Anglia. „Hendo” na wylocie?

Jordan Henderson może opuścić Liverpool. Co prawda dopiero za dwa lata, ale dla kibiców klubu z Anfield Stadium byłaby to prawdziwa rewolucja i dotkliwy cios.


Gdy w 2015 roku Steven Gerrard po 27 latach w Liverpoolu – i po 12 latach z opaską kapitańską na ramieniu – zdecydował się opuścić klub z Anfield Stadium, przekazał kapitanowanie Jordanowi Hendersonowi. Ten pochodzący z Sunderlandu piłkarz, który u „The Reds” pojawił się w 2011 roku, był szalenie zaszczycony, że przypadła mu taka rola.

Mówił o tym ze wzruszeniem. Opowiadał, że mimo iż w dzieciństwie nie był fanem Liverpoolu, zawsze marzył, by w klubie takiego pokroju pozostać postacią ważną. „Hendo”, którego fani „Czerwonych” pokochali niemal od początku, z dumą nosi kapitańską opaskę i już w kilku wywiadach podkreślał, że chciałby, zakończyć karierę właśnie w Liverpoolu.

Daleko od porozumienia

Najnowsze doniesienia dotyczące jego przyszłości mówią jednak o tym, że wcale tak stać się nie musi. Otóż klub nie do końca jest zainteresowany przedłużeniem kontraktu, który wygasa za dwa lata. Wydaje się, że to mnóstwo czasu, by strony doszły do porozumienia. Sęk jednak w tym, że władze mistrza Anglii z 2020 roku nie chcą pójść na ustępstwa.
Angielskie media donoszą, że rozmowy trwają od dłuższego czasu, a na okres Euro 2020 – zawodnik znajdował się w składzie wicemistrzowskiej reprezentacji Anglii – zostały zawieszone. Tuż po turnieju Henderson udał się na krótki urlop. Po powrocie kolejny raz rozmawiano o przedłużeniu kontraktu, ale na razie strony nie doszły do porozumienia. Mało tego, wszystko wskazuje na to, że do konsensusu jest bardzo daleko – tak donoszą angielskie media.

PSG albo Atletico

Czy to powód do tego, by kibice Liverpoolu czuli się zaniepokojeni? Może jeszcze nie, ale doniesienia, które napływają z Francji i Anglii jasno wskazują na to, że Jordan Henderson znalazł się na celowniku przynajmniej dwóch klubów.

Chodzi o Paris Saint-Germain i Atletico Madryt. Bardziej rozsądna wydaje się pierwsza z wymienionych opcji, ponieważ szkoleniowiec drużyny z Paryża, Mauricio Pochettino, doskonale zna Hendersona z rozgrywek Premier League, gdy był trenerem Tottenhamu.

Mało tego, Argentyńczyk wiele razy nie ukrywał, że jest wręcz wielbicielem stylu gry angielskiego pomocnika, który charakteryzuje się wielką ambicją, nigdy nie odpuszcza i nie ma dla niego piłek straconych.

Szatnię „za pysk”

Zespołowi z Paryża, który przegrał sensacyjnie rywalizację o mistrzostwo Francji, często zarzuca się brak zaangażowania. Arabscy właściciele klubu zatrudniają świetnych piłkarzy za grube pieniądze, ale gracze ci bardzo często nie dają z siebie wszystkiego. Henderson, według włodarzy PSG, miałby chwycić szatnię za przysłowiowy „pysk” i spowodować, że zarabiający miliony euro gracze byliby wreszcie skłonni do walki o każdy centymetr boiska.

Wiadomo, że Hendersona, który podczas Euro 2020 rozegrał 5 spotkań i strzelił 1 gola, na to stać. Jest to bowiem zawodnik, który braki w wyszkoleniu technicznym nadrabia właśnie charakterem. Liverpool wiele meczów dzięki niemu wygrywał w końcówkach. Gdy już wszyscy byli zrezygnowani, „Hendo” brał na siebie odpowiedzialność i potrafił wykonać akcję, o którą nikt by go nie podejrzewał. Takich graczy ceni się niesłychanie, dlatego właśnie sympatycy Liverpoolu są zaniepokojeni powyższymi doniesieniami, bo swojego ulubieńca stracić nie chcą.

Odebrał trofeum

Jordan Henderson przyszedł do Liverpoolu w 2011 roku. Nie kosztował majątku, bo „The Reds” zapłacili za środkowego pomocnika raptem 18 mln euro. Praktycznie z miejsca stał się podstawowym graczem zespołu z Anfield i dziś ma na swoim koncie niemal 400 występów w barwach zespołu prowadzonego obecnie przez Juergena Kloppa. Strzelił 30 bramek. Wygrał Ligę Mistrzów w 2019 roku, a rok później sięgnął z zespołem po wymarzone i wytęsknione przez 30 lat mistrzostwo Anglii. To on odebrał tak długo wyczekiwane trofeum i choćby dlatego dziwnie byłoby, gdyby klub opuścił.


Na zdjęciu: Jordan Henderson, to legenda Liverpoolu. Jego odejście z klubu byłoby ciosem wymierzonym prosto w serce fanów „The Reds”.

Fot. Pressfocus