Ale numer!

To już pewne. Puchar Polski – po pięciu latach – opuszcza Górny Śląsk. GKS Katowice nie stanął na wysokości zadania.


GKS Katowice był zdecydowanym faworytem pierwszego spotkania turnieju o Puchar Polski, który dzisiaj rozpoczął się na lodowisku im. Braci Nikodemowiczów w Bytomiu. Tak naprawdę kibice „GieKSy” zastanawiali się nad tym, z kim przyjdzie im się mierzyć w finale, bo uważali – jak zresztą wielu ekspertów – że rywala z Torunia szybko „odpalą”. Sęk jednak w tym, że przeciwnik z grodu Kopernika był zupełnie innego zdania. Energa, którą po ostatnich ligowych wyczynach nikt by o takie szaleństwa nie podejrzewał, postawiła się. Mało tego. Wygrała mecz i wystąpi jutro w decydującej rozgrywce, która – na tym samym obiekcie – rozpocznie się o godz. 20.15.

Jak do tego doszło? Nie wiem! Mogą sobie zaśpiewać kibice GKS-u Katowice w rytm piosenki Zenka Martyniuka. Wszystko bowiem rozpoczęło się zgodnie z planem. Katowiczanie nacisnęli na rywala od pierwszych minut i na efekty nie trzeba było długo czekać. Kalle Valtola uderzył z niebieskiej, a tor lotu krążka zmienił sprytnie Patryk Wronka i GKS objął prowadzenie. Wydawało się na początku spotkania, że kolejne bramki będą kwestią czasu. Sędziowie, słusznie zresztą, nie uznali drugiej bramki dla Katowic, bo krążek uderzył w słupek. W drugiej fazie pierwszej tercji rozpoczął się jednak koszmar drużyny z Katowic. Który polegał na tym, że hokeiści Jacka Płachty byli wybitnie rozkojarzeni. Trudno bowiem wytłumaczyć to, że dwa gole wicelider rozgrywek PHL stracił w… osłabieniu, ale po kolei.

Najpierw niefrasobliwość „GieKSy” wykorzystał Michał Kalinowski, który pognał na bramkę Johna Murraya i doprowadził do wyrównania. Chwilę później katowiczanie znów prowadzili, ale na początku drugiej tercji popełnili kolejny koszmarny błąd podczas gry w przewadze. „Artystą” odpowiedzialnym za drugie trafienie dla Torunia okazał się Carl Hudson. Zabrał mu bowiem krążek Robert Arrak i znów był remis. Niedługo potem GKS nie popełnił już takiego błędu, wykorzystał grę w przewadze, i trzeci raz w tym spotkaniu „GieKSa” objęła prowadzenie. Jak się później okazało po raz ostatni, bo reszta meczu należała do Torunia. Konsternacja w katowickim obozie nastąpiła na początku trzeciej tercji. Kiedy to Kamil Kalinowski potrzebował zaledwie 12 sekund od wznowienia gry, by wpisać się na listę strzelców. Miała Energa w tej sytuacji sporo szczęścia, bo krążek po strzale napastnika trafił w Grzegorza Pasiuta i kompletnie zmylił Murraya.

Katowiczanie szybko odrobili straty, bo Jakub Wanacki zachował najwięcej zimnej krwi w podbramkowym zamieszaniu. Remis 4:4 wskazywał na to, że końcówka spotkania będzie niezwykle zacięta. I tak taż było. GKS starał się dominować, stwarzał sytuacje, ale po raz kolejny nadział się na kontrę. Którą, tym razem, skutecznym strzałem wykończył Kamil Kalinowski, który zasłużył na miano bohatera toruńskiego zespołu. Co oznacza porażka GKS-u Katowice poza tym, że drużyna ta nie zagra w finale Pucharu Polski? To, że po pięciu latach trofeum opuści Górny Śląsk. W 2016 i 2017 roku po Puchar sięgał bowiem GKS Tychy. A trzy ostanie edycje zmagań należały do JKH GKS-u Jastrzębie.

GKS Katowice – Energa Toruń 4:5 (2:1, 1:2, 1:2)

1:0 – Wronka – Valtola – Pasiut (2:39), 1:1 – M. Kalinowski – Arrak (15:28, w osłabieniu), 2:1 – Fraszko (16:42), 2:2 – Arrak (21:09, w osłabieniu), 3:2 – Wronka – Pasiut – Fraszko (23:40, w przewadze), 3:3 – Limma – Wasjonkin – Rożkow (37:42), 3:4 – K. Kalinowski (40:12), 4:4 – Wanacki (42:59), 4:5 – K. Kalinowski – Kogut (53:01).

KATOWICE: Murray (2); Jakimienko (2) – Rompkowski, Wajda – Kruczek, Wanacki – Hudson, Valtola – Musioł; Wronka – Pasiut – Fraszko, Lehtonen – Monto – Eriksson, Smal – Krężołek – Bepierszcz, Prokurat – Lebek – Michalski. Trener Jacek PŁACHTA.

TORUŃ: Moelder; Szkrabow – Jaworski, Zieliński (2) – Szkodienko, Rodionow (2) – Kozłow, Mazurkiewicz – Schaefer; M. Kalinowski (2) – K. Kalinowski – Kogut, Huhdanpaa (2) – Arrak – Wasjonkin, Zając – Karczocha (2) – Limma, Olszewski – Rożkow – Dołęga. Trener Jussi TUPAMAKI.

Sędziowali Michał Baca i Krzysztof Kozłowski oraz Mateusz Bucki i Andrzej Nenko. Widzów 900.


Na zdjęciu: Torunianie sprawili sporą niespodziankę i zagrają w finale Pucharu Polski.
Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus