Arkadiusz Jędrych: Nie powiedziałem ostatniego słowa

Rozmowa z Arkadiuszem Jędrychem, kapitanem GKS-u Katowice, wychowankiem Znicza Pruszków.


Pierwsze skojarzenia z nazwą „Znicz Pruszków” to…
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Są dwa takie: drugi dom i awans do I ligi.

Już kiedyś powiedział pan, że jako rodowity pruszkowianin na pierwszym miejscu stawiał pan Znicz, a nie Legię Warszawa.
Arkadiusz JĘDRYCH:
– I zdania nie zmienię. Legia nigdy nie przewijała się w moich tematach życiowych czy sportowych. Znicz zawsze był bliższy sercu i tak już zostanie.

Na stadion z domu miał pan daleko?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Nie. Gdy na początku tygodnia były lżejsze treningi, starałem się dojeżdżać rowerem. Pruszków nie jest wielki, ale to bardzo fajne miasto do życia. Cała moja najbliższa rodzina czy paczka znajomych mieszka tam cały czas, trzymają za mnie kciuki, jesteśmy w kontakcie. Gdyby stadiony były otwarte, na pewno by się pojawili. Pozostaje transmisja; na pewno rodzina i znajomi zasiądą przed telewizorami, a po meczu wymienimy się spostrzeżeniami.

Serce mocniej zabije?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Pewnie tak, ale wraz z zespołem przygotowuję się jak do każdego kolejnego rywala. Skupiamy się na sobie, swoich zadaniach, z przekonaniem, że najważniejsze jest to, co my zrobimy na boisku, a nie przeciwnik. A Znicz w moim sercu był, jest i będzie, bo spędziłem tam 15 lat.

Czy jako junior miał pan styczność z najsilniejszą drużyną Znicza, walczącą o ekstraklasę, z Robertem Lewandowskim w składzie?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Dopiero raczkowałem wtedy piłkarsko, wchodziłem do drugiego zespołu, a pierwszy tylko podglądałem, nie mając bezpośredniego kontaktu z zawodnikami, którzy – jak życie pokazało – okazali się potem topowi. Fajnie, że mogłem być częścią klubu, w którym był Robert Lewandowski. To też pewna duma, nawet jeśli bezpośredniej styczności nie mieliśmy.

Niedawno dobiegła końca pańska seria 70 z rzędu rozegranych meczów w GKS-ie. Jak oglądało się spotkanie z rezerwami Lecha Poznań, w którym pauzował pan za kartki?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Pojechałem do Wronek, dlatego byłem na stadionie. Twardy orzech do zgryzienia! Rzadko kiedy miałem taką możliwość, to nowe doświadczenie. Nie ukrywam, że czułem ogromny stres. Dwa razy większy niż na boisku. Nikomu tego nie życzę; życzę obserwowania gry z perspektywy boiska, a nie widza. Chciałoby się pomóc, a z trybun się nie da.

Jaki był sekret tej serii 70 występów?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Powiem szczerze, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Staram się działać na co dzień w taki sposób, by nie mieć potem sobie nic do zarzucenia. By móc wrócić do mieszkania i spokojnie spojrzeć w lustro ze świadomością, że zrobiłem wszystko, by być gotowy na kolejny trening, mecz czy sezon. Treningi, odnowa, żywienie – wiele składowych ma w tym udział. Jasne, że różni zawodnicy różnie się prowadzą i też nie mają przestojów w swoich karierach, ale ja jestem takim człowiekiem, który lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. To chyba główny powód tej „długowieczności”. Każdy – nawet ten, który nie jest przesądny – ma swoje rytuały, przyzwyczajenia. Ja też je mam, ale nie chcę ich zdradzać. Zostawię do dla siebie. Oby – odpukać – zdrowie dopisywało, oby tak dalej.

W poprzednich rozgrywkach zdobył pan 8 bramek, co jak na środkowego obrońcę jest wyczynem niecodziennym. W tym sezonie wpadły dotąd dwie. Skąd ta zmiana?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Często to kwestia szczęścia. Czasem piłka wybitnie szuka cię w polu karnym… Diametralnie nie zmieniliśmy naszych stałych fragmentów, dlatego myślę, że jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa! Trochę grania w tym sezonie nam zostało, dlatego czemu by nie powtórzyć tego wyniku sprzed roku? Podkreślam jednak stanowczo: indywidualne osiągi to supersprawa, ale najważniejsze jest to, gdzie na koniec wyląduje drużyna. Co z tego, że zdobyłem w poprzednim sezonie 8 bramek, skoro nie osiągnęliśmy miejsca, które zakładaliśmy. W tym sezonie goli może być mniej, a najważniejsze, by osiągnąć wspólny cel. Wtedy będę bardziej zadowolony i spełniony niż ostatnio.

Zimą przedłużył pan kontrakt z GKS-em do 30 czerwca 2023 roku. To była trudna decyzja?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Na pewno taka, którą przemyślałem z bliskimi, narzeczoną. Nie mam już 19 lat i nie mogę działać pochopnie. Muszę wybiec trochę w przyszłość, zwłaszcza że nie podpisałem kontraktu na rok, a znacznie dłużej. Z drugiej strony – nie było też długiego namysłu. Wiadomo, jakim klubem jest GieKSa i widziałem, jak zdeterminowana była w tych rozmowach. Myślę, że w oczach sztabu, włodarzy klubu, wypracowałem sobie pewną pozycję. Doszliśmy do porozumienia i wierzę, że obie strony będą z tego zadowolone.

W tabeli macie już spory komfort. To pozwala wybiegać na boisko ze spokojem?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Ze spokojem? Nie powiedziałbym. Nie będę oryginalny mówiąc, że na każdy mecz musimy być przygotowani w 100 procentach. Rywale nie śpią. Każdy punktuje i historia pokazuje, że co wiosnę nagle wygrywać zaczyna też cały dół. Dlatego trzeba być skoncentrowanym, nie oglądać się na innych, wykonywać swoją robotę. To w tym momencie jest najważniejsze.


Czytaj jeszcze: Punkty rzutem na taśmę

Jakiego meczu się pan spodziewa w Pruszkowie?
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Jesteśmy po wstępnej analizie przeciwnika, ale przede wszystkim musimy skupić się na sobie. Odnosząc się do rywala – spodziewamy się ciężkiego meczu. Znicz to nie jest słaba drużyna. Zresztą – wiem, że to banał – w tej lidze nie ma słabych zespołów. Każdy o coś walczy, bo tabela jest na tyle spłaszczona, że wszyscy mają o co grać i chcą ciułać punkty. Wiadomo, jak też rywale reagują na nazwę GKS Katowice. Na pewno Znicz będzie podwójnie zmotywowany. My musimy wykonać swoje zadania, pokazać to, co mamy najlepszego.

Dotąd w Pruszkowie jako gość grał pan dwa razy. I w Pogoni Siedlce, i w GKS-ie Katowice, kończyło się porażkami…
Arkadiusz JĘDRYCH:
– Dlatego trzymajmy się tego, by tym razem coś wywieźć. Ruszamy tam z otwartymi głowami, nastawieni na 3 punkty.


132 MECZE ligowe w barwach Znicza rozegrał Arkadiusz Jędrych (w II i I lidze). Zdobył 17 bramek.


Na zdjęciu: Arkadiusz Jędrych odwiedzi dziś rodzinne miasto i ma nadzieję wyjechać z niego z tarczą.

Fot. GKS Katowice