Bez rozgrzewki. Biedą też trzeba umieć zarządzać

Przypomniały mi się słowa jednego z trenerów, przytoczone na naszych łamach przez red. Włodzimierza Sowińskiego tuż przed startem rywalizacji w Dywizji IA w Budapeszcie, który – obserwując polskich hokeistów podczas zgrupowania w Nowym Targu – stwierdził, że ma wrażenie jakby oglądał wczasowiczów. Albo coś w tym rodzaju. Być może był w tym jakiś ukryty plan, być może też selekcjoner naszej kadry Ted Nolan wyszedł z założenia, iż tuż po zakończeniu walki o mistrzostwo Polski zawodnicy wymagają odpoczynku i regeneracji. Ale później były zmagania w Budapeszcie, które sprawiły, że nie jesteśmy w elicie, nie jesteśmy już nawet w światowej drugiej lidze; jesteśmy w lidze trzeciej.

Nie twierdzę, że jest ścisły związek między sposobem przygotowań do mistrzostw i ostatnim w nich miejscem. W istocie, niemal każdy mecz był wyrównany, a końcowe wyniki mogły być bardziej korzystne dla naszych hokeistów. Wskazuję jednak na szczegół, ten mianowicie, że ani razu nie udało się im wygrać trzeciej tercji (tylko ze Słowenią zremisowaliśmy 1:1). No i nie wiem, czy ten szczegół jest drobny…

Przed Tedem Nolanem reprezentację Polski prowadził Jacek Płachta. Dwa razy w Dywizji IA zajął trzecie miejsce i raz czwarte. Ten ostatni przypadek stał się powodem jego zwolnienia, ponieważ wedle Dawida Chwałki, ówczesnego zarządcy polskiego hokeja (i być może rozmaitych suflerów), powinniśmy nie tylko aspirować, ale wręcz awansować do elity. Pukanie się w czoło było wówczas powszechne i łatwo słyszalne – zwłaszcza wśród tych, którzy na hokeju zjedli zęby – no ale pan zarządził, więc Płachta poleciał. Żeby siła ciążenia była większa, poleciał również ze stanowiska trenera GKS-u Katowice, co po dzień dzisiejszy jest dla mnie zagadką. Najwyraźniej musiał zadziałać jakiś specyficzny układ między PZHL a miastem Katowice, które przecież finansuje Tauron GKS; opiekę nad tym klubem objął najbliższy współpracownik Nolana.

Rozpisałem się o tych smutnych mistrzostwach w Budapeszcie, ale trudno pozbyć się wrażenia, że były one esencją nieporadności całego środowiska hokejowego. Co za tą esencją się kryje? Egoizm, krótkowzroczność, tworzenie wykluczających się wizji, brak umiejętności porozumienia się w najbardziej podstawowych sprawach, pachnąca czasem satyrą kłótliwość… Efekt jest taki, że dyscyplina mająca potencjał popularności bliski piłce nożnej nie ma możliwości dotarcia do bogatych sponsorów, a niechby i spółek Skarbu Państwa. No to i mamy powszechną biedę, z której wyjścia nie widać.

Ale biedą też trzeba umieć zarządzać, co notabene nie dotyczy jedynie hokeja. Chociażby poprzez kierowanie pieniędzy – zwłaszcza dlatego, że są one skromne – na (poważne) szkolenie młodzieży, a nie na kontrakt na przykład z Czechem, który w swoim kraju nie mieści się w żadnej lidze. I umówmy się – nie ma alternatywy dla tej drogi; chyba że stanie się nam z gruntu obojętne, czy gramy w światowej drugiej, czy w trzeciej lidze. Pamiętając jednocześnie o tym, że obojętność jest równoznaczna ze staczaniem się…