Bez rozgrzewki. 72 godziny… Albo i mniej

Iga Świątek i trener Piotr Sierzputowski… Najpierw konferencja prasowa, a na niej dużo ciepłych słów. O niedalekiej przeszłości, i o najbliższej przyszłości.


Wiało optymizmem, bo choć zabrakło tak spektakularnego sukcesu, jak w 2020 roku, czyli zwycięstwa w turnieju wielkoszlemowym, to jednak były awanse do ćwierćfinałów wszystkich czterech najważniejszych turniejów świata, zwieńczone uczestnictwem w WTA Finals. Były też triumfy w dwóch liczących się turniejach. No i nie sposób nie wspomnieć o prawie dwóch milionach dolarów zarobionych na korcie. O profitach płynących z reklam nie wspomnimy, bo konkretów nie znamy, no ale jeśli mieszczą się w tym m.in. Rolex i PZU, to mowy o drobnych raczej nie ma. A nade wszystko raptem 20 lat na karku zawodniczki, więc kawał życia do… przeżycia.

Nie minęły 72 godziny, a może mniej, i świat (sportowy) poczuł się jak mocno uderzony w łeb: nie będzie dalszej współpracy duetu Świątek i Sierzputowski. Na okoliczność informacji o rozstaniu padło sporo ciepłych (aczkolwiek rutynowych, miałkich) słów i zwyczajowe życzenia powodzenia w realizacji kolejnych sportowych wyzwań.

Rozstania zawodników i trenerów to też zresztą rutyna. Działo się tak, dzieje i dziać będzie. Widocznie tak być musi, w końcu fundamentem postępu jest stawianie przed sobą nowych wyzwań – a trener i zawodnik są dla siebie wyzwaniami – poszukiwanie nowych bodźców, zwrócenie uwagi na elementy taktyczno-techniczne wcześniej albo pomijane, albo niedostrzegane, albo bagatelizowane. Itd. Skądinąd każda zmiana, bodaj każdej pracy (nowi ludzie, nowa organizacja, nowe zadania itp.), też tworzy motywacyjny klimat, sprzyjający rozwojowi. No więc co tu mówić o sporcie, którego istotą jest rywalizacja.

No ale w tym akurat rozstaniu, pani Igi z panem Piotrem, jest coś dziwnego, niezręcznego, niedopowiedzianego. Mamy prawo w związku z tym zadać pytanie, po co była ta konferencja, bo mówienie o zamierzeniach, planach i nadziejach w kontekście tak zasadniczej zmiany personalnej w pewnej mierze wprowadza chaos i prowokuje do stawiania pytań. Na przykład o to, czy kiedy Iga publicznie się wypowiadała, wiedziała już, że nie będzie tych planów realizować z Sierzputowskim? To samo dotyczy samego trenera. Publikowaliśmy przecież kilka dni temu w „Sporcie” jego obszerne wypowiedzi w odniesieniu do przyszłości; nikt nie mógł mieć wątpliwości, że ta przyszłość będzie nadal wspólna – jako zawodniczki i jej szkoleniowca. A jeśli nie wiedziała, to warto byłoby się dowiedzieć, co się stało w ciągu tych 72 godzin (albo jeszcze mniej). Przypuszczenie, że coś się stało, jest tym bardziej uzasadnione, że de facto nie był przygotowany następca Sierzputowskiego; trenerem „na chwilę”, tymczasowym, został Tomasz Wiktorowski, w przeszłości współpracujący z Agnieszką Radwańską.

A może tło owej „rozwodowej bomby” jest szersze? Powiedzmy – natury psychologicznej? Trudno nie mieć w pamięci zachowań Igi najpierw podczas igrzysk olimpijskich w Tokio, a później w WTA Finals w Guadalajarze, kiedy reakcją na nieudane zagrania, przewagę rywalek, a w sumie własną bezsilność, była frustracja i kompulsywny płacz. Można byłoby te zachowania sprowadzić do bardzo pojemnego worka, w którym mieści się „brak umiejętności radzenia sobie z emocjami”. A tłumaczyć by to można tym, że wzniesienie się na szczyty na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu w 2020 stało się dla Igi… szkodliwym punktem odniesienia dla każdego kolejnego występu?

No dobra, takie to tanie psychologizowanie. Ale – biorąc pod uwagę gwałtowność takich reakcji – czy to nie one nagle pojawiły się w relacjach na linii zawodniczka-trener? Między konferencjami prasowymi a ogłoszeniem decyzji o rozstaniu? I wtedy właśnie pękło?

No ale i tak głupio wyszło. Chyba…


Fot. twitter.com/iga_swiatek