Arkadiusz Milik: Najlepsza płyta odkąd gramy w Polsce

MICHAŁ ZICHLARZ, DARIUSZ LEŚNIKOWSKI: Mecz w biało-czerwonych barwach na Stadionie Śląskiem miał dla pana szczególne znaczenie?

ARKADIUSZ MILIK: – Na pewno. Jestem przecież stąd, akurat może nie z Chorzowa, a z Tychów i Katowic, ale stadion jest blisko domu, więc granie w takim spotkaniu, to na pewno było coś.

Był dreszcz emocji, kiedy w drugiej połowie wchodził pan na boisko?

ARKADIUSZ MILIK: – Było to dla mnie coś wyjątkowego, bo grałem już tutaj, jak miałem 10 lat. Tak, że super sprawa.

Na Stadionie Narodowym w Warszawie jest sporo zastrzeżeń co do stanu murawy. Jak jest z tym na Śląskim?

ARKADIUSZ MILIK: – Słyszeliśmy już wcześniej od trenera, że boisko jest kapitalne. Zobaczyliśmy to już w poniedziałek, podczas treningu, a mecz tylko to potwierdził. Jeśli chodzi o boisko, to chyba najlepsze płyta odkąd gramy w Polsce. Tak, że wielka chwała ludziom, którzy o nią dbali.

Myśli pan, że kadra powinna teraz częściej grać na Stadionie Śląskim w Chorzowie?

ARKADIUSZ MILIK: – Nie mnie to oceniać, ale na pewno boisko jest fantastyczne. Od samych zawodników były tylko pochwały na temat murawy, więc tylko się cieszyć, że możemy grać na takich boiskach.

Wielu kibicom na trybunach pewnie serce stanęło, gdy w jednym ze starć z Koreańczykami padł pan na murawę i przez chwilę się z niej nie podnosił. Demony przeszłości dają znać o sobie?

ARKADIUSZ MILIK: – Rzeczywiście, był taki moment, w którym poczułem mocny „kontakt” z przeciwnikiem. Ale nie; nie mam żadnych obaw przed starciami z rywalami. Psychicznie i fizycznie czuję się bardzo dobrze, choć… na pewno to wciąż nie jest w pełni ta dyspozycja, jakiej bym sobie życzył. Proces odbudowywania formy i – generalnie – organizmu wciąż trwa. Z każdym kolejnym tygodniem staram się robić trochę więcej i mam nadzieję, że dobrze przygotuję się do mundialu. Dla mnie najważniejsze teraz to łapać minuty i grać jak najwięcej, krok po kroku, tak, żeby odbudować swoją formę.

Jak czuje się pan w nowym ustawieniu?

ARKADIUSZ MILIK: – Gra za plecami napastnika nie jest dla mnie nowością. Gdy przeciwnicy wyprowadzają piłkę, mam określone zadania defensywne, ale oczywiście wciąż muszę mieć ciąg na bramkę, muszę wchodzić w pole karne – jestem przecież napastnikiem.

Była obawa o końcowy wynik?

ARKADIUSZ MILIK: – Wiadomo, końcówka zrobiła się nerwowa, ale w przeciągu meczu stworzyliśmy sobie wiele bramkowych okazji. Na pewno musimy się uczulać na to, żeby nie tracić koncentracji i nie pozwalać sobie na takie straty, bo mamy zwycięstwo na patelni, a tutaj mogliśmy je oddać. Na szczęście udało się wygrać i to jest najważniejsze.

Zwycięską bramkę w meczu z Koreą Południową strzelił pana klubowy kolega Piotr Zieliński. Tak mierzy też na treningach?

ARKADIUSZ MILIK: – Tak, dokładnie. Zostaje po treningach, ćwiczy ten element i z Koreą udało mu się, tak, że wielkie gratulacje dla niego.

Trybuny – same z siebie – skandowały we wtorek tylko dwa nazwiska: Wojciecha Szczęsnego i pańskie. I to w momencie, gdy dopiero wchodził pan na boisko.

ARKADIUSZ MILIK: – Cieszyłem się z możliwości występu tutaj, na Górnym Śląsku. Było to dla mnie ważne, wielu znajomych i przyjaciół zasiadło na trybunach. Słowa wsparcia mają dla mnie ogromne znaczenie, bardzo dziękuję kibicom. To kapitalne uczucie – słyszeć swoje nazwisko skandowane z trybun. Dla mnie – z wielu względów, było to wyjątkowe spotkanie.