Berlin nie oddaje lidera

Choć mamy już środek października, Union nadal sensacyjnie przewodzi niemieckiej Bundeslidze.


Zespół ze wschodniej części miasta wskoczył na pierwsze miejsce po 6. kolejce, gdy pokonał na wyjeździe FC Koeln. To dla Unionu pierwszy przypadek w historii, żeby przewodził tabeli Bundesligi. Od 11 września nie oddał nikomu miejsca, mimo że po drodze przytrafiła mu się – jedyna do tej pory w lidze – porażka z Eintrachtem Frankfurt i że przez moment tyle samo punktów na koncie (ale gorszy bilans bramek) miał Freiburg. „Żelaźni” po raz kolejny podbijają serca fanów niemieckiego futbolu.

Sens Unionu

Union po raz pierwszy awansował na najwyższy szczebel w 2019 roku – oczywiście chodzi o ligę zachodnioniemiecką, bo „za komuny” berlińczycy występowali w pierwszej lidze NRD. Od początku był skazywany na pożarcie, bo choć atmosfera na jego stadionie jest kapitalna, a kibice oddani, to finansowo i jakościowo „Żelaźni” odstają od reszty stawki. Mimo tego konsekwencją i ciężką pracą wywalczyli 11. miejsce, a w kolejnym sezonie – gdy już na pewno mieli spaść – skończyli na 7. miejscu, awansując do Ligi Konferencji. Gra na trzech frontach w trzeciej kampanii na szczycie definitywnie miała pogrążyć malutki Union, ale on… skończył na 5. lokacie, otarł się o Ligę Mistrzów, a obecnie kontynuuje świetną grę, będąc liderem Bundesligi!

To historia rodem z bajki, lecz wszyscy i tak zastanawiają się, jak długo potrwa? Na razie jednak wszystko idzie rewelacyjnie, a berlińczycy, którzy kończyli w niedzielę 9. kolejkę, wygrali 1:0 ze Stuttgartem i podtrzymali formę. Nie był to piękny mecz w ich wykonaniu, a decydujące trafienie padło w ostatnim kwadransie po rzucie rożnym. Mało efektownie, ale efektywnie – co chyba najlepiej oddaje sens obecnego Unionu. – Stuttgart grał dobry mecz, ale nie był w stanie zrobić wystarczająco dużo – przyznał strzelec gola Paul Jaeckel.

Problemy Puchacza

Berlińczycy do perfekcji opanowali wyciąganie tego, co najlepsze z piłkarzy, na których większość bundesligowiczów nawet by nie spojrzała. Union jak nikt potrafi „przetrzepać” 2. Bundesligę, by wyjąć z niej zawodników pasujących do koncepcji, którzy potem będą radzić sobie nawet w europejskich pucharach. Duża w tym zasługa trenera Ursa Fischera. Szwajcar pracuje w Starej Leśniczówce od lipca 2018 roku i śmiało można nazwać go już legendą klubu. U niego nie ma miejsca na przerost formy nad treścią. W meczu swoje trzeba wybiegać, a założenia taktyczne muszą być realizowane perfekcyjnie.

Dlatego takie problemy ma Tymoteusz Puchacz. Niektórzy kibice reprezentacji Polski zarzucają Fischerowi celowe utrudnianie kariery 23-latka, tym bardziej że latem nie pozwolił mu odejść z Unionu, w bieżącym sezonie skorzystał z niego tylko raz, a ledwie 4 razy pozwolił mu usiąść mu na ławce rezerwowych. Oczywiście Szwajcar nie jest żadnym „antypolakiem”. To po prostu wynik tego, że Puchacz potrzebny jest mu jako alternatywa podczas grania na trzech frontach, ale sam w sobie ma liczne braki techniczne i przede wszystkim taktyczne, które stawiają go na odległym miejscu w berlińskiej hierarchii.

Liczby mówią jasno

Jak długo Union będzie tak skuteczny, tego nie wiadomo. Statystyki są jednak niesamowite, bo jeśli zerkniemy na indeks goli oczekiwanych xG – który na podstawie jakościowej oceny sytuacji szacuje, ile bramek powinna zdobyć dana drużyna – zobaczymy, że „Żelaźni” w teorii powinni trafić do siatek rywala 7,72 razy. To… najgorszy wynik w Bundeslidze, gorszy nawet niż skrajnie beznadziejnego Bochum! Mimo tego Union strzelił 16 goli i w tym aspekcie znajduje się w ligowej czołówce. To oznacza ponadnormatywną skuteczność w ataku, ale i… w obronie. Liczba xG przeciwko berlińczykom wynosi bowiem 8,58 i to także jest najniższy wynik w Bundeslidze. Union stracił 6 goli, najmniej w Niemczech.


Na zdjęciu: Union Berlin nie zwalnia tempa i nadal zajmuje 1. miejsce w Bundeslidze.
Fot. PressFocus