Zbyszku
– pisze pan o piłce?
– tak, oczywiście
– czyli zna pan naszą piłkę?
– oczywiście panie prezesie
– ok, to niech mi pan powie gdzie grał Albin Wira?
– kto panie prezesie? Nie znam takiego.
Taki ekspert, Boże drogi!

 

Jak się pan dowiedział, że Zbigniew Boniek posłużył się pana nazwiskiem jako testem na znajomość polskiej piłki?
Albin WIRA: – Syn po porannej lekturze internetu zszedł do mojego pokoju i powiedział mi, że jest o mnie głośno. Zapytałem tylko: jak piszą – dobrze czy źle? A gdy usłyszałem, że to Zbyszek Boniek wywołał „wilka z lasu” byłem zaskoczony. Jeszcze bardziej zaskoczyła mnie jednak późniejsza lawina telefonów od znajomych i mniej znajomych, którzy chcieli się dowiedzieć czegoś więcej niż da się wyczytać o mnie w sieci.

Fot. Dorota Dusik

Nie ma tam informacji o znajomości Zbigniewa Bońka z Albinem Wirą, więc zapytam – co was łączy?
Albin WIRA: – Znajomość z boiska i nie tylko. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1975 roku. Wtedy Widzew Łódź, który awansował do ekstraklasy sprowadził 19-letniego pomocnika z Zawiszy Bydgoszcz. Pamiętam, że nasz mecz rozgrywany był na stadionie ŁKS-u.

Utkwił mi w pamięci taki szczegół, że zanim wyszliśmy na boisko to przeszliśmy przez halę, w której był manekiny do treningu zapaśników. W żartach Konrad Bajger przechodząc obok takiego manekina zaatakował go z byka. Wtedy się śmialiśmy, ale gdy w boiskowej walce „Kondziu” w ten sam sposób zaatakował Bońka to już żarty się skończyły.

Dostał czerwoną kartkę, której konsekwencją była dyskwalifikacja na 8 meczów, a raczej koniec ligowej kariery naszego obrońcy, bo do końca roku już nie zagrał, a później wyjechał do Stanów Zjednoczonych.

A Zbigniew Boniek?
Albin WIRA: – Dograł ten mecz do końca i jeszcze kilka razy pokazał, że ma piłkarski charakter, a na boisku nikomu nie odpuszcza. Zremisowaliśmy 1:1 i schodziliśmy z boiska zadowoleni, że utrzymaliśmy remis z pierwszej połowy. Zapamiętałem też słowa trenera Michala Viczana, który w szatni, po meczu podszedł do mnie i stwierdził: Wiesz Albin ten „Zrzavek” – co po czesku oznacza Rudzielec – jest lepszy od ciebie.

Od tego momentu śledził pan jego karierę?
Albin WIRA: – Szybko przekonałem się, że trener Viczan miał dobre oko do talentów, bo Boniek błyskawicznie robił krajową, a później zagraniczną karierę i z przyjemnością oglądałem jego występy w telewizji, a Superpuchar Juventus – Liverpool z 1985 roku, w którym strzelił obydwa gole dla turyńczyków w meczu wygranym 2:0, to była piłkarska poezja.

Od tego waszego pierwszego spotkania do turyńskiego szczytu minęło jednak 10 lat. Czy przez ten czas byliście „tylko” rywalami?
Albin WIRA: – Głównie rywalami, ale nie tylko. Jako przeciwnicy spotkaliśmy się na przykład jesienią 1977 roku. Ten mecz zapamiętałem nie tylko dlatego, że wygraliśmy 1:0, ale także dlatego, że Widzew po wyeliminowaniu Manchesteru City w Pucharze UEFA i porażkach z PSV Eindhoven, przegrał z nami po mojej bramce.

Kibice bardziej zapamiętali chyba jednak gest Andrzeja Grębosza, który ukarany czerwoną kartką, schodząc z boiska, ściągnął spodenki i pokazał widzom z trybuny głównej gołe cztery litery. I ja, i Zbyszek Boniek znaleźliśmy się więc tego dnia na dalszym planie.

Poza boiskiem spotkaliśmy się rok później gdy w Ruchu Chorzów pracował już Leszek Jezierski, który ściągał Bońka do Łodzi. Zbyszek odwiedził swojego znajomego szkoleniowca przed naszym meczem w Chorzowie, a „Napoleon”, który lubi rozmowy ze mną, zaprosił mnie też na to spotkanie. Pogadaliśmy. Pożartowaliśmy. A następnego dnia walczyliśmy na boisku.

To był finisz sezonu 1978/1979 czyli wtedy kiedy my zdobyliśmy mistrzostwo, a Widzew z takim samym dorobkiem punktowym był drugi. Poza boiskiem spotkaliśmy się też w 1982 roku, kiedy ja wyjechałem do Niemiec. PZPN zapisał sobie przy okazji mojego kontraktu do TuS Schloss Neuhaus punkt o zorganizowaniu zgrupowania w Niemczech i meczu kontrolnym.

Reprezentacja Antoniego Piechniczka przed mistrzostwami świata w Hiszpanii zagrała więc z nami i wygrała 2:0, ale po meczu z Jurkiem Wyrobkiem, który grał ze mną w niemieckiej drużynie, pojechaliśmy na pomeczowe spotkanie.

Zakończyło się tak, że Józek Młynarczyk, którego znałem ze zgrupowania kadry olimpijskiej sprzed igrzysk w 1980 roku, poprosił mnie o kluczykowi od mojego samochodu i… pojechali. Później już jako zawodnicy się nie spotkaliśmy, ale gdy po 20 latach spotkaliśmy się jako selekcjonerzy to ucięliśmy sobie sympatyczną rozmowę.

Jak się spotkaliście?
Albin WIRA: – W latach 2000-2002 byłem trenerem reprezentacji Polski kobiet, a Zbyszek Boniek po mistrzostwach świata w Korei i Japonii na kilka miesięcy przejął naszą drużynę narodową. Kiedyś pojechaliśmy do Warszawy z Witkiem Grimem, który był moim asystentem w kadrze kobiet i na korytarzu w siedzibie PZPN spotkaliśmy Bońka.

Zaprosił nas na kawę i pogawędziliśmy sobie. Pamiętam zaskoczenie Witka, który wychodząc z PZPN powiedział: Nie wiedziałem, że wy się tak dobrze znacie, bo rozmawialiśmy naprawdę jak starszy znajomi.

Utrzymujecie kontakt?
Albin WIRA: – Nie. Ostatni raz widzieliśmy się z pięć lat temu, wtedy kiedy Ruch grał w ekstraklasie, a Zbyszek Boniek przyjechał na stadion przy ulicy Cichej jako prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Siedzieliśmy na trybunie, a gdy po niego przyszyli wysłannicy władz klubowych odpowiedział, że dziękuje za zaproszenie, ale posiedzi ze mną i razem z Januszem Basałejem siedział do końca meczu razem ze mną. Od tamtego dnia już nie mieliśmy się okazji spotkać.

Jak pan ocenia Zbigniewa Bońka jako prezesa PZPN?
Albin WIRA: – Nie mam za dużej skali porównawczej, ale mogę powiedzieć, że w czasach, które pamiętam, nie było lepszego. To połączenie wszystkiego co powinien mieć prezes PZPN. Piłkarskie doświadczenie, międzynarodowe kontakty, inteligencja i cechy przywódcze skumulowały się i dały bardzo dobre efekty.

Tak dobre, że następca, bo po drugiej kadencji przepisy nie pozwalają już Zbyszkowi Bońkowi kandydować w kolejnych wyborach, będzie miał bardzo trudno. Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko.

Co doradziłby pan prezesowi PZPN-u w sprawie dokończenia rozgrywek w dobie epidemii?
Albin WIRA: – Nie muszę doradzać, bo on wie co ma robić. Jest w samym środku. Rozmawia z ludźmi. Ma instynkt i potrafi dobrać doradców. Z mojej perspektywy mówienie o finiszu rozgrywek przypomina wróżenie z fusów, ale ja nie jestem wróżką, a to że prezes PZPN użył mojego nazwiska w rozmowie z dziennikarzem niczego nie zmienia.

Moje cztery tytuły mistrza Polski i praca trenera to już historia. Od dwóch lat jestem emerytem. Ostatnio pracowałem jako kierownik obiektów sportowych w MOSiR-ze Tychy, gdzie się przeprowadziłem ponad 30 lat temu. Tu byłem też trenerem drużyny, z którą nie tylko awansowaliśmy do ówczesnej II ligi, czyli na zaplecze ekstraklasy.

Także w niższych ligach pomagałem klubowi i założyłem drużynę oldbojów, która od 1992 roku w każdą środę i sobotę spotyka się na treningach, a od 1996 roku, 1 stycznia o godzinie 12.00, z inicjatywy Andrzeja Dziuby, obecnego prezydenta miasta, gra mecze noworoczne. Oczywiście teraz nie gramy, bo mamy przerwę epidemiczną, ale jak tylko zakaz zgromadzeń zostanie cofnięty od razu wrócimy na boisko.

To, że mam już 67 lat niczego nie zmienia. Ja po prostu uwielbiam biegać po boisku. To mi ciągle daje radość. Ostatnio kupiłem sobie nowe buty piłkarskie więc, jak tylko zdrowie pozwoli, planuję kolejne występy i tak myślę, że jeszcze z 20 lat będą aktywny.

Choć już pewnie nie zagram tak jak w sierpniu 1975 roku, kiedy w meczu z Szombierkami na starym boisku w Bytomiu wychodziło mi wszystko. Wymyślałem najtrudniejsze zagrywki i sam byłem zaskoczony, że się udawały. Wygraliśmy 2:0, a ja dostałem wtedy w „Sporcie” notę 8.

Kiedy planuje pan spotkanie ze Zbigniewem Bońkiem?
Albin WIRA: – Po tym co mi zrobił, wyciągając z medialnego niebytu, wypada podziękować, ale nie wiem kiedy nadarzy się okazja…

 

Albin Wira

 

Fot. Dorota Dusik

Albin Wira urodził się 19 grudnia 1953 roku w Chorzowie.
Wychowanek Ruchu Chorzów, w którym w latach 1973-1982 zdobył 3 tytuły msitrza Polski (w latach: 1974, 1975 i 1979). W 1982 roku wyjechał do Niemiec, gdzie grał w TuS Schloss Neuhaus i TuS Paderborn-Neuhaus. W 1986 roku wrócił do Ruchu i po zdobyciu mistrzostwa Polski w 1989 roku zakończył karierę.

Jako trener pracował w GKS-ie Tychy, Ruchu Chorzów, Polonii Bytom, Podbeskidziu Bielsko-Biała oraz był selekcjonerem reprezentacji Polski w piłce nożnej kobiet.