Bez kierownika i bez pomysłu

Nieobecny na murawie był kierownik środka pola, Piotr Zieliński zaliczył bowiem kolejny słaby występ. Natomiast selekcjoner Jerzy Brzęczek nie był w stanie w przerwie, ani podczas drugiej połowy zmodyfikować źle obranej na rywalizację z południowymi sąsiadami strategii.

Czesi rozpoczęli czwartkowe spotkanie, i to goście oddali pierwszy strzał na bramkę Łukasza Skorupskiego, który premierową interwencję rozłożył na raty. Gdy jednak musiał bronić strzał Patrika Schicka w 7 minucie, nasz golkiper już pewnie chwycił piłkę i błyskawicznie wznowił akcję.

Czesi byli lepiej dopasowani

Wydawało się, że – przy głośnym dopingu kibiców, których niemal 35 tysięcy pofatygowało się w chłodny czwartkowy wieczór na trybuny – biało-czerwoni szybko ochłoną i postarają się podyktować własne warunki. Zwłaszcza że w 10 minucie strzał wbiegającego na 11. metr Mateusza Klicha – po rykoszecie – minimalnie minął poprzeczkę, w polu karnym południowych sąsiadów było naprawdę groźnie.

Niestety, w pierwszej części to goście byli znacznie lepiej dopasowani do warunków panujących w Gdańsku. Po stracie piłki Czesi zakładali wysoki pressing, a przy próbach odbioru ustawiali się aktywnie – 1- 4-3-3 – i mocno utrudniali podopiecznym Brzęczka wyprowadzenie akcji z własnego przedpola. Natomiast w ataku, wbrew rozrysowanemu schematowi wyjściowemu, gracze Jaroslava Silhavego chętnie stosowali diament. W 18 minucie blisko skutecznego wykończenia akcji przeprowadzanej przez czterech ofensywnych zawodników przyjezdnej reprezentacji był Borek Dockal. Kapitan reprezentacji Czech nie trafił jednak czysto w piłkę.

Za mało siły Klicha

Po 23 minutach goście mieli oddane 4 strzały, biało-czerwoni – zaledwie 1. Nasi piłkarze ćwiczyli za to hurtowo wykonywane rzuty rożne, ale – mimo że schematy rozegrania wyglądały na przygotowane, Kamil Grosicki dublował w narożniku Zielińskiego (albo na odwrót) – dośrodkowania z kornerów nie docierały do zawodników ustawionych w polu karnym. Na drugi strzał biało-czerwonych kibice na Stadionie Energa czekali do 29 minuty. Piłkę zebrał Klich i kopnął zza pola karnego. Aż prosiło się o mocne uderzenie, ale nasz środkowy pomocnik włożył niewiele siły i nie sprawił żadnego kłopotu Jiriemu Pavlence. Dopiero w ostatniej minucie pierwszej połowy czeski golkiper musiał się wykazać. Drugi w tej części gry kontratak biało-czerwonych został zakończony przytomnym uderzeniem Przemysława Frankowskiego zza pola karnego. Bramkarz gości z trudem odbił zmierzającą w kierunku dalszego słupka piłkę, dobitka była już jednak niecelna.

Znacznie częściej i groźniej przed zmianą stron atakowali rywale biało-czerwonych. W 25 minucie piłka wpadła nawet do bramki Skorupskiego, ale szwajcarski arbiter Stephan Klossner dopatrzył się pozycji spalonej i gola nie uznał. Niespełna 10 minut później Matej Vydra – pozostawiony zupełnie bez opieki niemal na linii pola bramkowego – uderzył głową. Na szczęście – mimo bardzo dobrego podania – nie trafił w bramkę. Natomiast w 38 minucie w zamieszaniu na naszym przedpolu piłka odbiła się od nogi najbliżej – spośród rywali – ustawionego bramki Skorupskiego Dockala i zupełnie zmyliła naszego golkipera. Gdyby leciała w światło bramki, golkiper Bolonii nie miałby szans na skuteczną interwencję; minęła jednak lewy słupek o mniej więcej metr.

Jak Lewandowski dostał kanał

W 52 minucie Czesi, których trener po przerwie dokonał dwóch zmian, dopięli swego. Najpierw sprytnie zagrali za plecy naszych stoperów, a następnie Jan Bednarek dał się przepchnąć Schickowi. Co prawda Skorupski odbił piłkę po strzale napastnika gości, ale przy dobitce Jakuba Jankty już nawet nie interweniował; czeski pomocnik oznaczony numerem 14 kopnął do pustej siatki. Cóż z tego, że chwilę później Robert Lewandowski powinien skopiować zagranie gracza Sampdorii, skoro piłka świetnie dośrodkowana przez Frankowskiego z prawej strony pola karnego podskoczyła na nierówności w ten sposób, że stojący metr przed pustą bramką kapitan reprezentacji Polski dostał… kanał. I szansa na wyrównanie – bezpowrotnie, jak się okazało – przepadła.

Po stracie gola biało-czerwoni wreszcie podkręcili tempo, ale brakowało cierpliwości i precyzji. Nawet tak doświadczony zawodnik jak Grosiki w dogodnej sytuacji pospieszył się i zamiast spokojnie rozegrać, chciał poszukać okienka; niestety, piłka po strzale Kamila przeleciała kilka metrów od spojenia słupka z poprzeczką. Lepiej w 77 minucie uderzył Klich, który strzelając technicznie z 14 metrów chciał zmieścić piłkę przy dalszym słupku, ale – choć był zasłonięty – Pavlenka i tym razem nie dał się zaskoczyć.

Festiwal skoncentrowanego Pavlenki

Od 80. minuty przychylnie wcześniej nastawione trybuny zaczęły buczeć, a nawet gwizdami wyrażać dezaprobatę. Czesi bronili się bardzo umiejętnie – a kiedy opadli z sił, wybijali biało-czerwonych z uderzenia symulując urazy lub dokonując zmianę – natomiast polski zespół był zbyt chaotyczny, aby rozmontować solidną defensywę rywali. Nawet po zejściu Zielińskiego, który w czwartek był największym hamulcowym w naszych szeregach… I nie zmienił tego tuż przed upływem podstawowego czasu nawet Lewandowski, który precyzyjnie uderzył z rzutu wolnego – nad murem i tuż przy słupku. Pavlenka do końca był bowiem świetnie skoncentrowany.

 

 

Polska – Czechy 0:1 (0:0)

0:1 – Jankto, 52 min

POLSKA: Skorupski – Kędziora, Bednarek, Kamiński, Bereszyński – Frankowski (63. Błaszczykowski), Krychowiak, Klich, Grosicki (78. Milik) – Zieliński (69. Kądzior) – Lewandowski.

CZECHY: Pavlenka – Kaderabek, Brabec (46. Kalas), Celustka, Novak – Pavelka, Soucek (46. Darida) – Vydra (66. Gebre Selassie), Dockal (89. Travnik), Jankto (66. Skalak) – Schick (77. Dolezal).

Sędzia: Stephan Klossner (Szwajcaria). Kartka: Darida