Andrej Gusow: Mam dwie inne propozycje

WŁODZIMIERZ SOWIŃSKI: Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz mówił pan: „mistrz w Tychach”, a potem z uporem maniaka powtarzał to samo.

ANDREJ GUSOW: – Bo tak miałem zapisane w kontrakcie, to co miałem mówić? Działacze zapytali mnie, czy potrafię pracować pod presją. Wówczas przypomniałem sobie gdy 20 lat temu byłem zawodnikiem trenera Ewalda Grabowskiego w Podhalu Nowy Targ, pod jaką presją on pracował. Na Białorusi też była presja i dwa razy osiągnąłem sukces. To normalne w sporcie.

 

Wnioskuję, że teraz pański pobyt zostanie automatycznie przedłużony?

ANDREJ GUSOW: – Tego nie wiem, bo mam dwie propozycje: jedną z Białorusi, zaś drugą z Rosji, z klubu WHL. Prezydent białoruskiej federacji naciska z jednej strony, zaś z drugiej agenci, którzy mnie widzą w Rosji. Trzeba porozmawiać z szefostwem w Tychach. Działaczy interesowało tylko mistrzostwo i dopiero po nim możemy zastanowić się, co dalej. Za niczym nie zamierzam gonić, chcę solidnie wykonywać swoją pracę dla własnej i innych satysfakcji. Tychy, jak żadne inne miasto, zasługiwało na mistrzostwo. Tu są fani, którzy najchętniej zamieszkaliby na lodowisku. Nigdzie nie spotkałem się z takim zjawiskiem.

 

Miał pan chwile zwątpienia podczas z pracy z drużyną?

ANDREJ GUSOW: – Każdemu trenerowi towarzyszą wątpliwości, to naturalne. Nie znałem drużyny i ona nie znała mnie. Zaczęliśmy treningi według standardów obowiązujących w NHL i KHL. Obciążenia były spore – jedni mówili, że są duże i jeszcze nikt tak w Polsce nie pracował. Potem gdy zeszliśmy z nich, zaczęto mówić, że zajęcia są za słabe i nic z tego nie wyjdzie. Wzajemnie się poznaliśmy, przekonałem chłopaków do takiej pracy. Gdy zdobyliśmy Puchar Polski, było lżej i już nikt nie kontestował naszej pracy. Efekt: mistrzostwo Polski. Chłopaki zaimponowały mi charakterem, bo w wielu sytuacjach było trudno, a jednak zacisnęli zęby i zdołali pokonać kłopoty.

 

A kiedy miał pan skołatane serce?

ANDREJ GUSOW: – Po zdobyciu Pucharu Polski nie mogłem spać przez dwa dni, już myślałem, że coś ze mną nie tak. Teraz po przegranym meczu w Katowicach coś mnie zakłuło, poczułem się nieswojo, ale minęło… Tak zawsze jest po sukcesie (śmiech).

 

Czy był pan zaskoczony, że broniąca tytułu Cracovia odpadła w półfinale?

ANDREJ GUSOW: – Powiem tak: Cracovia w tym roku nie zasłużyła na grę w finale, od niej były lepsze zespoły z Katowic oraz Podhale. Tauron GKS mi zaimponował pod każdym względem, widać, jaki postęp zrobili zawodnicy pod okiem Toma Coolena.

 

A jak ocenia pan – po roku – poziom polskiego hokeja?

ANDREJ GUSOW: – Jestem mile zaskoczony, bo wróciłem do was po 20 latach i zobaczyłem, że wiele dobrego się dzieje. Gleb Klimenko przybył pod koniec stycznia i po kilku meczach mówi: myślałem, że będę jak w Rumunii, z papieroskiem jeździł sobie po lodzie i będą wakacje, a tutaj trzeba zasuwać, by się odnaleźć w drużynie. W Polsce pracuje kilku doświadczonych szkoleniowców, m.in. Coolen, Kowaliow, Parfionow czy Szejba. Poziom treningów jest wyższy niż na Białorusi, zainteresowanie kibiców większe. Tylko kluby białoruskie są bogatsze, ale Polska się rozwija i do tego poziomu kluby hokejowe w końcu dojdą.

 

Najlepszy mecz w tym sezonie?

ANDREJ GUSOW: – Dopiero będzie (śmiech). Mamy spory potencjał, chciałbym go jeszcze rozwinąć.

 

Przed hokeistami i panem występ w Lidze Mistrzów. I co pan na to?

ANDREJ GUSOW: – Jeżeli zostanę w klubie, to nie ukrywam, że chciałbym mieć większy wpływ na tworzenie drużyny. Gdy pojawiłem się w Tychach, była ona już ukształtowana i niewiele można było zmienić. Teraz chciałbym ją wzmocnić, by mogła się pokazać w Lidze Mistrzów.