Babskim okiem. Bisów nie było

Jak miliony innych, zagorzałych wielbicieli axli i piruetów, siedziałam sobie wygodnie w fotelu, przed telewizorem, i z prawdziwą przyjemnością podziwiałam wirtuozerię mistrzów lodowej tafli.


To były popisy największych łyżwiarskich znakomitości. Mistrzów nad mistrzami. Tych, którzy w Sztokholmie spisali się na medal, w najważniejszej imprezie sezonu – czempionacie globu. No i naprawdę byłam szczęśliwa, że w ogóle mogłam ten mój ulubiony sport oglądać, bo przecież w tym sezonie prawie wszystkie imprezy zostały odwołane.

Koronawirus bowiem i tu też ogromne spustoszenie uczynił. Jak się pewnie domyślacie, i ja najbardziej lubię patrzeć na pokazy mistrzów. To najprawdziwszy creme de la creme, czyli śmietanka łyżwiarstwa figurowego. A i dla mistrzów jest to też najlepsza okazja do pokazania tego, co naprawdę potrafią. Bo już na luzie, bo nóg nie pętają – jak to w czasie zawodów bywa – czujne i wnikliwe spojrzenia sędziowskiego jury, które najmniejsze nawet potknięcia wyłapują. Ale taka to sędziów rola…

W duchu dziękowałam też Opatrzności za to, że – na szczęście – mamy dziś telewizję, dzięki której możemy to wszystko zobaczyć. To, zwłaszcza w czasach pandemii, sprawa wręcz nieoceniona . A te sztokholmskie mistrzostwa, jak zresztą wiele innych, znalazły się w jakiejś… szklanej bańce. Wszyscy ich uczestnicy kręcili się jakby w zaczarowanym kręgu, na trasie hotel – lodowisko. I na tym koniec, Żadnych fanów, żadnych autografów. Ale to przecież dla dobra zawodników, i nas wszystkich, i inaczej być nie mogło.

Patrzyłam więc w telewizyjny ekran i podziwiałam programy najlepszych łyżwiarzy świata. Jeździli znakomicie, a potem kłaniali się pięknie przed ziejącymi pustką trybunami, może wyobrażając sobie klaszczące i wiwatujące tłumy, jakie zwykle tam były. Dla mnie był to przygnębiający widok, chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że niektórym łyżwiarzom jeździło się teraz właśnie… lepiej. Bo to było trochę tak, jakby jechało się na treningu, więc i trema była pewnie mniejsza.

Ale mnie bolało zwłaszcza to, że w czasie pokazów mistrzów – chyba po raz pierwszy w historii tego sportu – nie było bisów! Łyżwiarskie znakomitości nie zbierały też z tafli naręczy kwiatów rzucanych im przez kibiców… Ale najbardziej o te bisy mi idzie. To bywały prawdziwe perełki, pokazujące wszystko, co najlepszego, najlepsi z najlepszych pokazać mogli. Któż jednak teraz miałby się, w imieniu nieobecnej publiczności, tego domagać? Więc siedząc tak przed telewizyjnym ekranem, o tych bisach mogłam sobie tylko pomarzyć. I żałować, że ich nie ma.


Na zdjęciu: Ten łyżwiarski sezon przejdzie pewnie do historii, jako pierwszy, w którym mistrzowie – w czasie pokazów – nie bisowali. Wytłumaczenie łatwe – na widowni nie było publiczności.

Fot. PressFocus