Antoni Piechniczek: Zwycięzcą jest Michniewicz

Rozmowa z Antonim Piechniczkiem, byłym selekcjonerem reprezentacji, medalistą MŚ z 1982 roku.


Co zdecydowało o tym, że pokonaliśmy Szwecję i jedziemy na mundial?

Antoni PIECHNICZEK: – Kontrolowaliśmy przebieg gry. Były słabsze momenty, ale potrafiliśmy sobie z nimi poradzić, a Szwedzi, było to szczególnie widoczne po przerwie, odczuwali trudy pierwszego barażowego spotkania z Czechami z dogrywką. Dobrze, że z tych akurat dwóch zespołów, to my się zakwalifikowaliśmy, bo byliśmy drużyną – w moim przekonaniu – lepszą. Nikt Szwedom nie odbierze kultury gry, to że potrafią grać w piłkę, że czują ją, ale we wtorek musieli uznać naszą wyższość. Zresztą mieliśmy jeszcze parę innych sytuacji, gdzie mogliśmy nawet strzelić jeszcze w końcówce trzecią i czwartą bramkę.

Mamy w pamięci cztery czy pięć fantastycznych interwencji szwedzkiego bramkarza. Ci którzy byli na Śląskim na meczu, to mogą czuć dużą satysfakcję. Ludziom nie chciało się wracać do domów po takim triumfie, widać też było ogromny entuzjazm piłkarzy i to wszystkich, także rezerwowych, a również całego sztabu. Krótko mówiąc, był to wielki wieczór dla polskiej piłki, a za ileś tam lat będziemy go wspominać z wielkim sentymentem.

Jakie jeszcze inne czynniki zaważyły na naszym sukcesie?

Antoni PIECHNICZEK: – Na pewno koncentracja, po drugie motywacja. Kolejna rzecz to takie odpowiednie nastawienie i to, że po kilku akcjach zawodnicy uwierzyli w swoje możliwości. Bramka na 1:0 przesądziła moim zdaniem o losach spotkania. Potem już tylko kwestią czasu było to, kiedy po raz drugi trafimy do szwedzkiej siatki.

A rywal?

Antoni PIECHNICZEK: – Oni już potem nie wierzyli w to, że mogą trafić do naszej bramki że mogą wyrównać czy strzelić jeszcze jednego gola, a przez ostatnie trzydzieści minut, to można powiedzieć, że byli przysłowiowym chłopcem do bicia.

Któregoś z zawodników szczególnie by pan wyróżnił?

Antoni PIECHNICZEK: – Trudno o taką szczegółową analizę każdego z nich. Z wysokości trybun to nie do końca tak dobrze widać, jak to jest siedząc przed telewizorem, ale generalnie można powiedzieć, że każda formacja spełniła swoje zadanie, bo obrona nie zezwoliła rywalowi na stworzenie sobie wielu sytuacji. Owszem, przeciwnicy mieli je, ale potrafiliśmy się wybronić.

Linia środkowa harowała, jak to się mówi, od szesnastki do szesnastki. Lewandowski z przodu też nie zawiódł. Miał może gorsze momenty, przestoje, a w pierwszej połowie był niewidoczny, ale im dłużej mecz trwał, to był lepszy. Rezultat 2:0, to najniższy wymiar kary dla Szwedów w tym wtorkowym starciu.

Kolejny awans na mundial z polskim szkoleniowcem na ławce.

Antoni PIECHNICZEK: – Zapytam krótko: czy ten epizod z Sousą był potrzebny? Nie, nie był. Oddaję wielkość Michniewiczowi i gratuluję mu z głębi serca serdecznie. Ale gdyby nie nastąpiła zmiana trenera, to we wtorek wieczorem na Stadionie Śląskim tę radość mógł przeżywać Jurek Brzęczek. Gorzej reprezentacja by nie zagrała. W każdym razie na pewno zwycięzcą jest Michniewicz.

W dwóch meczach udowodnił, że można mu zaufać, a teraz dać czas na spokojne przygotowanie się do mistrzostw. Ja chciałem jednak jeszcze raz wrócić do takich epizodów, jak zmiana trenera, bo na Euro Jurek Brzeczek spokojnie mógł pojechać, a o Sousie nie musieliśmy nawet wiedzieć i martwić się o to, jak to wszystko się zakończy.

Magia Stadionu Śląskiego zadziałała, prawda?

Antoni PIECHNICZEK: – Co tutaj dużo mówić? Jedni powiedzą, że tak, inni, że awansowaliśmy i tyle. Ja uważam, że publiczność stworzyła fantastyczną atmosferę, bo dopingowała naszą reprezentację jak mogła, a przede wszystkim dała ekspresję radości po tym, jak strzeliliśmy pierwszą bramkę no i po ostatnim gwizdku.

Z jakimi nadziejami jedziemy do Kataru?

Antoni PIECHNICZEK: – Zawsze na taki turniej jedzie się z jakimiś nadziejami. Ja chciałbym podkreślić, co trzeba odnotować, że każdy awans na mistrzostwa świata, to już jest sukces. Popatrzmy kto odpadł, kto nie zagra na mundialu. Z nami odpadli Szwedzi, kilka dni temu z marzeniami o mistrzostwach pożegnali się wielokrotni mistrzowie świata Włosi, którzy przecież grali z teoretycznie dużo słabszym od siebie przeciwnikiem i dodatkowo na własnym boisku. Wydawało się, że muszą pojechać na mundial, a nie jadą.

Cieszmy się z tego co jest, bądźmy cierpliwi, wierzmy w to, że osiągniemy dobry wynik na MŚ. W tej drużynie drzemią duże możliwości. Jeśliby zagrali na miarę naszych oczekiwań, tak jak my chcemy, tak jak chciałoby się im czasami odpowiedzieć, to ze Szwecją nie wygraliby 2:0, ale o wiele wyżej.


Na zdjęciu: Selekcjoner Czesław Michniewicz (z lewej) i cała polska piłka ma powody do ogromnej radości!

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus