Babskim okiem. Wygrać z koronawirusem

Walczymy z nim wszyscy i chcemy z nim wygrać. Pokonać wirusa i żyć tak, jak dawniej. Przed pandemią. Siedzimy w domach. W coraz większym stresie…


Tak naprawdę, to jesteśmy coraz bardziej wściekli. Na wszystko co nas otacza. Wielu chciałoby, może mało elegancko, ale tak po ludzku temu wirusowi dołożyć. I coraz bardziej – pewnie dlatego – lubimy dziś oglądać sporty walki.

W Rosji, jak się okazuje, rośnie właśnie ogromnie popularność walk na gołe pięści. Ich organizatorzy tłumaczą, że w ten sposób ludzie uciekają od pandemicznej złości i beznadziei, chociaż psychologowie twierdzą, że wcale nie potrzeba pięści, by taką frustrację rozładować. Jednak miliony oglądają to nad wyraz chętnie, chociaż takie walki to jeden z najbardziej krwawych i brutalnych sportów. A może właśnie dlatego? W Moskwie rozgrywany jest turniej nazwany Hardcore Fighting Championships. Zawodnicy wymieniają tu ciosy, mając owinięte bandażami jedynie nadgarstki, a na dłoniach nie mają nic, co mogłoby amortyzować uderzenia. Zdecydowana większość tych pojedynków kończy się nokautami. I to wyjątkowo ciężkimi, a pod koniec walk twarze zawodników są tak pokiereszowane, że trudno ich w ogóle rozpoznać. Odważni, ale i nieco szaleni uczestnicy tych „igrzysk” narażają swe życie za okrągły milion rubli. Może to i nieźle brzmi, ale w przeliczeniu na nasze, to jedynie 50 tysięcy złotych. Kwota nie powala więc na kolana. O tę premię ostro walczą profesjonaliści, bo w Rosji istnieje już pierwsza profesjonalna liga walk na gołe pięści. Klatka, w której mierzą swe siły rywale umieszczona została na pokładzie ogromnego statku towarowego zacumowanego na rzece, a w jednym z bardziej efektownych pojedynków zmierzyli się kurierzy konkurencyjnych… firm spożywczych. Wydarzenie przyciągnęło tłumy, nikomu nie straszne było jakieś koronawirusowe ryzyko. W Internecie to widowisko podobno obejrzało 13 milionów widzów. Czyżby w ten sposób wyładowywali nagromadzone emocje?

Mój podziw wzbudził jednak ktoś całkiem inny. Ktoś, kto po raz kolejny dokonał czegoś niemożliwego. To Andrzej Bargiel, polski narciarz wysokogórski, biegacz górski i himalaista. Jako pierwszy w historii zdobył szczyt Yawash Sar II – 6178 metrów nad poziomem morza – a potem zjechał z niego na nartach! Brawo!


Czytaj jeszcze: Babskim okiem. Rekordy czasów pandemii

– To fajnie, że udaje się nam znaleźć dziewicze szczyty, choć alpinizm jest bardzo zaawansowany – stwierdził. I dodał: to nie jest tak, że jedziemy tam, bo chcemy być pierwsi. Ważne jest poczucie eksploracji, złapanie przestrzeni, oddechu i poczucie wolności po długim czasie, gdy nie mogliśmy wyjechać w wysokie góry.

Andrzej Bargiel po raz kolejny niezwykle mi zaimponował. Dwa lata temu ten himalaista i narciarz ekstremalny już dokonał czegoś niewiarygodnego. Zjechał na nartach z K2. Jako pierwszy człowiek w historii. Potem nie mógł trenować, bo koronawirus dopadł i jego. Ale go pokonał, a potem wdrapał się na kolejny, niezdobyty szczyt. Po prostu – szacun.


Na zdjęciu: Andrzej Bargiel zdobył kolejny szczyt, Yawash Sar II w Karakorum, i oczywiście zjechał z niego na nartach. Nikt przed nim tego nie dokonał. A już zapowiada kolejne wyzwania…

Fot. PressFocus.pl