Aron Chmielewski: Dywizja 1A to nasze miejsce

Rozmowa z Aronem Chmielewskim, 3-krotnym mistrzem Czech i reprezentantem kraju.


Kolejne mistrzostwo Czech to ważne wydarzenie w pańskim życiu sportowym. Jak przebiegało świętowanie i czy miał pan wątpliwości, by pojawić się w Tychach?

Aron CHMIELEWSKI: – Droga z Pragi do Trzyńca mocno się wydłużyła, bo przystanków po drodze było sporo (śmiech). Kolejne mistrzostwo to przecież powód do satysfakcji i dumy. Na co dzień unikam alkoholu, ale nie będę ukrywał, że w drodze z Pragi on się pojawił. Jednak z tyłu głowy cały czas pojawiała się myśl, że jadę do Tychów, by pomóc kolegom w meczu z Japonią. W 2019 roku, podczas w turnieju w Tallinie, nie byłem obecny, bo urodził się syn, ale teraz na absencję nie mogłem sobie pozwolić. Oczywiście, że zmęczenie sezonem i… świętowaniem sprawiło, że między tercjami szybko zjeżdżałem do szatni, by niej odpocząć. Może nie wszystko się ułożyło idealnie, ale mamy powody do zadowolenia i… ponownego świętowania. Wychodzi na to, by teraz przez kilka dni nic nie będę robił, tylko świętował (śmiech).

Czy miał pan okazję grać razem z Filipem Komorskim oraz Alanem Łyszczarczykiem, tworząc tym samym „czeski” atak?

Aron CHMIELEWSKI: – Nie, bo gdy koledzy grali w Ocelarzi, byli w innej formacji. Trochę mieszaliśmy schematy trzynieckie z reprezentacyjnymi, ale generalnie wypadło to poprawnie. Alan zdobył gola i miał asystę – to wymierny efekt tego ataku. Oczywiście, w czasie meczu z Japończykami nie uniknęliśmy błędów, ale są one wkalkulowane w widowisko. Natomiast słowa uznania należą się Johnowi Murrayowi, który był prawdziwą ścianą.

Jak postrzega pan obecną reprezentację i jakie są przed nią perspektywy?

Aron CHMIELEWSKI: – Awansowaliśmy do Dywizji 1A, gdzie jest nasze miejsce. Będzie okazja walczyć o miejsce w elicie, ale o to będzie trudno. Na marginesie – byłbym bardzo niezadowolony, gdybym miał grać przeciwko naszej drużynie. Jest ona niewygodna i niebezpieczna. Gdy realizuje swoje założenia taktyczne, wówczas rywale mają niezwykle trudne zadanie. Przekonali się o tym Kazachowie oraz Białorusini podczas turniejów kwalifikacji olimpijskich. W reprezentacji mamy wielu utalentowanych zawodników, których będę namawiał do gry w zagranicznych klubach. Nie czarujmy się – praca w nich jest nieco inna niż w naszym kraju i można dokonać kolejnego skoku jakościowego. Po trzech udanych sezonach w Krakowie zdecydowałem się na wyjazd, choć mało kto we mnie wierzył. Przekonałem grono niedowiarków, że ciężką pracą, uporem i cierpliwością można dojść do tego miejsca, w którym się znajduję.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus