Bayern czeka na werdykt

Freiburg postanowił złożyć skargę w związku z sytuacją z ostatniego meczu, gdy monachijczycy przez kilkanaście sekund grali w dwunastu.


W 85 minucie Bayern wygrywał 3:1 i chciał dokonać podwójnej zmiany. Problem w tym, że na boisko weszło dwóch graczy, a zszedł tylko jeden. Na murawie pozostał Kingsley Coman, który nie wiedział, że ma zejść do bazy, bo na tablicy nie wyświetlono jego numeru 11, ale numer, który miał na koszulce w poprzednim sezonie – 29. W efekcie Bayern przez 16-17 sekund grał w nadprogramowej przewadze, co dopiero po chwili zostało zasygnalizowane przez obrońcę Freiburga, Nico Schlotterbecka.

Jest im niezręcznie

Błąd popełniła kierowniczka drużyny Bayernu, Kathleen Krueger, która najwyraźniej miała chwilowe zaćmienie. To spowodowało duży zamęt, bo pojawiło się ryzyko, że monachijczycy (wygrali 4:1) mogą przegrać to spotkanie walkowerem. Problem w tym, że Niemiecki DFB w takiej sytuacji nie przewiduje żadnego działania. Aby odpowiednie procedury i przepisy weszły w ruch, wniosek musi złożyć klub poszkodowany – w tym przypadku Freiburg. Wydawało się, że sympatyczni Badeńczycy zignorują sprawę. Nie jest to zawistny klub, który szuka punktów przy zielonym stoliku. Poza tym mają oni pewien dług u Bayernu, który w 2005 roku przed jednym z meczów zwrócił fryburczykom uwagę, że w kadrze na spotkanie mają o jednego obcokrajowca spoza Unii Europejskiej za dużo. SCF uniknął walkoweru i… przegrał 0:7.

Freiburg jednak złożył skargę, o czym poinformował w poniedziałkowy wieczór. Wydał także w tej sprawie oświadczenie, którego lwią część poświęcił na tłumaczeniu, że nie chce tego robić, że jest mu niezręcznie i że długo nad tym wszystkim myślał. O odwołaniu zadecydowały głównie trzy czynniki.

Ordnung muss sein

Przy pierwszym z nich oddajmy głos samemu Freiburgowi. „Dylemat powstał nie z naszej winy, bo Freiburg nie miał żadnego wpływu na te wydarzenia. Jednak przepisy DFB wymuszają na nas odegranie aktywnej roli w celu legalnego sprawdzenia procesu. W zasadzie nie jesteśmy zainteresowani rolą, którą powierzono nam wbrew naszym chęciom i czujemy się w niej wyjątkowo nieswojo”. Porządek musi być, ordnung muss sein, stara niemiecka dewiza. Przepis to przepis.

Ważniejszy jest jednak drugi czynnik. „Uważamy, że konstrukcja procedur jest niewłaściwa. Rozpatrzeniem ewentualnej niewłaściwości obciąża się całkowicie niezaangażowany klub” – czytamy w oświadczeniu. Freiburg tym samym chce zwrócić uwagę na bezsensowność przepisów, które – jego słusznym zdaniem – z automatu powinny obligować DFB do działania. Tymczasem to Badeńczycy muszą pełnić rolę „skarżypyty”.

Trzeci czynnik jest taki, że Freiburg gra w tym sezonie o puchary, nawet o Ligę Mistrzów. Jeśli w ostatecznym rozrachunku różnica 3 punktów zaważy o braku kilkudziesięciomilionowego zastrzyku gotówki – dla tego klubu wręcz szalonego – różni inwestorzy czy patroni mogliby posądzić szefostwo o niegospodarność w związku z brakiem złożenia odwołania. Dlatego aktywując procedury, Freiburg się po prostu zabezpieczył, bo szanse na walkowera są raczej nikłe.

Wina sędziego

Nastąpi teraz analiza dwóch przepisów. Jeden zakłada winę Bayernu, drugi – sędziego. W przypadku tego pierwszego możliwy jest walkower, w przypadku tego drugiego – utrzymanie wyniku bądź powtórka meczu, jeśli ów błąd miał wpływ na rezultat (tutaj nie miał). Wina klubu zakłada, że w meczu wystąpił zawodnik nieuprawniony, jak swego czasu Bartosz Bereszyński z Legii w meczu z Celtikiem. Teraz taka sytuacja nie miała jednak miejsca, bo rezerwowi mogli zagrać, ale weszli na murawę w nieodpowiedni sposób.

Dlatego – co najpewniej zostanie zasądzone – to sędziowie zawalili, bo nie dopilnowali procedur przeprowadzania zmiany. Jasne, kierowniczka wyświetliła zły numer, ale strefa zmian podlega arbitrom, a elektroniczna tablica powinna tylko pomagać – nie uzasadniać. Sędzia musi wiedzieć, że jeden z piłkarzy nie opuścił jeszcze boiska. Czekamy więc na oficjalną decyzję, choć z punktu widzenia sytuacji w tabeli eksperci nie spodziewają się żadnych zmian. Oberwie się co najwyżej arbitrom.


Na zdjęciu: Jeśli ktoś nie wierzy, przedstawiamy dowód, że Kingsley Coman występuje z numerem 11.
Fot. Press Focus