Bez obawy, jesteśmy zahartowani

Mimo że upłynęło dopiero 18 dni 2019 roku, po przerwie świąteczno-sylwestrowej Jerzy Brzęczek zdążył już odwiedzić kadrowiczów w Hiszpanii oraz Niemczech. I to nie tylko obecnych, bo rozmawiał także z Łukaszem Piszczkiem. Dziś selekcjoner wylatuje do Francji, aby obejrzeć w akcji – ale też spotkać się i podyskutować – z Kamilem Glikiem.

Natomiast w poniedziałek przemieści się do Włoch, aby na żywo obejrzeć starcie Juventusu z Chievo. I nie ukrywa, że ma ambitny plan, który zakłada odwiedziny u wszystkich kadrowiczów jeszcze przed marcowym zgrupowaniem. Zarówno na meczach, jak i podczas treningów. A wszystko po to, żeby mieć pełną wiedzę na temat formy – fizycznej i mentalnej, jak mawiał jego poprzednik – kandydatów do reprezentacji Polski. Choć istotne jest również, aby wszyscy zawodnicy mieli poczucie, że pozostają w kręgu zainteresowania. I są traktowani w sposób profesjonalny.

Turecki kierunek asystentów

Trener drużyny narodowej zdaje sobie oczywiście sprawę, że trudno byłoby wykonać to zadanie w pojedynkę, więc z góry założył, iż w noworocznej wizytacji udział wezmą asystenci. I na kierunek turecki – który na zimowe przygotowania wybrała większość klubów Lotto Ekstraklasy oraz Dinamo Zagrzeb, w którym (i to dobrze!) spisuje się Damian Kądzior – rzucił już Tomasza Mazurkiewicza oraz Andrzeja Woźniaka.

Wylot obu współpracowników selekcjonera zaplanowany był od dawna, i nie został w żaden sposób zmodyfikowany nawet wówczas, gdy okazało się, że Przemysław Frankowski i Damian Szymański wiosną nie będą już na co dzień biegać po polskich boiskach.

– Z Piszczkiem oczywiście porozmawiałem, korzystając ze sposobności podczas pobytu w Hiszpanii, ale nasza dyskusja nie miała na celu zmiany decyzji podjętej przez Łukasza, dotyczącej pożegnania z drużyną narodową – powiedział „Sportowi” selekcjoner. – Stanowisko zawodnika jest zresztą jasne, i przynajmniej na tę chwilę niezmienne.

Małowiejski ogarnia Austrię

Zatem nawet u progu nowego roku nie ma sensu, aby kibice choćby spekulowali o powrocie legendy Borussii Dortmund do reprezentacji Polski. Temat wydaje się bowiem zamknięty na dobre, a obecny sztab kadry koncentruje się już na operacji pod kryptonimem: Austria, w składzie, jaki miał do dyspozycji od początku swej działalności pod szyldem PZPN. Co ciekawe, to nie Radosław Gilewicz odpowiada za rozpracowanie inauguracyjnego rywala biało-czerwonych, tylko tercet analityków pod kierunkiem Hubera Małowiejskiego.

Należy jednak zakładać, że kontakty byłego króla strzelców austriackiej Bundesligi nad Dunajem nie zmarnują się, a informacje uzyskane pocztą pantoflową przez Gilewicza także okażą się pomocne 21 marca na Stadionie Ernsta Happela. A nie mniej istotne znaczenie mogą mieć wskazówki, jakich przy zadawaniu pracy domowej w zakresie motoryki udzieli kadrowiczom trener przygotowania motorycznego, Leszek Dyja.

Do końca ubiegłego roku pracę w kadrze jeden z najważniejszych pomocników Brzęczka łączył z posadą w Wiśle Płock. Z początkiem stycznia – z przyczyn wyłącznie osobistych, jak wytłumaczył – będzie koncentrował się jednak już wyłącznie na współpracy z selekcjonerem.

Reprezentacyjna matura Franka

A skoro padło nazwisko Frankowskiego, który jest już po słowie z Chicago Fire, to procedura finalizacji transferu tego reprezentanta Polski do USA wczoraj wciąż była w toku. I wiceprezes Jagiellonii Białystok, Agnieszka Syczewska z potwierdzeniem transakcji wolała się wstrzymać, jak to ujęła, do czasu dopełnienia wszelkich formalności. Co jednak nie zmienia faktu, że selekcjoner zawczasu musi pomyśleć, jak zminimalizować syndrom jet lagu u 24-letniego skrzydłowego.

– Życie pokaże, jak to będzie wyglądać w praktyce. To znaczy jak szybko „Franio” zaaklimatyzuje się w Ameryce, i jak będzie znosił zmiany strefy czasowej przy podróżach na mecze reprezentacji – ocenił Brzęczek, pozostawiając tę kwestię otwartą.

– Na koniec jesieni Przemek na pewno z wynikiem co najmniej dobrym zdał reprezentacyjną maturę, i udowodnił, że warto było na niego postawić. Pewnie, trochę szkoda, że w tak młodym wieku zdecydował się na tak odległy kierunek, ale była to jego świadoma decyzja. Rozmawialiśmy na ten temat, powiadomił mnie o swoim wyborze, więc w tym momencie mogę jedynie życzyć, aby nadal tak harmonijnie się rozwijał.

Wnioski wyłącznie pozytywne

Nie sposób selekcjonerowi nie oddać, że inwestycja we Frankowskiego była trafiona. A jeszcze więcej satysfakcji, zapewne także z racji znacznie wyższego ryzyka, dała Brzęczkowi właściwa ocena wystawiona Janowi Bednarkowi – powoływanemu jesienią z Southampton, mimo że długo w ogóle nie grał.

– Byłem za tę decyzję mocno krytykowany, ale nie pomyliłem się, szacując możliwości i przydatność tego zawodnika do drużyny narodowej. Teraz, gdy Janek rozpędził się w Premier League i gra regularnie, nie ma to już jednak większego znaczenia.

Liczy się tylko, że miejsce Bednarka w klubie, podobnie jak kilku innych reprezentantów, jest zupełnie inne niż w momencie, kiedy zostawałem selekcjonerem. Oby tylko taka sytuacja zdrowotna, jaką mamy obecnie utrzymała się do meczu z Austrią. A najlepiej – przez cały rok. Na to nikt jednak nie ma wpływu, a ja mogę tylko trzymać kciuki.

W początkowym półroczu pracy selekcjonera nie brakowało sytuacji, w których do głosu dochodziły emocje 48-letniego szkoleniowca. Teraz można odnieść wrażenie, że Brzęczek nie tylko odpoczął, ale i nabrał dystansu. A nawet – że wrócił do stanu sprzed objęcia kadry. W każdym razie jest spokojny i mocno stąpa po ziemi, ale też pewny siebie i swoich racji. Jak na charyzmatycznego sportowca przystało.

Stawka bardziej nieprzewidywalna

– Jesień była trudna, nie wygraliśmy żadnego meczu, ale jeśli ktoś łudzi się, że w życiu reprezentacji i jej trenera będą łatwe mecze i łatwe miesiące, a nawet choćby tygodnie – to tylko się łudzi – wyłożył swą filozofię Brzęczek.

– Nie ma sensu porównywać grupy, do której trafiliśmy w Lidze Narodów z Portugalią i Włochami, z tą w eliminacjach Euro 2020. Teraz jednak stawka będzie bardziej wyrównana i bardziej nieprzewidywalna, więc trzeba się nastawiać na bardzo ciężkie przeprawy. Jestem zdania, że jesień odpowiednio zahartowała drużynę. O ile nie zbrakło nam negatywnego materiału do analizy, o tyle wyciągnęliśmy wyłącznie pozytywne wnioski. I jestem przekonany, że będziemy potrafili wdrożyć je na boisku.

Brzęczek wrócił do siebie

Kwalifikacje ME 2020 będą nietypowe i bardzo wymagające dla wszystkich uczestników. Po raz pierwszy UEFA podyktowała pięć terminów – podczas których do rozegrania będą (w trzydniowych odstępach) po dwa spotkania – w eliminacyjnym kalendarzu na rozegranie całej fazy grupowej w trakcie tego samego roku.

Wcześniej nie stosowano również i takiego rozwiązania, aby między losowaniem grup a początkiem rywalizacji o punkty, nie odbywały się mecze kontrolne. Teraz do rywalizacji dojdzie z marszu, a potem batalia będzie niezwykle intensywna. Kwestie awansu rozegrają się de facto na dystansie 7 miesięcy, więc margines błędu będzie nieduży. Zaś czas na ewentualne korekty – minimalny.

Świadom wyzwania

Dobrze zatem, że selekcjoner reprezentacji Polski jest świadom wyzwania, przed którym staje wraz z zespołem. I sprawia wrażenie gościa, który wie, jak sobie ze wszystkimi wspomnianymi niedogodnościami poradzić. – To wymagający test, w którym zostanie zweryfikowana także szybkość działania – mówi, jakby już wielokrotnie miał okazję sprawdzić się w takich okolicznościach.

Takiego Brzęczka kibice pamiętają z boiska. I właśnie takiego potrzebuje teraz reprezentacja. Zatem – wszyscy powinniśmy być dobrej myśli.

Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek bez lęku spogląda na zegarek. Mimo braku zwycięstw maksymalnie wykorzystał półrocze poprzedzające rozpoczęcie eliminacji Euro 2020…