Babskim okiem. Uciekaj na własnych nogach

Codziennie stajemy przed jakimś wyborem. Mniej lub bardziej poważnym. I czasem naprawdę mocno nagłowić się trzeba, co wybrać.


Ale w tym przypadku nawet nie ma się nad czym zastanawiać – zdecydowanie oświadczyła moja ulubiona sąsiadka.

– Wybór może być bowiem tylko jeden. No bo jeśli przyjdzie nam wybierać między zdrowiem a chorobą, to z góry wiadomo, co wybierzemy. Ale do rzeczy. Ostatnio coraz częściej – niestety – słyszymy, że czas pandemii stał się czasem… tycia. I to gremialnego, w ekspresowym tempie. Kilogramów zaczęło nam przybywać błyskawicznie i nawet się nie spostrzegliśmy, jak nasze ulubione ciuchy jakoś tak dziwnie się skurczyły. Bo to siedzenie w domu najczęściej przecież nudne było i tak jakoś zaczęliśmy tę nudę zajadać. Potem stresowaliśmy się tym, że tyle jemy… No i tak w kółko. Z domu na spacer nawet nie można było wyjść, więc ulubioną przechadzką stało się zrobienie tych paru kroków w kierunku lodówki. I co teraz? Lustereczko, lustereczko… Powiedz, ile i gdzie nam przybyło? Jak się teraz na plaży pokazać? Koszmar. Podjadanie zawsze było nęcące, ale ostatnio urosło do miary rozrywki. Niestety. A bardzo, bardzo niewielu z nas udawało się włączyć hamulec przed drzwiczkami, za którymi kryły się nęcące przekąski i inne wspaniałości. No bo człowiek taką już słabą istotą jest i nie zawsze potrafi powiedzieć zdecydowanie NIE. Cóż? Teraz wypada się tylko w pierś ze skruchą uderzyć. Znam jednak i taki przypadek – chociaż ten nie jest z koronawirusowych czasów – kiedy to jedna, bardzo zresztą znana gimnastyczka, zainstalowała na drzwiach swej lodówki dzwonek, którego dźwięk miał być dla niej ostrzeżeniem.


Przeczytaj jeszcze:  Jak się nie ma, co się lubi…


– Zostaw! Nie jedz tyle! Uważaj, bo utyjesz! – mówił. Nie każdy z nas dba jednak o linię tak jak ona i nie każdy posiada aż tyle silnej woli i samozaparcia. A lodówka tak blisko i przyciąga jak magnes. Teraz z tymi dodatkowymi kilogramami trzeba koniecznie coś zrobić… Jakiś czas temu wszędzie słyszeć się dało hasło – „Przed zawałem uciekaj na własnych nogach!”. To było bardzo mądre stwierdzenie. Nic dodać – nic ująć. Chociaż teraz może trzeba będzie powiedzieć to dosadniej. Więc bardziej dziś odpowiednie to – „Człowieku! Rusz się!”. Wstań z fotela, wyłącz – przynajmniej na czas jakiś – telewizor i w plener. Pospaceruj, pobiegaj… I wcale nie musisz robić tego w pojedynkę. To może być przecież rodzinna przebieżka, która za czas jakiś stanie się nawet familijną tradycją. To naprawdę najlepszy sposób nie tylko na schudnięcie, ale i na pozostawanie w dobrym zdrowiu w ogóle. Dlatego – moim skromnym zdaniem – ruch powinien być przepisywany na receptę. Dzięki temu bez problemu schudniesz. A jak się okaże, że straciłeś tych kilka kilogramów, to zaraz ci się też humor poprawi. I zechcesz być z bieganiem za pan brat na co dzień. Przed tyciem możemy naprawdę uciec na własnych nogach. Wystarczy tylko – chociaż troszeczkę – chcieć.


Na zdjęciu: Biegać – naprawdę! – każdy może.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus