Wielcy odrzuceni

Reprezentacja bez największych gwiazd to w przypadku biało-czerwonych nic nadzwyczajnego. Zwykle kończyło się dobrze, bo medalami najważniejszych imprez.


Biało-czerwoni, na razie w mocno ograniczonym gronie, rozpoczęli w Spale przygotowania do kolejnego sezonu reprezentacyjnego. W 30-osobowej kadrze zabrakło jednak miejsca dla kilku graczy, który w poprzednich latach regularnie w niej występowali. Jednym z nich jest Fabian Drzyzga.

To ogromne zaskoczenie, bo mówimy o dwukrotnym mistrzu świata, który ma znakomity sezon ligowy. To przy jego ogromnym udziale Asseco Resovia po kilku chudych latach znów walczy o medale mistrzostw Polski. Nicola Grbić na pozycji rozgrywającego postawił jednak na Marcina Janusza, Jana Firleja, Marcina Komendę i Grzegorza Łomacza. Skąd taka decyzja?

Nie mógł być drugi

– Fabian nie byłby dobrym drugim rozgrywającym. Tak jak Michał Winiarski, Andrea Anastasi czy Tuomas Sammelvuo nie byliby dobrymi drugimi trenerami. W ekipie istnieją role. Dla mnie jest ważne, by każdy zawodnik zaakceptował swoją. W ubiegłym roku powiedziałem Fabianowi, że chciałbym zorganizować sprawy trochę inaczej. Wyjaśniłem mu swoje pomysły i powiedziałem, że nie zamykam drzwi dla jego powrotu, a on to zaakceptował – wyjaśnił selekcjoner.

– Gdybyśmy w ubiegłym roku przegrali w ćwierćfinale Ligi Narodów z Iranem czy mistrzostw świata z USA, być może moja lista byłaby inna. Marcin Janusz miał jednak bardzo dobre lato, świetnie mu idzie w klubie i znakomicie odnajduje się w roli rozgrywającego. Dlatego podjąłem takie decyzje – tłumaczył w rozmowie ze „Sportowymi Faktami” trener Grbić.

– Być może to jego najlepszy sezon od kilku lat, ale ja nie biorę pod uwagę tylko występów w klubach. Gdybym tak robił, to nie powołałbym Semeniuka, Leona, Bieńka, Łomacza i Kłosa, a w rok temu na mistrzostwa świata nie pojechałby Kwolek.

Amerykańska podkładka

Serb nie jest ani pierwszym, ani pewnie nie będzie ostatnim szkoleniowcem, który pominął czołowych zawodników. Na odważny i kontrowersyjny ruch odważył się choćby legendarny Hubert Jerzy Wagner. Po mistrzostwach świata w 1974 roku zrezygnował ze Stanisława Gościniaka, absolutnie najlepszego siatkarza tamtego turnieju i najlepszego rozgrywającego świata. Po latach okazało się, że zdecydowały nie tylko względy sportowe. W tle była afera z wyjazdem Gościniaka do Stanów Zjednoczonych. Faktem jednak jest, że rok później zakończył karierę i nie miał udziału w największym sukcesie polskiej siatkówki, mistrzostwie olimpijskim w 1976 roku.

Jak było naprawdę? Według jednej wersji chodziło o niezgodę Gościniaka na rolę rezerwowego w kadrze na Montreal ’76 i postawienie na Wiesława Gawłowskiego. Gdzie indziej można przeczytać, że Gościniak zdecydował o zakończeniu kariery przez problemy z kolanami. Wagner, bojąc się o nastroje w kadrze, budował atmosferę konfliktu i ze swojego zaufanego żołnierza uczynił zdrajcę. Siatkarzowi próbowano nawet zablokować konto bankowe, choć – jak utrzymywał przez lata – nikt nigdy nie złożył mu żadnego oficjalnego pisma o reprezentacyjnej dyskwalifikacji.

W swoim ostatnim wywiadzie dla „Sportu” Wagner tę sprawę przedstawił tak: „Po mistrzostwach świata w Meksyku powiedziałem mu (Gościniakowi – przyp. red.), że w Montrealu nie będzie już grał w szóstce. Pojedzie na olimpiadę, ale w szóstce już nie będzie, bo muszę zmienić taktykę. A on mi na to odpowiedział, że taka rola mu już nie pasuje i nie odpowiada.

Poza tym w Meksyku wszystkich nas kusili Amerykanie, którzy zakładali wtedy zawodową ligę. Ustaliliśmy, że do Montrealu nikt z nas w to nie wchodzi. A Stasio wszedł”. Wagner miał też uwagi do rozegrania Gościniaka. Uważał, że jest mistrzem „metra sześciennego” (podania metr od jego ręki nad siatką). Słabiej natomiast już wystawiał piłkę na skrzydła i nie potrafił również przełamać w sobie… blokady do bloku.

Mało poważnego grania

Jeszcze inaczej sytuacja została przedstawiona w biografii Wagnera pt. „Kat”. „W 1975 roku Gościniak kończył 30 lat i mógł w świetle ówczesnych regulacji prawnych starać się o występy za granicą, ale chciał przede wszystkich skończyć studia. To go skłoniło do decyzji o zawieszeniu butów na kołku i ogłoszenia jej samemu Wagnerowi.

Spotkania w USA miały mało wspólnego z poważnym graniem, chodziło przede wszystkim o pieniądze, popularyzację volleya w USA i zobaczenie czegoś nowego. Sęk w tym, że pracujący na warszawskim lotnisku pracownik PZPS spotkał Gościniaka wyprawiającego się na wakacje i dowiedział się od niego, że leci do Stanów. Później sam Wagner zobaczył podczas pobytu kadry w Chicago artykuły opisujące mecze Gościniaka i zrobiła się afera”.

Byłemu graczowi Resovii chciano odebrać status amatora, a wraz z nim nawet złoty medal mistrzostw świata. Dopiero interwencja Polski w FIVB pomogła w wyjaśnieniu sprawy. Niedługo później Wagner spotkał się z Gościniakiem podczas towarzyskiego turnieju w katowickim „Spodku” i tam mieli sobie wyjaśnić sporne kwestie.

Inną wersję przedstawił zawodnik. – Po MŚ w Meksyku miałem 31 lat. W tamtych czasach można było wyjeżdżać za granicę po skończeniu 30. Zdzichu Ambroziak, Edek Skorek, Zbyszek Zarzycki czy Olek Skiba wyjechali do Włoch nawet wcześniej. Już sam ten fakt nie potwierdza wersji trenera. Poza tym zaczynałem mieć problemy z kolanami. Powiedziałem Wagnerowi, że jest utalentowany następca, Wiesiu Gawłowski, i że ja bym podziękował. I to on dał mi kartkę z adresem do Włoch, do Turynu, mówiąc: „jedź i graj”. Napisałem do PZPS i podziękowałem za wszystko. Niby mnie zawieszono, ale nigdy żadnego papierka nie dostałem. Wyleciałem wtedy na 1,5 miesiąca do USA, na mecze pokazowe, a myślałem już o trenerce – mówił w jednym z wywiadów.

Ryzyko Antigi

Trudnych decyzji nie bał się też podjąć Stephane Antiga. Mistrzostwa świata w 2014 roku były pierwszą dużą imprezą, w której prowadził kadrę. Zawody szczególne, bo Polska była ich gospodarzem. Francuz tymczasem powołaniami zbulwersował środowisko i kibiców. Pominął bowiem gwiazdę, Bartosza Kurka, który w czasach Andrei Anastasiego był absolutnym liderem zespołu, mistrzem Włoch z Cucine Lube Banca Macerata i najlepszym zawodnikiem Ligi Światowej 2012. PZPS stanął po stronie szkoleniowca, tłumacząc, że o powołaniach zdecydowały względy sportowe, a Bartosz Kurek – zdaniem trenera – miał nie wypaść dobrze w czasie treningów.

– Nie miałem do Bartosza żadnych zastrzeżeń. Pracował bardzo dobrze i mocno. Problem w tym, że od początku przygotowań nie był skuteczny i podczas treningów prezentował się gorzej od kolegów. To była decyzja podyktowana tylko i wyłącznie względami sportowymi – tłumaczył Francuz w wywiadach.

Bartosz Kurek

Według bardziej wtajemniczonych, dyspozycja sportowa nie była w tym przypadku najważniejsza. Bartosz Kurek miał ponoć problemy z zaakceptowaniem roli rezerwowego. Miał się obrażać i nie słuchać wskazówek trenerów. Odbyły się przynajmniej dwie rozmowy wychowawcze, które skutkowały tylko na chwilę. Siatkarz miał żal, że nie gra i nie może udowodnić swej przydatności dla reprezentacji.

Antiga podejrzewał też Kurka o symulowanie urazu pleców. Uważał, że nie jest on tak poważny, by zawodnik musiał dostawać kolejne wolne dni podczas Ligi Światowej. Atmosfera robiła się coraz gorętsza, aż doszło do wybuchu. Podczas Memoriału Huberta Wagnera Antiga zapowiedział, że rezerwowym atakującym, wobec kontuzji Mariusza Wlazłego, będzie Kurek. Ten nie zaakceptował tej decyzji. Doszło do spotkania obu panów w obecności wiceprezesa związku Artura Popki. Do pojednania jednak nie doprowadzono. Bartosz Kurek spakował torby i opuścił Kraków, a Antiga ogłosił skład, oczywiście bez Kurka.


Czytaj także w kategorii siatkówka:


– Nic specjalnego się nie wydarzyło, po prostu uznałem, że na mistrzostwa biorę czterech przyjmujących i stworzyłem czternastkę na ten turniej. Postawiłem na Winiarskiego, Mikę, Kubiaka i Buszka, a nie wziąłem Kurka. Od początku przygotowań nie był on wystarczająco skuteczny i to jest powód mojej decyzji – uciął dyskusję Francuz. Jak pokazał turniej, jego decyzja była słuszna. Polacy zostali najlepszą drużyną globu, co Bartosz Kurek powetował sobie 4 lata później w Bułgarii. Poprowadził biało-czerwonych do kolejnego triumfu na mundialu, a sam zgarnął statuetkę najlepszego gracza turnieju.


Na zdjęciu: Bartosz Kurek w 2014 roku przeżył wielkie rozczarowanie, by po czterech latach święcić wielki triumf.

Fot. Mateo Ciambelli/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.