Przed kolejnym wyzwaniem

Aleksander Matusiński od lat jest jednym z najskuteczniejszych trenerów na dworze Trenerowi „Aniołków”, dość nieoczekiwanie doszły nowe obowiązki, ale jakże interesujące.


Od lat jest jednym z najskuteczniejszych trenerów na dworze „królowej” – jego podopieczne z każdej prestiżowej imprezy przywożą medale. To właśnie on jest twórcą, bądź współtwórcą, największych sukcesów polskich biegaczek i biegaczy, m.in. medali olimpijskich w Tokio – srebra na 4×400 pań oraz złota w sztafecie mieszanej. Ale przed nim oraz jego podopiecznymi kolejne ważne wyzwania.

Takim z natury jest rok przedolimpijski, nie mówiąc już o przyszłorocznych igrzyskach w Paryżu. To będzie ukoronowanie kolejnego etapu jego pracy. W tym miejscu warto przypomnieć, że Aleksander Matusiński ma za sobą prawie dwie dekady pracy z biegaczkami specjalizującymi w biegach na 400 m, a od ponad dekady odpowiada za przygotowania sztafety 4×400 pań. Z jakim skutkiem – wiadomo!

Dobry kierunek

Trener Matusiński swoją podopieczną, Justynę Święty-Ersetic, doprowadził do medali różnej barwy, zarówno zdobytych indywidualnie, jak i w sztafecie. Wszystkie mają swoją wartość, aczkolwiek oczywiście olimpijskie złoto oraz srebro mogą uchodzić za najważniejsze. Choć najpewniej szczególny smak mają dwa złote krążki – indywidualnie i w sztafecie 4×400 m – zdobyte w ciągu niespełna godziny podczas mistrzostw Europy w Berlinie (2018). To niebywały wyczyn w całej światowej lekkiej atletyce!


Czytaj także:


Pierwsza lwica naszej sztafety – na takie miano pani Justyna solidnie zapracowała – ma za sobą okres przygotowawczy na obozach w RPA, w tureckim Belek. Ponadto zaliczyła już pierwszy start w Diamentowej Lidze. Sprinterka katowickiego AZS AWF-u zajęła 7. lokatę z czasem 53,08. Ale do miejsca i rezultatu nie należy przywiązywać większej wagi. Był to jej inauguracyjny występ i taki trochę „z biegu”.

Aleksander Matusiński
Natalia Kaczmarek, Justyna Święty-Ersetic, Małgorzata Hołub-Kowalik i Kornelia Lesiewicz – spod ręki Aleksandra Matusińskiego wychodzą nie tylko „aniołki”, ale i wielkie gwiazdy. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus

– Do końca nie wiedzieliśmy, czy Justyna wystartuje w Dosze, nadto podczas zgrupowania w Belek mieliśmy mocny trening – wyjaśnia trener Matusiński. – Wiedzieliśmy, że nie jest jeszcze przygotowana do biegania Jednak skoro otrzymała propozycję występu w Dosze, trudno było odmówić. Wiem, że z udziału w nich się nie rezygnuje.

Ostatecznie pojechała i pobiegła – na zasadzie treningu. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Niepokoi i wymaga konsultacji i wyjaśnienia tylko jedna kwestia – zdrowotna. Chodzi o parametry krwi. Nad tym problemem będzie pracował fizjolog z lekarzem naszej kadry. Niebawem powinniśmy poznać szczegóły i sposoby rozwiązania tego problemu.

W duecie raźniej

Kornelia Lesiewicz, niespełna 20-letnia sprinterka z Gorzowa Wlkp., ma nieprzeciętny talent. W swojej krótkiej przygodzie sportowej była mistrzynią Europy na 400 m 52,46 w Tallinie w 2021 roku oraz podwójną wicemistrzynią świata na 400 m (51,97) oraz w sztafecie mieszanej w Nairobi w 2021 roku. Po tych sukcesach przeniosła się do Krakowa i trafiła pod opiekę Zbigniewa Króla.

Poprzedni rok nie był jednak zbyt udany. 400 m przebiegła w 54,47, czyli 2,5 sek. gorzej od rekordu życiowego. Nastolatka uznała, że trzeba coś zmienić, dlatego zdecydowała się na współpracę z trenerem Matusińskim, którego wcześniej znała z obozów kadry.

– Przejście z kategorii juniora do seniorów dla każdego jest trudne i wymaga sporo cierpliwości. Kornelia po zakończeniu współpracy z trenerem Królem przyjechała do Katowic i uzgodniliśmy wszystkie formy współpracy. Mamy za sobą zgrupowania w RPA, Belek i Zakopanem. Nie narzucamy sobie jednak żadnej presji, a mam na myśli normy czasowe. Trzeba po prostu spokojnie pracować, a co to przyniesie, zobaczymy za kilka miesięcy.

Kornelia przygotowuje się do młodzieżowych mistrzostw Europy, które odbędą się fińskim Espoo w dniach 13-16 lipca. To dla niej impreza priorytetowa. Podsumowując – jestem zadowolony z dotychczasowej współpracy i z postępów, jakie poczyniła. Na razie ustaliliśmy, że po roku dokonamy podsumowania i jeżeli dojdzie do wniosku, że trzeba kolejnych zmian, to nic i nikt nie stanie jej na przeszkodzie; będzie mogła z naszej współpracy zrezygnować.

Na razie solidnie pracujemy, ale też musimy uzbroić się w cierpliwość, by przyszły tego efekty. Kornelia ma okazję trenować z bardziej doświadczoną Justyną i pewnie w duecie z nią jest jej znacznie raźniej – kontynuuje Aleksander Matusiński.

Olimpijski spokój

Nie tak dawno Małgorzata Hołub-Kowalik, jedna z grona bardzo utytułowanych „Aniołków”, ogłosiła, że zawiesza karierę, bo zostanie mamą. Wiadomo, że była jednym ważnych ogniw w sztafecie, przy czym z reguły startowała w eliminacjach. Ale ta świetna sztafeta nie powinna ucierpieć; jej trzon pozostał i tak najpewniej będzie do igrzysk w Paryżu.

– Zachowujemy olimpijski spokój, dlatego nie przewidujemy zmian – uśmiecha się Matusiński, trener rodem z Mysłowic. – Natalia Kaczmarek to podstawa tego zespołu. Są w nim także Ania Kiełbasińska oraz niezwykle doświadczone Iga Baumgart-Witan, która co prawda sygnalizowała ostatnio problemy ze stopą, oraz Justyna. Na dodatek Ola Gaworska skręciła nogę podczas halowych mistrzostw Europy w Stambule. Jednak do sierpniowych mistrzostw świata w Budapeszcie jest jeszcze sporo czasu i oby te urazy pozostały tylko wspomnieniem.

Nie można również zapominać o Marice Popowicz-Drapale, doświadczonej sprinterce, która zanotowała dobry start w sztafecie w Stambule. Ona szybciej zaadaptowała się do nowego dystansu niż zakładałem, więc na pewno będzie brana pod uwagę przy ustalaniu składu. Nie jestem przywiązany do nazwisk, biorę pod uwagę również młodzież. Wszystko jednak rozstrzygnie się podczas mistrzostw kraju, bo one będą kwalifikacją do sztafety. A ona nie będzie miała okazji do biegania, bo podczas czerwcowych drużynowych mistrzostw Europy na Śląskim przewidziano tylko sztafety mieszane.

Nie oczekuję, by nasza sztafeta pokonała Amerykanki, Jamajki czy Holenderki. Pragnę, by w danym starcie zaprezentowała optymalną formę, a jednocześnie potwierdziła przynależność do światowej elity.

W sumie dla trenera Matusińskiego oraz jego podopiecznych najważniejszy jest start w Paryżu. Po nim najprawdopodobniej „Aniołki” będą miały zupełnie inne plany życiowe.

Sensacyjne rozwiązanie

Patryk Dobek przez wiele sezonów specjalizował się w biegach na 400 m oraz niskich płotkach. Jednak porzucił te dystanse na rzecz 800 m i wraz z trenerem Królem doszedł do świetnych wyników. W ślad za tym przyszły sukcesy – brązowy medal igrzysk w Tokio oraz złoto halowych mistrzostw Europy w Toruniu. Poprzedni sezon jednak już nie był tak udany.

Aleksander Matusiński
Patryk Dobek ma nadzieję, że pod okiem Aleksandra Matusińskiego wróci do dawnego poziomu. Fot. Rafal Oleksiewicz / PressFocus

Dobek mistrzostwa świata w amerykańskim Eugene zakończył w eliminacjach, a w mistrzostwach Europy w Monachium przepadł w półfinale. Po kilku miesiącach walki z własnymi myślami i rozterkami doszedł do wniosku, że najlepiej zakończyć współpracę z trenerem Królem. Trzeba to potraktować jako sensacyjne posunięcie, bo przecież do mistrzostw świata oraz igrzysk pozostało niewiele czasu. Dobek de facto bez trenera pozostawał przez kilka miesięcy. Ale sprawa jest już wyjaśniona – brązowy medalista z Tokio trafił pod kuratelę trenera Matusińskiego. Dla obu to nowe, ale jakże interesujące – z każdego punktu widzenia – wyzwanie.


Czytaj więcej w kategorii Lekkoatletyka


– To sprawa sprzed miesiąca. Nie będę dociekał, jak to było z wyborem trenera – wyjaśnia Aleksander Matusiński. – Patryk jest ułożony, a jednocześnie zdeterminowany, pracowity i skrupulatny, tak od A do Z. Oby tylko zdrowie mu dopisywało, bo na razie pobolewa go pachwina bądź przywodziciel. Trzeba to zdiagnozować. Jakie było tło tej zmiany?

Patryk chciał wrócić do szkoleniowca od 400 m, zresztą nie tak dawno to było jego „naturalne środowisko”. Pragnie bowiem odbudować szybkość, która przyniosła mu sukces olimpijski. Ale też oczywiste jest, że po miesiącu współpracy nie można niczego sobie obiecywać, choć na razie jestem z niej zadowolony – kończy Aleksander Matusiński.

Co ona przyniesie? To spory znak zapytania. W niczym to nie zmienia opinii, że trenerowi Matusiński ma coraz więcej obowiązków. Teraz w domu jest rzadkim gościem, ale żona Tina była sportsmenką, więc jest wyrozumiała. Natomiast synowie są pochłonięci kopaniem w piłkę i – przynajmniej na razie – lekką atletyką nie zaprzątają sobie głowy.


Na zdjęciu: Aleksandrowi Matusiński wciąż ma więcej pracy. Ale to o czymś świadczy…

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.