Aż żal się żegnać. Fejkowi kibice?

Dokładnie miesiąc temu graliśmy towarzyski mecz z reprezentacją Chile na Stadionie Narodowym w Warszawie, szczęśliwie dla nas wygrany po golu w końcówce, a po nim pakowanie się i wyjazd na mundial do Kataru.


Wiele było obaw przed turniejem w tym malutkim emiracie, którego powierzchnia to wielkość jednego z naszych najmniejszych województw, a mianowicie województwa świętokrzyskiego, ale na miejscu sam przekonałem się, że wszystko jest tak jak należy i bez dwóch zdań jest czy była to jedna z najlepszych imprez w historii!

Że miejsce komuś nie odpowiadało i poleciało tam niewielu kibiców z Europy? Ich problem. O właściwą oprawę nie tyle zadbali fejkowi kibice, gdzie co niektórzy wszędzie się ich dopatrywali, ale prawdziwi fani przede wszystkim z Ameryki, myślę tutaj o Argentynie czy o Meksyku, nie zapominając o Brazylii, Ekwadorze, a także o fanach Arabii Saudyjskiej. Tych do liczącego blisko 3 mln ludzi Kataru miało zjechać… milion, jeszcze dodatkowo po ich wygranej z Argentyną na początku mundialu.

Co do tych fejkowych kibiców, to też niezrozumienie co poniektórych pozamykanych w swoich mydlanych bańkach i nie patrzących wokół. Piłka to wielki biznes, wielkie pieniądze i to wie każdy. Jednym z takich największych rynków futbolu jest ten w Azji, która póki co w rywalizacji z tymi najlepszymi trochę jeszcze odstaje, ale szybko, bardzo szybko odrabia dystans, a wygrane Japonii z Niemcami czy Hiszpanią są tego najlepszym przykładem. Hindusi, których w Katarze jest ogromna rzesza, bo pracują tutaj ich setki tysięcy, w jakiś sposób utożsamiali się z Brazylią, nosząc koszulki w kanarkowych barwach. To fejkowi kibice? A Bangladesz? Ludzi z tego ponad aż 160 milionowego kraju, o którym niewiele wiemy, bo nic się o nim nie pisze, ani nie gości na czołówkach serwisów, jest w Doha też ogromna liczba. Pracują jako taksówkarze, sprzątacze. Z jednym z dziennikarzy stamtąd z Sohail Sarwarem z „The Daily Ittefaq” polowałem na byłe piłkarskie gwiazdy, żeby zdobyć jakiś fajny wywiad, żeby mieć coś ekstra. Miał niezłe oko, bo kilku takich byłych gracz zauważył i rozpoznał, a to nie zawsze jest łatwe. Potem rozmawiałem z nim po meczu Argentyna – Australia rozegranym na Ahmad bin Ali Stadium w Al-Rayyan, który dał mistrzowi Ameryki Południowej awans do ćwierćfinału. Mówił wtedy, że w stolicy jego kraju w Dhace, która liczy bagatela 17 mln ludzi, a tam było już wtedy grubo po północy rozpoczyna się wielkie świętowanie, bo wszyscy w Bangladeszu wspierają jak mogą Messiego. Nawet nie zdajemy sobie sprawy ilu fanów ma ten zawodnik. Ci z Bangladeszu i Dhaki na stadionach w Katarze nie byli fejkowymi fanami. Utożsamiali się z reprezentacją Argentyny, bo ich drużyna narodowa, notowana póki co w rankingu FIFA na 192 miejscu, na grę wśród najlepszych – nawet mimo poszerzenia składu aż do 48 reprezentacji – jeszcze trochę poczeka.

Szkoda, że te futbolowe święto się kończy. Narzekano na początku też na termin, a ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Piłkarze przystąpili do gier z marszu, przygotowani, a nie zmęczeni ciężkim sezonem i wieloma grami. Stąd też poziom i jakość gier na katarskim mundialu, jak organizacja samego turnieju w tym kraju, stoją czy stały na najwyższym poziomie. Oby było też tak z dwoma ostatnimi grami na XXII mundialu czyli starciem o III miejsce pomiędzy Chorwacją i Marokiem i w wielkimi finale Argentyna – Francja!


Fot. Grzegorz Wajda