Bez rozgrzewki. A znał piłkę tylko z widzenia…

Po 13 latach odejdzie dzisiaj ze stanowiska prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzej Kraśnicki. Przejął tę funkcję po tragicznie zmarłym (w katastrofie smoleńskiej w 2010 roku) Piotrze Nurowskim.


Mogło się wydawać, że będzie prezesem na chwilę, aż do najbliższych wyborów, ale wygrywał kolejne: i w 2013 roku, i w 2018… Można więc było przyjąć, że jego pozycja jest praktycznie nie do ruszenia, zwłaszcza że wzmacniał się poprzez rozliczne funkcje w organizacjach związanych z międzynarodowym ruchem olimpijskim, nadto uchodził za bardzo sprawnego szefa Związku Piłki Ręcznej w Polsce, za którego kadencji odnosiliśmy spektakularne sukcesy.

No więc Kraśnicki tu, Kraśnicki tam… Nie było wielu szefów Polskiego Komitetu Olimpijskiego, którzy sprawowaliby tę funkcję tak długo. Przebili go tylko Kazimierz Glabisz (1929-45) i Włodzimierz Reczek (1952-73). Można więc było przyjąć, że nic się nie zmieni, że ma poparcie dużej – tej najbardziej liczącej się – części środowiska sportowego w Polsce, że dzięki swoim międzynarodowym kontaktom może pozycję naszego kraju w sportowym ruchu utrzymywać, a może nawet i wzmacniać.

I nagle miesiąc przed wyborami informuje, że nie będzie kandydować na kolejną kadencję. Może swoim oświadczeniem nie zaskoczył orientujących się skąd wieją wiatry, trzymających rękę na pulsie rozmaitych gier, gierek i układów, w tym rzecz jasna politycznych. No ale na pewno zaskoczył tych, którzy patrzą na sport z innej perspektywy, bardziej praktycznej i pragmatycznej.

Zaskoczyło i to, że dokonał swoistego aktu namaszczenia na swojego następcę szefa polskiej koszykówki, Radosława Piesiewicza, który do sportu wchodził poprzez siatkówkę, co niektórzy kwitowali stwierdzeniem – cytat za „Rzeczpospolitą” – że piłkę znał tylko z widzenia. Cóż, może to jest ten przypadek, że niekoniecznie trzeba być z piłką za pan brat (kopać, uderzać, rzucać, zbijać, podbijać, przebijać, odbierać), żeby silną pozycję w ruchu sportowym wypracować, chociażby w roli menedżera. Dlatego Piesiewiczowi nikt nie odbierze tego, że za jego kadencji polska koszykówka zaczęła odzyskiwać poczesne miejsce w międzynarodowej konkurencji. To 7. miejsce na mistrzostwach świata w Chinach będzie mu pamiętane.

Radoslaw Piesiewicz. Fot. Pawel Pietranik/PressFocus

No ale zasadne jest pytanie, czy nawet najsprawniejszy menedżer, swobodnie poruszający się w jednej dyscyplinie sportu, z równą precyzją będzie się poruszać na takim oceanie, jakim jest ruch olimpijski, zarówno w wymiarze krajowym, jak i międzynarodowym? Gdzie trzeba nie tylko dobrze układać klocki czysto sportowe, organizacyjne, biznesowe, ale i – na swój sposób – dyplomatyczne? Powiadają, że z tym ostatnim może być kłopot…

Radosław Piesiewicz ma swoje przemyślenia odnośnie materii, którą ma (?) się niebawem zająć. W wywiadach, których udzielił zanim stał się oficjalnym kandydatem na następcę Andrzeja Kraśnickiego, niejednokrotnie krytykował PKOl za to, że jest takim biurem podróży, którego zadaniem jest zadbać, by polskie ekipy dotarły na igrzyska, trochę na nich pobyły i z nich wróciły, tudzież firmą pośredniczącą w estetycznym odzieniu naszych reprezentantów. Zdaniem Piesiewicza, to trochę mało, abstrahując od tego, że taka z jego strony ocena pracy PKOl jest dość dużym uproszczeniem.

On sam jest zdania, że PKOl ma przede wszystkim skupić się na szukaniu sponsorów, czyli pieniędzy, tak by było więcej swobody w nagradzaniu sportowców za ich osiągnięcia. A względem tych (i innych) zadań sformułował takie zdanie: – Czeka nas intensywna praca i nie wiem, czy wszyscy wytrzymają takie tempo.

Trudno żeby na takie dictum nie zapaliła się lampka, zwłaszcza tym, którzy związani są z PKOl-em zawodowo. Może jeszcze nie czerwona lampka, ale pomarańczowa na pewno, w każdy razie można to zinterpretować jako ostrzeżenie, że szykuje się w PKOl-u coś na kształt rewolucji, również personalnej. A ja stary jestem, więc z doświadczenia wiem, że z tymi rewolucjami to słabo nam się udaje, w jakiejkolwiek zresztą dziedzinie.

Pisząc te słowa, nie wiem, w jakim trybie Radosław Piesiewicz zostanie szefem PKOl-u. Czy poprzez aklamację? Czy może jednak poprzez zwyczajny akt wyborczy, w którym ileś procent będzie za, ileś przeciw, co by znaczyło, że nie przez wszystkich jest wielbiony i akceptowany. Wiadomo natomiast na pewno, że jest on powiązany z obecnym układem rządzącym, co może zwiastować zarówno silną pozycję PKOl-u na następne lata, jak i rychłe duże wstrząsy. Ale o tym już zadecyduje kartka wyborcza… Ta, którą będziemy wrzucać do urn jesienią.


Na zdjęciu: Andrzej Kraśnicki nie będzie już kierował pracami PKOL.

Fot. Adam Starszyński/PressFocus